Władcy Wszechświata: Objawienie, część 1 (2021) – recenzja serialu [Netflix]. To ja wolę żyć w niewiedzy

Władcy Wszechświata: Objawienie, część 1 (2021) – recenzja serialu [Netflix]. To ja wolę żyć w niewiedzy

Piotrek Kamiński | 25.07.2021, 21:00

Bohaterki Eterni łączą siły aby uratować świat przed zagładą. Czasami pojawia się też He-Man, ale głównie w retrospekcjach. Będą spoilery dotyczące pierwszego odcinka.

Być może ktoś widział nie tak dawno temu pierwszy teaser serialu Kevina Smitha, twórcy klasyków, takich jak "Sprzedawcy", "Dogma", czy "W pogoni za Amy". Tych kilkadziesiąt sekund robiło naprawdę piorunujące wrażenie. To był nasz He-man! Ten z lat osiemdziesiątych, tyle że animowany przy pomocy dzisiejszej technologii. Nie sposób się było w tym krótkim zwiastunie nie zakochać. Być może komuś zdarzyło się już też obejrzeć sam serial. I nie wiem jak takie osoby, ale ja poczułem się wręcz oszukany tym, co dostaliśmy. Nie tak robi się kontynuacje ukochanych klasyków. Nie stawia się wielkiego, śmierdzącego kloca na postaciach, za którymi ludzie tęsknili tyle czasu.

Dalsza część tekstu pod wideo

Władcy Wszechświata: Objawienie, część 1 (2021) – recenzja serialu [Netflix]. To ja wolę żyć w niewiedzy

Władcy Wszechświata: Objawienie, część 1 (2021) – recenzja serialu [Netflix]. Nowy ład

Akcja serialu rozpoczyna się w momencie, w którym Teela (Sarah Michelle Gellar), córka Zbrojnego Rycerza Duncana (Liam Cunningham), również staje się Zbrojnym Rycerzem. Biesiada na zamku trwa i nie trzeba być geniuszem aby domyślić się, że Szkieletor (Mark Hamill) będzie próbował wykorzystać wesoły harmider, aby po raz enty zaatakować Posępny Czerep, magiczny zamek, strzegący tajemnic Eterni. Na szczęście obrońca tych murów, książę Adam (Chris Wood) w krytycznym momencie wykrzykuje sławetne "na potęgę posępnego czerepu!" i przemienia się w He-Mana, najbardziej męskiego ze wszystkich mężczyzn - jeśli imię nie sugeruje tego dostatecznie wyraźnie. Lecz wygląda na to, że tym razem sprawy mogą przybrać inny niż zwykle obrót.

Fabuła pierwszego odcinka to wszystko to, czego fani serii mogliby sobie wymarzyć. Nie czarujmy się, klasyczna bajka nigdy nie reprezentowała niewiadomo jakich wyżyn w temacie jakości scenariusza, będąc zasadniczo długą, animowaną reklamą zabawek firmy Mattel, lecz był w tej prostocie pewien urok. Grupa przyjaciół świetnie bawiła się w swoim towarzystwie i stawała na drodze siłom zła zawsze, gdy zachodziła taka potrzeba. Pod koniec odcinka dobro triumfowało, a nikczemny Szkieletor musiał obejść się smakiem. Proste, bezpieczne, znajome. Dla młodych widzów w sam raz. I taki, przez pierwszych dwadzieścia minut jest również i dzisiejszy serial. Sam finał natomiast zwiastuje czego możemy spodziewać się po reszcie produkcji. Smith dekonstruuje znane motywy, przygląda się postaciom i pyta o niedorzeczność części z ich zachowań. Ostatecznie dochodzi do wniosku, że fabuła nie może wciąż siedzieć bezpiecznie w formule sprzed 40 lat. Trzeba ją pchnąć do przodu. Miejscami wychodzi mu to bardzo dobrze, na przykład zastępując klasyczną magię technologią - magią czasów nowożytnych. W innych miejscach już niekoniecznie. Będzie to spoiler dotyczący pierwszego odcinka, więc jeśli nie chcesz wiedzieć, to przejdź do następnego akapitu, lecz moim zdaniem rozmawianie o serialu bez tej informacji mija się z celem. He-Man umiera już w pierwszym odcinku. Wiadomo, mamy do czynienia z produkcją Netflixa, więc jasnym jest, że wielki, spakowany blondyn musi iść w odstawkę aby zrobić miejsce Atomówkom... Znaczy się heroinom tej opowieści. I niby w tytule próżno szukać imienia "He-Man", ale po obejrzeniu zwiastunów i tak czuję się oszukany.

Władcy Wszechświata: Objawienie, część 1 (2021) – recenzja serialu [Netflix]. Przerost formy nad treścią

Trzeba nowym "Władcom Wszechświata" przyznać, że wyglądają i brzmią bardzo dobrze. Stroje bohaterów ociekają detalami (może poza przepaską biodrową He-Mana, bo jak niby), a poszczególne mięśnie wyraźnie zaznaczają swoją obecność na kolejnych częściach ciała. Powiedziałbym jedynie, że samej animacji przydałoby się kilka klatek więcej tu i tam, bo czasami detal, który powinien być doskonale płynny, jak dym, czy woda, niemiłosiernie przeskakuje o dobrych kilka centymetrów co klatkę. Lecz nie jest to problem całego serialu. Takie na przykład spalenie na popiół jednej postaci wygląda obłędnie i nie ma się do czego w nim przyczepić. Nie jestem też fanem nowego projektu Teeli, lecz jest to raczej kwestia gustu widza. Poza tym jej oryginalny wygląd też mnie raczej nie powalał. A skoro już przy niej jesteśmy.

Teela jest kolejną postacią, której Kevin zrobił krzywdę swoim scenariuszem. Jej motywacja może być dla części osób zrozumiała, lecz kompletnie nie pasuje do jej dotychczasowego charakteru. Oto silna, oddana swojemu królestwu rycerka postanawia powiedzieć pogrążonemu w żałobie królowi żeby spadał na szczaw, ponieważ nie wiedziała, czym w wolnym czasie zajmuje się jej przyjaciel (król też nie wiedział!). Z tak błahego powodu postanawia przekreślić całe swoje dotychczasowe życie i zacząć od zera. Bo jest silna i niezależna! W pewnym momencie zastanawia się nawet, czy pomóc pozostałym ratować wszechświat. Serio? Nie wiedziała, że Adam jest He-Manem, więc niech świat płonie? Z pozostałymi znanymi postaciami nie jest wcale wiele lepiej, lecz nie będę tu przytaczał, co ciekawego się z nimi dzieje, żeby nie psuć nikomu zabawy. Wyjątkiem zdaje się być Evil-Lyn, choć niektórzy użytkownicy internetu już zdążyli postawić na niej krzyżyk, zapominając, że dotychczasowe pięć odcinków, to dopiero połowa pierwszego sezonu (trochę jak "Lupin"). W jej przypadku wciąż jestem dobrej myśli.

Fabularnie pierwszych pięć odcinków to nic innego jak polowanie na mcguffina (a nawet kilka). Generyczne do bólu zadanie z jakiejś mało ambitnej sesji RPG. Bohaterowie łażą z miejsca w miejsce wykonując nieciekawe zadania (zwykła kradzież, zmierzenie się ze swoim strachem (chyba najbardziej suchy moment całego serialu) i tak dalej. Odcinki niby nie są długie, a i tak jakimś cudem potrafią się dłużyć. Nie pomaga nawet doskonała obsada. Trochę to ironiczne, że Mark Hamill, który tak głośno i bezpardonowo informował wszystkich, którzy chcieli słuchać, co sądzi o tym, co Rian Johnson zrobił z jego ukochaną postacią, raz jeszcze gra w nowej wersji klasycznej produkcji, w której bohaterowie są niemalże gwałceni przez scenarzystów. Być może druga połowa sezonu sprawi, że "Władcy Wszechświata: Objawienie" stanie się moim ulubionym serialem tego roku - chociaż raczej w to wątpię - lecz na razie jest to po prostu ładna wydmuszka. Ocena byłaby pewnie niższa gdyby nie jakość obrazu i dźwięku.

Atuty

  • Doskonała obsada;
  • Bardzo dobre projekty postaci i porządna animacja;
  • Klimatyczna ścieżka dźwiękowa;
  • Krótki;
  • Kilka dobrych, nowych pomysłów.

Wady

  • Nie szanuje klasycznych postaci;
  • Mało angażujący motyw przygody;
  • Kiepskie tempo;
  • Miejscami animacji brakuje klatek;
  • Kilka złych, nowych pomysłów.

"Władcy Wszechświata: Objawienie" są dla klasycznego serialu niczym druga część "Jaya i Cichego Boba" dla pierwszej. Niby to samo, ale nieporównywalnie gorzej. Ale nowym widzom może się spodobać.

4,0
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper