Gdy sen nie nadchodzi (2021) – recenzja filmu [Netflix]. Liczenie owiec nie pomaga

Gdy sen nie nadchodzi (2021) – recenzja filmu [Netflix]. Liczenie owiec nie pomaga

Iza Łęcka | 10.06.2021, 18:01

Produkcje Netflixa pojawiają się na platformie niczym grzyby po deszczu. W różnorodnym gąszczu filmów, seriali, animacji czy dokumentów często musimy się bardzo postarać, by znaleźć obraz, który odznacza się satysfakcjonującą jakością. Niestety o poziomie „Gdy sen nie nadchodzi” nie mogę powiedzieć zbyt wiele dobrego. Zapraszam do recenzji.

W branży filmowej wizje końca świata mieszają się i zyskują coraz nowsze koncepcje. Twórcy decydują się na przedstawianie różnorodnych plag, epidemii, chorób czy wojen, jakie stanowią próbę dla kolejnych bohaterów. W ostatnim czasie widzowie Netflixa mogli zapoznać się z kilkoma propozycjami osadzonymi w przerażającym klimacie – mowa chociażby o bardzo dobrze przyjętym „Łasuchu” czy poprawnej „Armii umarłych” Zacka Snydera. Najnowszy obraz dostępny na platformie prezentuje kolejną wizję wyzwania, z jakim musi zmierzyć się ludzkość, jednak tak psychodelicznego i nieporadnego sposobu na przedstawienie problemu dawno nie widziałam. Jak Netflix poradził sobie z "Gdy sen nie nadchodzi"? Poniżej moich oczekiwań.

Dalsza część tekstu pod wideo

Gdy sen nie nadchodzi (2021) – recenzja filmu [Netflix]. Intrygująca koncepcja

Gdy sen nie nadchodzi (2021) – recenzja filmu [Netflix]. Liczenie owiec nie pomaga

Jill jest weteranką, która próbuje poradzić sobie z demonami przeszłości i odbudować rodzinę. Nieoczekiwanie podczas jednego ze spotkań z dziećmi dochodzi do tajemniczego zdarzenia, w wyniku którego rodzina bohaterki cudem uchodzi z życiem. Za sprawą niewyjaśnionych reakcji na Ziemi przestają działać urządzenia elektryczne, a po jakimś czasie ludzie orientują się, że nie mogą zasnąć. Okazuje się, że naukowcy nie tracą czasu i szybko zakładają ośrodek, w którym będą trwały badania na jednostkach, jakie mimo wszystko są w stanie zapaść w sen. Eksperymenty bezpośrednio dotyczą najbliższych Jill – jej córka nie została dotknięta niepokojącą przypadłością. Kobieta jednak postanawia za wszelką cenę chronić dziecko.

Recenzowany „Gdy sen nie nadchodzi” zapowiadał się całkiem obiecująco – świat musi zmierzyć się z następnym wyzwaniem, a działać trzeba naprawdę szybko. Wizja końca ludzkości jest nieuchronna, tymczasem na ratunek i rozwiązanie tragicznej zagadki pozostaje niewiele czasu – wystarczy kilka dni, by ludzkie ciało pozbawione snu przestało funkcjonować. Mogłam więc się spodziewać, że będzie dynamicznie i tak naprawdę było. Spiesząc się, by przekazać jak najwięcej, scenarzyści recenzowanej produkcji popełnili jednak sporo błędów, które wpłynęły na ogólny odbiór filmu. Tak naprawdę przedstawiając wizję końca świata posłużono się samymi schematami oraz stereotypami. Szybko więc widzimy, jak ludzie się staczają, ich zachowanie jest nieprzewidywalne, a wszelkie zasady moralne okazują się bez znaczenia. Fanatycy religijni, niebezpieczni przestępcy, naukowcy pozbawieni empatii, którzy dążą za wszelką cenę do osiągnięcia celu – wskazane motywy już dawno widzieliśmy, a Joseph oraz Mark Raso odpowiedzialni za historię niestety nie pokusili się o niespodzianki czy świeże ujęcie zagadnienia. Za to dopakowali fabułę bezsensownymi decyzjami Jill, niezrozumiałymi zwrotami akcji, które potęgowały uczucie zażenowania, i sztywnymi, nietrzymającymi się kupy dialogami.

Głównym tematem, jaki próbowano nakreślić w „Gdy sen nie nadchodzi”, jest problem poświęcenia jednostki – w tym wypadku małej, niewinnej dziewczynki – dla dobra ogółu. Czy cel uświęca środki? W przypadku braku snu czas zdecydowanie działa na niekorzyść ludzi, których ciało bez odpoczynku zaczyna zawodzić, układ neurologiczny szwankuje, a percepcja ulega ogromnym zmianom, przez co człowiek staje się nieprzewidywalny. Z filmem Netflixa mam jednak pewien problem, gdyż to obraz zrealizowany raczej małym nakładem pieniędzy, przez co miałam wrażenie, że brak snu nie jest przypadłością, która dotknęła cały świat, ale ewentualnie dzielnicę miasta. Obiekt, w którym lekarze i innej dziedziny specjaliści mieli zająć się problemem i testować najróżniejsze rozwiązania, wydawał się otoczonym wojskowymi domem prywatnym, kanciapą, gdzie na jednym z dwóch łóżek ulokowano pacjenta. Zdecydowanie nie wyglądało to na nowoczesną placówkę, w której można doprowadzić do ocalenia świata.

Gdy sen nie nadchodzi (2021) – recenzja filmu [Netflix]. Scenariusz zawodzi

Gdy sen nie nadchodzi (2021) – recenzja filmu [Netflix]. Liczenie owiec nie pomaga

Problem z „Gdy sen nie nadchodzi” jest jeszcze jeden: za głównymi bohaterami nie bardzo chcemy podążać. O Jill wiemy naprawdę mało, oprócz faktu, że jest byłą żołnierką, która po powrocie z misji mierzyła się z wieloma kłopotami. Możemy przypuszczać, że to problem z narkotykami sprawił, że dziećmi bohaterki zajmuje się babcia, choć w międzyczasie przewija się również wątek nieżyjącego męża kobiety. Co dokładnie z nim się stało? Tego trzeba się domyślić, bowiem scenarzyści recenzowanego filmu nie udzielają zbyt wielu informacji, a montaż bazuje na konkretnych, często nie pasujących do siebie scenach. Wraz z upływającymi minutami zastanawiamy się, co jeszcze głupiego zrobi bohaterka. W głównej roli wystąpiła Gina Rodriguez, a towarzyszyli jej Ariana Greenblatt, Lucius Hoyos oraz Shamier Anderson, którzy radzili sobie przyzwoicie na ekranie. Trzeba jednak przyznać, że nawet najlepsi aktorzy nie uratują słabej historii.

Co ciekawe, w miarę upływu czasu praca kamery próbuje nawiązać do szaleństwa, jakie ogarnia społeczeństwo, więc chaotycznie podąża za bohaterami – tak przynajmniej próbowałam sobie wytłumaczyć coraz gorsze zdjęcia. Do tego dodajmy sztywne, niemające ładu i składu dialogi – scenarzyści stworzyli historię, która nie prowadzi nas płynnie przez wydarzenia, brakuje jej związku przyczynowo-skutkowego i wydaje się mało porywająca. Wisienką na torcie recenzowanego „ Gdy sen nie nadchodzi” jest zakończenie pozostawiające spory niedosyt i stanowiące kolejne niedopowiedzenie.

„Gdy sen nie nadchodzi” mógł okazać się przyzwoitą propozycją, ale były to tylko moje płonne nadzieje. Wobec produkcji Netflixa nie miałam zbyt wysokich oczekiwań, jednak nadzieję dawały podstawy historii, która nieco nawiązywała do dobrze przyjętego „Cichego miejsca” czy „Nie otwieraj oczu” oraz wielu produkcji (również ze świata gier), gdzie protagoniści stają twarzą w twarz przed ogromnie trudną decyzją poświęcenia jednej osoby na rzecz innych. Strona realizacyjna, niedopracowany montaż, nudny scenariusz pełen słabych momentów i z miałkim finałem sprawiły, że nie polecam Wam nowego filmu Netflixa. Seans mnie wynudził, często łapałam się na wyszukiwaniu kolejnych absurdów, zamiast śledzić nieciekawą historię. Film sprawdzacie na własną odpowiedzialność, a ja tylko ostrzegam ;)

Atuty

  • Intrygująca koncepcja,...
  • Historia zaczyna się bardzo dynamicznie,...

Wady

  • ... która nie została należycie i przekonująco rozwinięta
  • ...jednak im dłuższy był seans, tym można dostrzec coraz więcej niespójności w scenariuszu
  • Nieciekawi bohaterowie, a relacje między nimi zostały bardzo spłycone
  • Fabuła jest tak mało błyskotliwa, że liczyłam na śmierć wszystkich postaci
  • Przydałoby się znacznie większe napięcie
  • Zakończenie

Ciekawe podstawy mogły doczekać się znacznie lepszego opracowania i rozwiązań w scenariuszu. "Gdy sen nie nadchodzi" Netflixa to niedopracowana produkcja, którą można sprawdzić, ale już po kilkunastu minutach zapewne zrezygnujecie z seansu.

3,5
Iza Łęcka Strona autora
Od 2019 roku działa w redakcji, wspomagając dział newsów oraz sekcję recenzji filmowych. Za dnia fanka klimatycznych thrillerów i planszówek zabierających wiele godzin, w nocy zaś entuzjastka gier z mocną, wciągającą fabułą i japońskich horrorów.
cropper