Cień i kość (2021) – recenzja serialu [Netflix]. Pani światła

Cień i kość (2021) – recenzja serialu [Netflix]. Pani światła

Iza Łęcka | 22.04.2021, 23:11

Widzowie preferujący seriale i filmy fantasy w ostatnim czasie nie mogą narzekać na brak propozycji w katalogu Netflixa. Jedną z najnowszych produkcji jest „Cień i kość” przedstawiająca losy Aliny Starkov. Zapraszamy do recenzji.

Netflix uwielbia systematycznie brać się za bary z nowym książkowym lub komiksowym uniwersum, co powiedzmy sobie szczerze, nierzadko przynosi mieszany odzew wśród publiczności. Mówiąc o produkcjach fantasy, trzeba przyznać, że jest ich coraz więcej w bibliotece platformy – czekamy na drugi już sezon „Wiedźmina”, w zeszłym roku zadebiutowała alternatywna wersja arturiańskiej legendy, czyli „Przeklęta”, oraz „Warrior Nun”, sukcesem jest „Chilling Adventures of Sabrina”, a ostatnio mogliśmy sprawdzić „Ferajnę z Baker Street”, w której nie brakowało elementów typowych dla gatunku. Od jutra do tego grona dodamy również „Cień i kość”, które przedstawiając widzom nowe uniwersum, posiada wiele cech wspólnych z wcześniej przytoczonymi obrazami.

Dalsza część tekstu pod wideo

Cień i kość (2021) – recenzja serialu [Netflix]. Potężniejsza od armii

Cień i kość (2021) – recenzja serialu [Netflix]. Pani światła

Alina Starkov to żołnierka parająca się kartografią, którą łączy przyjaźń ze zwiadowcą Malem. Przez lata para była zdana wyłącznie na siebie – wspólnie spędzili dzieciństwo w sierocińcu, dorastając w wymagających warunkach, natomiast obecnie mierzą się z trudami w służbie Ravce. Przed laty za sprawą magii kraj został podzielony przez mroczną Fałdę, w której czeluściach zamieszkują piekielnie niebezpieczne potwory – Volcry. Wydarzenie sprawiło, że królestwo i jego mieszkańcy jeszcze mocniej zaczęli się kłócić i walczyć o wpływy tak bardzo, że wielka wojna wydaje się być nieunikniona. Ravka ma jednak szansę na zjednoczenie, a nadzieją jest władająca ogromną mocą grisza, której istnienie stało się niemal legendą. Kim jednak są grisze? To ludzie obdarzeni nadludzkimi zdolnościami: potrafią leczyć, władają żywiołami czy tworzą nowe przedmioty o magicznych właściwościach, a ze społeczności są wyszukiwani już w okresie dzieciństwa. Nieoczekiwanie w rękach młodej Aliny znajduje się przyszłość mocarstwa...

Już po tym kilkuzdaniowym wprowadzeniu trzeba przyznać, że świat w „Cień i kość” jest niezwykle rozbudowany, a twórcy recenzowanego serialu niespecjalnie pragną się z widzami patyczkować, nie prowadzą ich za rączkę, prezentując podstawy uniwersum. Z jednej strony ten zabieg może początkowo nieco odrzucić, bowiem poprzez pierwsze odcinki jesteśmy atakowani wieloma niezrozumiałymi terminami i postaciami. Przyznam jednak szczerze, że na mnie wywarło to odwrotny skutek i z ciekawością śledziłam wydarzenia, chłonąc wstępne założenia świata, który, trzeba przyznać, jest naprawdę intrygujący. Oprócz przedstawienia losów głównej bohaterki, prześledzimy między innymi misję szalonej ekipy Kaza Brekkera, do której należą sami charakterni rzezimieszkowie, oraz burzliwe przygody jednej z doświadczonych griszy.

Cień i kość (2021) – recenzja serialu [Netflix]. Obiecująco

Cień i kość (2021) – recenzja serialu [Netflix]. Pani światła

Serial bazuje na cyklu bestsellerowych powieści autorstwa Leigh Bardugo, który posiada już spore grono entuzjastów, szczególnie wśród nastolatków. Świat jest ogromny i fantazyjny, dlatego przedstawienie jego wszelkich smaczków nie należało do najłatwiejszych zadań. Netflix jednak nie przesadził i przyzwoicie odrobił zadanie domowe, ukazując enigmatyczne uniwersum osadzone w klimacie fantasy całkiem dokładnie, choć topornie, czerpiąc z materiału źródłowego. Miasta, pałace, stroje postaci oraz cały anturaż wydają się starannie odwzorowane i spójne, a poprzez poszczególne odcinki coraz bardziej możemy wniknąć w mroczną atmosferę oraz poznać wielkie tajemnice, jakich nie brakuje. Już na pierwszy rzut oka realia Ravki przywodzą na myśl unikatowe połączenie carskiej Rosji ze stylistyką epoki wiktoriańskiej.  Jeżeli systematycznie sprawdzacie propozycje fantasy giganta streamingowego to zapewne macie pełną świadomość, że nie zawsze zobaczymy dopracowane efekty specjalne – w przypadku „Cień i kość” można jednak docenić całkiem udaną realizację, szczególnie jeżeli mówimy o przedstawieniu Fałdy Cienia, grasujących potworów czy mocy griszów.

W recenzji „Cień i kość” muszę wspomnieć o bohaterach, którzy są różnorodni i wielowymiarowi – na ich tle Alina wydaje się zobrazowana dość płytko, nie tak jak moglibyśmy oczekiwać tego po głównej bohaterce. W tym wypadku nie przyczepię się jednak do kreacji aktorskiej Jessie Mei Li („Last Night in Soho”, „Travelooper”), a założeń scenariusza, który uwzględnił aspekty typowe dla obrazów dla nastolatków (teen drama), wplatając wątki miłosne, przyjaźń, czy intrygę, która niezbyt zaskakuje. Trzeba jednak przyznać, że relacja między panną Starkov a Malem została całkiem ciekawie przedstawiona. Młodzi, odkąd pamiętają, byli dla siebie jak rodzina – wyzwania związane z nową rolą Aliny niezaprzeczalnie odcisną piętno na ich więzi.

W obsadzie serialu jednym z najbardziej znanych aktorów jest Ben Barnes (seria „Opowieści z Narni”, „Westworld”, „The Punisher”), który wciela się w generała Kirigana, ale to nie on bryluje na ekranie. Na uwagę zasługuje dobra kreacja Freddy'ego Cartera, czyli Kaza Brekkera, będącego jednym z czarnych charakterów. Co ciekawe, wśród społeczności fanów serii „Cień i kość” ta postać jest jedną z najbardziej docenianych, więc scenarzyści Netflixa musieli się postarać o jego godną reprezentację.

Cień i kość (2021) – recenzja serialu [Netflix]. Nie tylko teen drama

Wielokrotnie już wspominałam, że pierwowzór serialu stanowią powieści przede wszystkim dla nastolatków, czy jednak netflixowy „Cień i kość” jest przeznaczony wyłącznie dla tej grupy odbiorców? Niekoniecznie. Śmiało mogę stwierdzić, że pomimo kilku wątków, które niezbyt przypadły mi do gustu, pewnej naiwności i nieprzemyślanych poczynań głównej bohaterki, a także regularnie przewijających się dłużyzn w fabule, serial oglądało się całkiem przyjemnie. Przedstawione królestwo jest niezwykle barwne, ukazani bohaterowie są wielowymiarowi, a ich przygody, choć przewidywalne, wydają się interesujące. Dla widzów znających materiał źródłowy najnowsza produkcja Netflixa będzie sporym urozmaiceniem, choć również subskrybenci, którzy nie czytali powieści, powinni sprawdzić serial. W porównaniu z wieloma ostatnimi produkcjami dostępnymi na serwisie, „Cień i kość” może okazać się przyzwoitą propozycją na weekendowy seans.

PS „Cień i kość” debiutuje na Netflixie 23 kwietnia.

Atuty

  • Tajemniczy, bardzo ciekawy świat
  • Interesująca główna bohaterka,...
  • Efekty specjalne
  • Oprawa audio-wizualna

Wady

  • Nieco toporne przedstawienie podstaw świata znanego z książek Leigh Bardugo
  • … której nie poskąpiono cech typowych dla postaci z serialu dla nastolatków
  • Jeden z wątków wydaje się niepotrzebny
  • Intryga jest mało zaskakująca

„Cień i kość” to serial z obiecującym zamysłem i intrygującą historią. Pomimo pewnych niedociągnięć śmiało mogę przyznać, że seans należał do przyjemnych. To jedna z bardziej udanych produkcji udostępnionych ostatnio przez Netflix.

7,0
Iza Łęcka Strona autora
Od 2019 roku działa w redakcji, wspomagając dział newsów oraz sekcję recenzji filmowych. Za dnia fanka klimatycznych thrillerów i planszówek zabierających wiele godzin, w nocy zaś entuzjastka gier z mocną, wciągającą fabułą i japońskich horrorów.
cropper