Kowboj na betonowej prerii (2020) – recenzja filmu [Netflix]. Życie w siodle

Kowboj na betonowej prerii (2020) – recenzja filmu [Netflix]. Życie w siodle

Iza Łęcka | 15.04.2021, 21:00

Jedna z dzielnic Filadelfii. W środku nocy z auta wysiada 15-latek, który w rękach trzyma dwa foliowe worki ze swoimi rzeczami. Lato spędzi z dawno niewidzianym ojcem, którego w ogóle nie zna. Tak rozpoczyna się „Kowboj na betonowej prerii”. Jaki jest nowy film Netflixa? Zapraszam do recenzji.

Gdyby ktoś zapytał mnie, jakie mam skojarzenia dotyczące kowbojów, to bez wahania wymieniłabym kilka charakterystycznych cech, które wpisywałyby się w ogólnie przyjęty wizerunek tej postaci. W następnej kolejności wskazałabym produkcje, których fabuła toczy się na Dzikim Zachodzie, jednak pytanie o czarnoskórych kowbojów całkowicie zbiłoby mnie z pantałyku, bowiem w kulturze masowej pasterz bydła dzierżący rewolwer jest przede wszystkim biały. Gdyby ktoś jeszcze wspomniał, że obecnie w Filadelfii całkiem dobrze ma się subkultura współczesnych czarnoskórych kowbojów poczułabym się zafrapowana. Nad losami przytoczonej grupy pochyla się najnowszy film Netflixa „Kowboj na betonowej prerii”.

Dalsza część tekstu pod wideo

Kowboj na betonowej prerii (2020) – recenzja filmu [Netflix]. To ja, typ niepokorny

Kowboj na betonowej prerii (2020) – recenzja filmu [Netflix]. Życie w siodle

Cole to dzieciak nienależący do przykładnych prymusów. Po kolejnej zmianie szkoły nastolatek ponownie wszczyna bójkę, tym samym doprowadzając dyrekcję do zdecydowanych reakcji. Jako wyraz całkowitej bezsilności i w formie kary, matka zawozi go do niewidzianego latami ojca, o którym młody praktycznie nic nie wie. Okazuje się, że lato przyjdzie mu spędzić w Północnej Filadelfii, gdzie od niemal wieku istnieje wspólnota kowbojów, prowadzących stadniny w środku miasta, którego dzielnice powoli dosięga postępująca gentryfikacja. Jednym z takich kowbojów jest jego ojciec – Harp. Mężczyzna poświęca się doglądaniu koni i spędzaniu czasu w siodle.

Już po kilkunastu minutach seansu wiemy doskonale, z jaką produkcją będziemy mieć do czynienia. Nić porozumienia między Colem a Harpem niemal nie istnieje – zresztą ojciec przez większość życia chłopaka był nieobecny, więc w kontaktach między nimi brakuje zrozumienia. Mężczyzna nie planuje zmienić swoich przyzwyczajeń i wydaje się być całkowicie nieprzygotowany na mieszkanie z dawno niewidzianym synem. Chłopak nie tylko śpi na zniszczonej kanapie w obskurnym domu, który wymagałby natychmiastowej renowacji, ale za kompana ma nieokiełznanego konia, którego ojczulek trzyma w salonie. Z wielkim zaskoczeniem przyjmuje do wiadomości, że współcześnie między betonowymi zabudowaniami miasta istnieją jeszcze kowboje. Próbując się nieco zdystansować od nieoczekiwanej rzeczywistości, Cole nawiązuje kontakt z kolegą z dzieciństwa, Smushem, który bryluje na ulicach, angażując się w niekoniecznie uczciwe interesy. Szybko okazuje się, że główny bohater będzie musiał dokonać wyboru pomiędzy funkcjonowaniem w specyficznej społeczności a niebezpiecznym życiem na ulicy.

Kowboj na betonowej prerii (2020) – recenzja filmu [Netflix]. Przewidywalna fabuła

Kowboj na betonowej prerii (2020) – recenzja filmu [Netflix]. Życie w siodle

W swojej recenzji muszę wspomnieć o grze aktorskiej stojącej na całkiem zadowalającym poziomie. Główne skrzypce, z racji swojej roli, gra Caleb McLaughlin, który już w „Stranger Things” udowodnił, że naprawdę przyzwoicie spisuje się w powierzonych mu zadaniach. Cole w kreacji młodego aktora jest przekonujący i prawdziwy – to dzieciak z problemami, który pozostaje w zawieszeniu i szuka swojego miejsca na świecie. Odnoszę jednak wrażenie, że twórcy, Ricky Staub i Dan Walser, nie zagłębili się w jego psychice, a mknęli z fabułą, jak z rękawa wyciągając kolejne wątki. Oczywiście „Kowboj na betonowej prerii” bazuje na książce Grega Neriego „Ghetto Cowboy”, zatem wszelkie niedociągnięcia w opowieści można zrzucić na karb niedomagającego pierwowzoru, jednak jestem zdania, że wprawieni scenarzyści powinni w filmie tego typu nieco bardziej skupić się na emocjach postaci.

Jednocześnie brakowało mi samego Idrisa Elby, którego możecie kojarzyć między innymi z „Mandela: Droga do wolności”, „Beasts of No Nation” czy filmów MCU (np. „Thor”, „Avengers: Wojna bez granic”). Według mnie aktor kradnie każdą ze scen, w których jest, a nie brakuje mu mocnych momentów, gdzie stopniowo przebija ścianę, jaka przez lata wytworzyła się między Harpem a jego synem. W przeszłości mężczyzna doświadczył wiele, pakując się w kolejne kłopoty, i pomimo szorstkiego obycia oraz twardej ręki, chciałby oszczędzić Cole'owi wszelkich problemów. Recenzowany „Kowboj na betonowej prerii” miał szansę być obrazem niezwykle głębokim, wzruszającym i wartościowym, a wystarczyło kilka sprytnych zmian w scenariuszu, który moim zdaniem, trochę nie domagał. Oprócz wskazanych wyżej bolączek, trzeba wspomnieć o wątku Smusha, który jest bardzo oklepany i przewidywalny. Chociaż twórcy chcą nieco wybielić tę postać, zabrakło pomysłów, który nadałyby fabule oczekiwanej świeżości.

Spoglądając jednak nieco głębiej, szybko dostrzeżemy, że zdjęcia do produkcji zostały zrealizowane ze sporym wyczuciem i pasują do klimatu opowieści. Niewątpliwą atrakcję stanowi jednak przedstawienie lokalnej społeczności, której głównym zajęciem i pasją jest opieka nad końmi. Ta część Filadelfii ma kilka twarzy – z jednej strony obserwujemy kowbojów zmagających się z intensywnie zmieniającym się miastem, w którym powstają budynki mieszkalne dla najbogatszych, z drugiej strony ulice dotknięte są biedą, przemocą i przestępczością. Zobrazowana wspólnota wydaje się być swego rodzaju przystanią, w której obowiązują twarde zasady, ale również panuje atmosfera zrozumienia i akceptacji. Poruszane wątki Nessie, Eshy czy Parisa, czyli kowbojów, którzy mają dobry kontakt z Colem i przygotowują go do pracy w stajni, są obiecujące, jednak nie przedstawiają szerokiego kontekstu społecznego grupy. W filmie nie brakowało jednak kilku trudnych, ale ciekawych, momentów, z którymi bohaterowie musieli się zmierzyć.

Kowboj na betonowej prerii (2020) – recenzja filmu [Netflix]. Mogło być o wiele gorzej

Netflix posiada w katalogu wiele obrazów podobnych do „Kowboja na betonowej prerii” – poruszających pewne niesztampowe historie, w których jeden z elementów niekoniecznie „gra”. Czasami jako wadę wskażemy fabułę, aktorskie umiejętności obsady czy szeroko pojętą realizację. Najnowsza produkcja jest właśnie takim średniakiem, dobrym na jeden wieczór, który zbyt mocno Was nie poruszy, nie zrodzi wielu przemyśleń o sensie istnienia czy ponadczasowych wartościach. Szkoda, że nieco więcej czasu nie poświęcono współczesnym kowbojom, a w zamian zaserwowano oklepaną historię o dorastaniu i konflikcie międzypokoleniowym. Aktorzy podołali, zdjęcia wielokrotnie robiły spore wrażenie, ale to scenariusz odrobinę nie domagał. W efekcie widzowie mogą liczyć po prostu na przyzwoity film.

Atuty

  • Bardzo dobra gra aktorska Caleba McLaughlina i Idrisa Elby
  • Obiecujący wątek subkultury czarnoskórych kowbojów,...
  • Wzruszające momenty
  • Dopracowane zdjęcia

Wady

  • Potrzeba więcej Idrisa Elby
  • ...który w pełni nie zaspokoi ciekawości
  • Niektóre wątki są bardzo przewidywalne
  • Sztampowe zakończenie
  • Ociężałe tempo

„Kowboj na betonowej prerii” to niezbyt wyróżniająca się opowieść o szukaniu swojego miejsca na świecie i trudnej relacji ojciec-syn. Szkoda, że nie zagłębiono się jeszcze bardziej w wątku współczesnych kowbojów, a skupiono się przede wszystkim na przewidywalnych zdarzeniach.

5,5
Iza Łęcka Strona autora
Od 2019 roku działa w redakcji, wspomagając dział newsów oraz sekcję recenzji filmowych. Za dnia fanka klimatycznych thrillerów i planszówek zabierających wiele godzin, w nocy zaś entuzjastka gier z mocną, wciągającą fabułą i japońskich horrorów.
cropper