Dopasowani (2021) – recenzja serialu [Netflix]. Czarne lustro

Dopasowani (2021) – recenzja serialu [Netflix]. Czarne lustro

Piotrek Kamiński | 03.04.2021, 21:00

Rebecca Webb stoi na czele firmy, która dosłownie znalazła klucz do ludzkich serc. Za pomocą szybkiego testu DNA jest w stanie odnaleźć drugą połówkę dowolnej osoby. Wrażenia są magiczne - jakby przeznaczeni sobie ludzi znali się od zawsze. Niektórzy goniąc za swoimi wymarzonymi partnerami opuścili dotychczasowych kochanków, rodziny. Lecz jak każde wielkie imperium i to powstało na krwawych fundamentach.

Zaczynając opowieść od potwierdzenia, że główna bohaterka odpowiada za śmierć chłopaka, którego właśnie wyłowiono z rzeki trzeba mieć w zanadrzu niebagatelny scenariusz. Rozwiązanie tak mocne, że kompletnie przedefiniuje tę oryginalną rewelację, ukazując widzowi nowy punkt widzenia, który usprawiedliwi pokazanie tak istotnego wydarzenia na tak wczesnym etapie. Albo można nie zrobić żadnej z tych rzeczy i po prostu pokazać to, o czym widz wie od pierwszego odcinka z większą ilością szczegółów, po czym nie zakończyć opowieści, bo przecież w dzisiejszych czasach nie da się stworzyć samowystarczalnej opowieści, która byłaby po prostu jedną, zgrabną całością. Można i tak.

Dalsza część tekstu pod wideo

Dopasowani (2021) – recenzja serialu [Netflix]. Czarne lustro

Dopasowani (2021) – recenzja serialu [Netflix]. Kto z kim

Nowa propozycja Netflixa powstała w oparciu o popularny kryminał Johna Marrsa o tym samym tytule i... nie ma z nim nic wspólnego. No, prawie nic. Obie fabuły kręcą się wokół dopasowywania do siebie ludzi na podstawie DNA, ale na tym podobieństwa się kończą. Historia przedstawiona w serialu jest kompletnie oryginalna i... nudna. Przynajmniej w porównaniu z książką, która mimo ostrego przerysowania swoich postaci i życia w ogóle jest przynajmniej angażująca i różnorodna. Fabuła serialu to przede wszystkim trzy osoby: Hannah, która boi się, że jej mąż może nie być dopasowany do niej, więc, działając za jego plecami, wysyła jego DNA do badania i zaprzyjaźnia się z jego drugą połówką (dobrze, że mieszkała akurat w tym samym mieście). Detektyw Kate Saunders, której druga połówka, Sophia, nie powiedziała jej prawdy na swój temat choćby raz odkąd  się poznały. Rebecca Webb, założycielka i CEO korporacji "The One" odpowiedzialnej za dopasowywanie do siebie ludzi, której całe życie jest kłamstwem, odkąd postanowiła pomóc swojej karierze wbijając nóż w plecy przyjacielowi, który zrobiłby dla niej wszystko.

Historia jest kompletnie rozwarstwiona i nie wiąże się w jedną, sensowną całość. Mark - mąż Hannah - dosłownie dwa razy rozmawia z Rebeccą, co nie wpływa w żaden sposób na jego prywatną historię, a Kate bada okoliczności śmierci dawnego przyjaciela szefowej "The One" i uważa, że panna Webb mogła mieć z nią coś wspólnego. Jej prywatna historia też nie wiąże się dalej z szerszą fabułą. Z jednej strony rozumiem takie podejście - historie różnych ludzi powiązane kontaktem z aplikacją do szukania drugiej połówki i w jaki sposób wpływa to na ich życie. Z drugiej widać, że to wątek śledztwa w sprawie śmierci Bena Nasera jest tym najważniejszym, a cała reszta to ledwie ozdobniki. I tak też czuje się widz oglądając kolejne wydarzenia. Pomniejsze historie bohaterów nie starają się odpowiedzieć na żadne głębsze pytania, zaintrygować widza i zmusić go do myślenia. To po prostu tani melodramat, niemalże w całości oparty na prostym fakcie, że jeśli ktoś jest ci przeznaczony, to będziesz czuć do tej osoby pociąg. Proste.

Dopasowani (2021) – recenzja serialu [Netflix]. Po co i dlaczego

Zaprezentowana w serialu sytuacja to istna kopalnia ciekawych pomysłów, pytań natury filozoficznej, trudnych decyzji i moralnych szarych stref. Co więc zrobił z nimi Netflix? Nic. Prawie. Pokazał, że poszukiwanie idealnego partnera może potencjalnie prowadzić do rozpadu relatywnie udanych związków i... tyle. Nie zastanawia się, jak książka, co gdy przeznaczona nam osoba umiera, albo wręcz już zdążyła umrzeć. Nie pokazuje jak zachowałby się człowiek, gdyby okazało się, że przeznaczona mu osoba jest tej samej płci mimo, że nie identyfikuje się jako homoseksualista. A co jeśli ktoś ma 60 lat, a przeznaczona mu dusza ledwie 15? Albo gdyby rasista został dopasowany do osoby o innym kolorze skóry? Każda jedna z tych sytuacji mogłaby być gruntem do rozpoczęcia ciekawej rozmowy. Zamiast tego dostaliśmy głupią tajemnicę morderstwa (która nawet nie jest tajemnicą, bo, jak już wspominałem, od początku wiadomo kto i dlaczego zabił) i dwie melodramy z potencjałem na jakiś tam rozwój w drugim sezonie. Lecz nie w tych ośmiu odcinkach, które dostaliśmy teraz.

Bohaterowie są też raczej mało sympatyczni. Hannah boi się, że straci męża, więc raz za razem zachowuje się jak kompletna wariatka. Kate uparła się, że Rebecca stoi za śmiercią Bena (słusznie, ale to wiemy my, a nie ona), choć wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na samobójstwo. Do tego zarówno ona, jak i właścicielka "The One" nawet nie próbują wkupić się w swoje łaski, od samego początku antagonizując siebie nawzajem. Cały serial wypełniony jest durnymi kliszami, od których uważny widz przewraca jedynie oczami i zastanawia się, co jeszcze głupiego przyjdzie mu zobaczyć. Kiedy scenarzyści przestaną wreszcie upierać się, że najlepszą metodą na zamaskowanie morderstwa jest pozbycie się odcisków palców ze wszystkich możliwych powierzchni? Wcale nie jest jasne, że miało miejsce morderstwo, kiedy znajdujesz w mieszkaniu trupa, a klamka została dokładnie przetarta po obu stronach. Każdy samobójca pamięta żeby wyczyścić porządnie mieszkanie zanim się zabije.

Największe kuriozum to jednak James, były wspólnik i przyjaciel Rebecci, który odsunął się w cień po śmierci Bena (z którą też miał coś tam wspólnego). Stan ich przyjaźni jest tak niejasny, jak to tylko możliwe. W okolicach połowy sezonu ma miejsce scena, która powinna jednoznacznie przekreślić jakiekolwiek łączące ich kumoterstwo. Tak się jednak nie dzieje. Mało tego! Pod koniec sezonu człowiek odnosi wrażenie, że znowu się do siebie zbliżyli. Jak? Czemu? Nie ma to absolutnie żadnego sensu.

"Dopasowani" mogliby być ciekawą pozycją. Połączeniem thrillera sensacyjnego z mocno filozoficznym podłożem. Zamiast tego dostaliśmy prosty i mało angażujący serial o niczym, wypełniony bohaterami, którzy nie mają absolutnie nic ciekawego do powiedzenia, ani pokazania. Być może zwróciłeś/aś uwagę, że przez ponad 6 tysięcy znaków ani razu nie wspomniałem o warstwie audio/video serialu. To dlatego, że kompletnie nie ma o czym rozmawiać. Kolejne ujęcia nie biją po oczach amatorszczyzną, ale nie wybijają się przed szereg absolutnie niczym. Muzyka... jest. W pewnym sensie można powiedzieć, że obraz i dźwięk idealnie wpasowują się w resztę serialu. Są nijakie. A nie ma nic gorszego od nijakiej produkcji, na którą człowiek poświęca sześć godzin swojego życia.

Atuty

  • Wygląda i brzmi poprawnie;
  • Zagrany poprawnie;
  • Ciekawa koncepcja...

Wady

  • ...Z którą nie zrobiono niczego sensownego;
  • Źle pomyślana intryga;
  • Brak zakończenia;
  • Niesympatyczni, nieangażujący bohaterowie;
  • Kompletnie niewykorzystany potencjał

"Dopasowani" powinni byli okazać się jedną z najciekawszych produkcji Netflixa ostatnich lat. Zamiast tego wyszło kompletnie NIEdopasowane romansidło bez cienia głębi. Można obejrzeć, ale raczej szkoda czasu.

4,0
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper