Zgredospekcja: Nintendo Game & Watch

Gry
2636V
Zgredospekcja: Nintendo Game & Watch
Ural | 07.04.2010, 18:50

W tym miesiącu mija dokładnie 30 rocznica wprowadzenia na rynek pierwszej gry Nintendo z serii "Game & Watch". Doskonała okazja, by o owej serii napisać kilka słów więcej - choćby z tego powodu, że wielu dziś uważa, że Nintendo DS ze swoimi dwoma ekranami to produkt odkrywczy i innowacyjny. 

W tym miesiącu mija dokładnie 30 rocznica wprowadzenia na rynek pierwszej gry Nintendo z serii "Game & Watch". Doskonała okazja, by o owej serii napisać kilka słów więcej - choćby z tego powodu, że wielu dziś uważa, że Nintendo DS ze swoimi dwoma ekranami to produkt odkrywczy i innowacyjny. xxxxx

Dalsza część tekstu pod wideo

I z pewnością do pewnego stopnia tak właśnie jest. Ale pomysł na dwa ekrany narodził się o wiele wcześniej, bo już w 1982 - również w laboratoriach firmy Nintendo. Wtedy to właśnie na rynku ukazał się pierwszy protoplasta Nintendo DS - mianowicie gra Nintendo Game & Watch: Oil Panic. W owym roku ukazały się jeszcze dwie gry tej serii - Donkey Kong oraz Mickey & Donald, którą to ostatnią posiadam zresztą po dziś dzień i na której się na końcu tego artykułu skoncentrujemy.

 

Pierwsza gra typu Game & Watch (Ball, w której bawiliśmy się w dżonglowanie piłkami) zadebiutowała na rynku 28 kwietnia 1980 roku. Nie wliczając serii "Mini Classics" z 1998 roku (egzemplarz takowej również posiadamy i może kiedyś opiszemy), to do roku 1991 (ostatnia wydana gra tego typu) na rynku ukazało się aż 59 różnorakich tytułów. Ba, krążą wręcz plotki, że sześćdziesiątą grą miał być sam Tetris - tyle że Nintendo bało się że wpłynie to negatywnie na sprzedaż Game Boy'a, co skądinąd było założeniem całkiem słusznym. Pojawiła się także unikalna wersja, o bardzo ograniczonej liczbie wyprodukowanych egzemplarzy. Chodzi mianowicie o model YM-901-S Super Mario Brothers, który był wręczany zwycięzcom Grand Prix Formuły 1 odbywającego się w Japonii. Cóż, znalezienie takowego na jakiejkolwiek aukcji graniczy z pewnością z cudem, zaś cena za takie cacko na pewno jest niebotyczna. Dlaczego? Ano dlatego że dość powszechna kiedyś gra Mickey Mouse osiąga cenę na ebayu przekraczającą 1000 dolarów! Świetna sprawa jeśli ktoś chce sobie kupić 3 Xboxy 360... Ba, gdyby posiadana przeze mnie gierka była nowa, to miałbym szansę za nią wyciągnąć nawet 200-300$!

 

GOTTA CATCH THEM ALL?

 

Twórcą Game & Watch był nie byle kto, bo sam zmarły w 1997 roku Gunpei Yokoi (to on wymyślił także takie zabawki jak Nintendo Game Boy, czy słynny Virtual Boy). Tak jak zostało nadmienione było aż 59 gierek tego rodzaju, znacznie różniących się od siebie. Zdobycie wszystkich graniczy z cudem i wymaga naprawdę grubego portfela. Trzeba bowiem pamiętać, że nie tylko same Game & Watch były na owe czasy systemami wręcz rewolucyjnymi - same wprowadzały rozwiązania, które z pewnością zostaną wykorzystane jeszcze nie raz. I tak wszystkie te gry zostały podzielone na 10+2 umownych kategorii (zaraz wyjaśnimy skąd owe "+2"):

 

 

Silver (1980): Była to pierwsza seria G&W. Znajdowało się w niej 5 tytułów - w tym wspomniany tutaj wcześniej "Ball". Seria ta została nazwana w ten sposób z prozaicznego powodu - przedni panel elektronicznego cacka był po prostu ze srebrnego metalowego tworzywa. Jesli chodzi o grę Ball, to była ona dość trudna bowiem jednokrotne upuszczenie jednej z dżonglowanych piłek kończyło zabawę. I powiedzcie teraz, że obecne gry japońskie są hardcorowe...

 

 

Gold (1981): Seria, która pojawiła się w rok po Silver. Należą do niej raptem 3 modele - różniły się jedynie wyglądem przedniego panelu, który tym razem był "złoty". Gry które się ukazały w tej serii to Manhole, Helmet i Lion. Warto dodać, że w serii Gold pojawił się nowy element - mianowicie z tyłu urządzonka znajdowała się specjalna podpórka, dzięki której gierkę można było sobie np. postawić na biurku. Jest to o tyle istotne, że nazwa Game & Watch do czegoś zobowiązuje - każde bowiem urządzenie służyło nie tylko do grania, ale także jako elektroniczy zegarek i budzik.

 

 

Widescreen (1981-1982): W wersji tej wyszło sporo gier, bowiem był to jeden z najpopularniejszych modeli. Zmianie uległ ekran, który był nieco szerszy (stąd i nazwa). Większość gier polegała na praktycznie takim samym patencie - łapania czegoś - niech przykładem będzie gra "Parachute" w której trzeba było łapać spadających spadochroniarzy. Gra znana chyba po dziś dzień. Formuła zresztą bardzo podobna do słynnych ruskich jajeczek. Inne gry z tej serii to np. Popeye, Chef, czy wspomniany wyżej Mickey Mouse. W latach 1981-1982 wyszło aż 10 różnorakich gier typu Widescreen!

 

 

Multi-screen (1982-1989): Pierwsza olbrzymia innowacja - dwa ekrany. Oto i zarazem prawdziwy protoplasta Nintendo DS! Nie jest to żart - Nintendo naprawdę się wzorowało na Multi-screenie, co zresztą jest w zasadzie oczywiste, wszak Multi-screen to ich własny wynalazek. Nintendo DS jest odświeżeniem koncepcji, która świetnie przyjęła się na rynku - gry w tej formie były wydawane aż przez 7 lat! Warto jednak dodać, że Multi-screeny były wydawane w dwóch formatach - bądź były składane w stylu DS'a, bądź w stylu książki czy zeszytu - czyli jeden ekran mieliśmy po lewej, a drugi po prawej. Pierwsza opcja jednak lepiej się przyjęła, choć trzeba podkreślić, że to na wersję "książkową" (horyzontalną) wyszedł słynny... Mario Bross! I to już w 1983 roku! Ci zatem którzy sądzili że Mario pojawił się dopiero na konsoli NES czują się pewnie mocno zawiedzeni. W ramce na samym dole tego artykułu znajdziecie także krótką recenzję gry "Mickey & Donald" wraz ze zdjęciami które zrobiłem by porównać ją do konsoli Nintendo DS (niestety do pierwszego modelu - piszę "niestety", bo Multi-screen wyglądem bardzo przypomina wersję "Lite" konsolki). Warto tutaj podkreślić, że seria ta wymusiła większe skomplikowanie zabawy - i tak nasze działania nie ograniczały się już do łapania przedmiotów czy ludzi, ale często do autentycznego przechodzenia różnorakich etapów, czasem nawet z Bossami (vide: seria Donkey Kong). Ponadto podobnie jak w DS'ie oba ekraniki ze sobą współpracowały - tzn. małpa z Donkey'a mogła na nas coś zrzucić z górnego ekranu, itp. Oprócz w/w gier pojawiły się w tej serii takie tytuły jak: Pinball, Black Jack, czy - uwaga, uwaga! - ZELDA! Tak, tak, to nie pomyłka - Zelda zawitała na Multi-screenie w 1989 roku! I była nota bene ostatnią grą tej serii Game & Watch, a owych gier wyszło aż 15! To sprawiło, że ze wszystkich koncepcji Game & Watch to Multi-screen był najbardziej rozwiniętym i weksploatowanym pomysłem - bo po prostu świetnie się przyjął na rynku.

 

 

 

 

New Widescreen (1983-1991): New Widescreen różnił się od zwykłego Widescreena jedynie facjatkami - te bowiem były różnokolorowe. Również niektóre gry były nieco bardziej rozbudowane niż w pierwszej serii - że wspomnieć o wydanej w 1988 Super Mario Brothers. Inne ciekawe tytuły, to np. Mario's Cement Factory (1983), czy Donkey Kong Jr. (1982). Ogółem w serii NW pojawiło się 8 tytułów.

 

 

Tabletop (1983): Tylko cztery gry tego typu pojawiły się na rynku - w dodatku tytuły dobrze znane - Donkey Kong Jr., Mario's Cement Factory, Popeye i Snoopy. Ale nie to wyróżniało tą serię. Najważniejszy był wygląd - zminiatyruzowana maszynka typu arcade (czy coin-up - jak kto woli) oraz... kolorowy wyświetlacz! Kolorowy "inaczej" rzecz jasna, ale jednak. Taki protoplasta Game Boy'a Color ;). Dużym atutem była także lepszej jakości muzyka (czyli nie ograniczająca się do takich samych bipnięć, bo dźwięków było kilka).

 

 

Panorama (1983-1984): Sześć gier pojawiło się w tej serii: Mario's Bombs Away, Mickey Mouse, Donkey Kong Circus, Snoopy, Popeye i Donkey Kong Jr. Jak widać w większości znów sprawdzone tytuły. Tym razem jednak zastosowano nowy patent - gra miała swoistą pokrywkę którą się podnosiło - na jej spodzie znajdowało się lusterko, które odbijało obraz znajdujący się na ekraniku LCD poniżej (przypominam że ekrany LCD robione w tej samej technologii co ekrany ciekłokrystaliczne w Game Boy'u). Lusterko nieco obraz powiększało, ponadto dzięki odbijaniu światła był on jaśniejszy. Bez wątpienia były bardzo dobrze przemyślanym przez Nintendo projektem.

 

 

Super Color (1984): Pomimo że znów zastosowano patent z "kolorowym" ekranem, to owa seria bardzo słabo się przyjęła. Zapewne z powodu mało interesujących gier - Spitball Sparky i Crab Grab (zgadnijcie, co się w tej robiło? ;)). Wyjaśnię przy okazji może na czym ów "kolorowy" ekran w grach tego typu polegał. Otóż po prostu na tle matrycki LCD były zwykle narysowane kolorowe obrazki - ot, np. zielona górka, niebo i żółte słonko. Co jednak ciekawe nie zawsze wyświetlane elementy były czarne - różnym obszarom ekranu był przyporządkowany pewien kolor wyświetlania - czyli np. 1cm od góry piksele były czerwone, niżej niebieskie, a jeszcze niżej zielone. Były to więc swoiste kolorowe pasy, które sprawdzały się w Arkanoidach, ale o kolorowych platformówkach w stylu Mario mogliśmy zapomnieć (zresztą później tę technologię udoskonalono i odnaleźliśmy ją we wspomnianym wcześniej Game Boy'u Color).

 

 

Micro Vs (1984): To już natomiast świetna zabawka, na której miałem zresztą okazję kilka razy szarpać. Z tyłu gierki znajdowała się klapka pod którą były ukryte dwa... mini-pady! Krzyżak i przycisk to to czego było nam potrzeba - gierkę się gdzieś stawiało, dwóch graczy sięgało każdy po swojego pada i grało się przeciwko sobie! W co? Ja miałem okazję grać w Boxing (czyli Boks rzecz jasna ;)), ale jeszcze dwie gry tego typu ukazały się na rynku: Donkey Kong Hockey oraz Donkey Kong 3. Oczywiście nie było musu szukania drugiego gracza, bo równie dobrze można było grać z samym "komputerem".

 

 

Crystal (1986): Również i na tę serię ukazały się tylko trzy tytuły. Pewnie dlatego, że kiepsko się grało gdy brakowało dostępu do jasnego światła. Te tytuły to Super Mario Bros, Climber i Balloon Fight. W marcu 88 roku z powodu słabej sprzedaży "Crystalsów" owe gry ukazały się także w serii New Widescreen. Cóż, konkurencja też nie spała (wychodziły np. bardzo udane i rozbudowane gierki elektroniczne firmy Tiger Electronics), a konsumenci powoli zaczynali oczekiwać czegoś nowego.

 

 

I w ten oto sposób dochodzimy do wyjawienia owego tajemniczego (+2). Chodzi bowiem o gry, które tak naprawdę nie należały do żadnej z wyżej wymienionych serii, ale bazowały na podobnym pomyśle. Mowa o:

 

 

Special Edition (1987): Wspomniane wcześniej specjalne wydanie gry Super Mario Bros - przypominające nieco gry wspomnianej przed chwilą i bardzo innowacyjnej w owych czasach firmy Tiger - (to ta sama firma, która wypuściła przenośną konsolkę Gizmondo). Gry Tiger oferowały o wiele lepszą grafikę - zwłaszcza w materii animacji postaci (bowiem w grach Game & Watch animacji de facto nie było, gdyż poszczególne klatki były na swój sposób na stałe implementowane w ekranik) - innymi słowy w grach Tiger mieliśmy do czynienia z czymś na wzór gier znanych z Game Boy'a - i czymś podobnym była owa specjalna wersja Super Mario. Możliwe, że Nintendo planowało wydawać dalej gry Game & Watch i promocja związana z Mario w wersji Special Edition miała po prostu stanowić promocję nowych, planowanych urządzonek, które miały konkurować z Tigerem (wszedł on wtedy na rynek przebojem i zaszachował Nintendo - po dziś dzień pamiętam świetnie reklamy Tigera z TV oraz niektóre gry w które miałem w tych latach okazję grać - i naprawdę przebijały ofertę Nintendo). Są to oczywiście tylko moje przypuszczenia, ale przecież trudno by Nintendo robiło tego rodzaju akcję marketingową bez powodu. Czemu zatem nie rozwinięto Special Edition? Otóż rozwinięto, tyle że najprawdopodobniej w postaci Game Boy'a, wszak zarówno za gierkami typu Games & Watch, jak i Game Boy'em stał nie kto inny, jak wspomniany wyżej Gunpei Yokoi. Do tego pogłoski o tym, że jako G&W miał wyjść także Tetris, ale te plany wstrzymano właśnie przez Gameboya dodają mojej teorii nieco wiarygodności.

 

 

Mini (1998): Mini stanowi swoistą reedycję największych przebojów z G&W. Sam posiadam jedną taką gierkę - mianowicie Donkey Konga (do kupienia po dziś dzień). Nintendo wpadło na doskonały pomysł - nie dość że w ten sposób powróciło jakby do korzeni, ale i dało nowe zabawki fanom G&W do kolekcjonowania - a kolekcjonerów gierek Game & Watch jest naprawdę sporo! Mini to zatem owe przeboje wydane w zminiatyruzowanej wersji - przypominające wyglądem wielokrotnie zmniejszonego Game Boy'a w formie breloczka. Pomysł naprawdę świetny, bo kto by nie chciał mieć takiego cudeńka jako wisiora do kluczy?

 

 

 

 

Jak sami zatem widzicie Nintendo od lat było swoistym potentatem jeżeli chodzi o urządzenia przenośne do grania - wręcz od nich zaczynało. I można śmiało postawić i obronić teorię, że Game Boy powstał właśnie dzięki tym prostym gierkom, które obecnie sprawiają wrażenie tak bardzo archaicznych. Niemniej po dziś dzień patrzę na nie z olbrzymim sentymentem. Nie jest to jednak koniec - jeżeli chcecie dowiedzieć się nieco więcej na czym polegała zabawa w takich produkcjach, to zapraszam do przeczytania recenzji posiadanej przeze mnie gierki "Mickey & Donald", która to recenzja znajduje się poniżej. Ponadto jeżeli tematyka Was zainteresuje nic nie stoi na przeszkodzie by w innym artykule opisać nieco głębiej poszczególne tytuły - ale to już byście musieli sami dać znać.

 

 

Recenzja gry Game & Watch: "Mickey & Donald"

 

Gra ta powinna się w rzeczywistości nazywać "Mickey, Donald, Goofy, Minnie & Pluto", bowiem wszystkie te postaci w owej grze się pojawiają. Oczywiście kierować możemy tylko poczynaniami dwojga tytułowych bohaterów, co i tak jest przyjemnym urozmaiceniem, gdyż po dziś dzień mało jest gier, w których kierujemy dwoma postaciami jednocześnie. Zanim jednak przejdziemy do samej rozgrywki, to wypada napisać parę słów o samym urządzonku.

 

 

Ma ono wymiary 135mm x 75mm x 22.5mm - czyli jest znacznie mniejsze od konsoli Nintendo DS (148.7mm × 84.7mm × 28.9mm), ale już porównywalne rozmiarami do wersji Lite (133mm × 73.9mm × 21.5mm), żeby nie powiedzieć że wręcz identyczne (odchylenia nie większe niż 2mm). Nawet spoglądając na zdjęcia zresztą widać, że Lite jest bardzo podobny do Multi-screena - oczywiście biorąc pod uwagę, że minęło ponad... ćwierć wieku! Mniejsze są natomiast ekraniki - mają one 2.5 cala i również są kolorowe "inaczej". Widać to zresztą na zdjęciach - tło mamy pokolorowane (a konkretnie budynek, pojazd strażacki i drabinę). Nie mamy oczywiście D-pada. Mamy natomiast jego rozdzielenie - i tak po lewej są przyciski góra/dół odpowiedzialne za ruch Mickey'a, zaś po prawej lewo/prawo odpowiedzialne za przemieszczanie się Donalda. Gra jest bardzo solidnie zrobiona - na wierzchu posiada metalowy panelik, który ładnie odbija światło dzięki swojej gramaturze, a ponadto stanowi dodatkowe zabezpieczenie. Solidne zamknięcie konsoli ma zapewniać plastikowy zaczep, który niestety jest kiepskiej jakości, bo w moim przypadku odpadł... choć biorąc pod uwagę że sprzęt został wyprodukowany w 1982 roku... ;).

 

 

Gra działa na dwie baterie typu pchełka (kwarcówka) - zupełnie jak i inne gry tego typu, zatem zaskoczenia być nie powinno. Nie ma również problemu z długością pracy, bowiem to nie były czasy energożernych maszyn pokroju DS'a. Wiadomo mniej więcej ile wytrzyma kalkulator na takiej baterii - gra wytrzyma niewiele krócej (pamiętajmy jednak, że G&W nie używa jednej baterii, tylko dwóch). Mówimy zatem o miesiącach grania. Nad prawym klawiszem kierunkowym znajdziemy także trzy małe przyciski: Game A i Game B - odpowiedzialne za poziom trudności (A - amatorzy, średniaki, B - hardcorowcy). Tymi dwoma klawiszami rozpoczynamy zresztą samą grę. Time, czyli trzeci z kolei,  ma za zadanie ukazywanie opcji czasowych i nie wymaga chyba większego komentarza. Na prawo od owych przycisków znajdziemy dwie mikro-dziurki, będące w rzeczywistości również przyciskami (by je wcisnąć potrzeba choćby końcówki z długopisu) - owe przyciski to odpowiednio "Alarm" (czyli budzik - wiadomo o co chodzi) i "ACL" - zerujący "High Score" (ten sam efekt uzyskamy wyjmując baterie).

 

 

Mając te kwestie omówione przejdźmy do samej rozgrywki. I tak centralnym punktem jest budynek, który się pali. Gry Multi-screen były już nieco bardziej skomplikowane, dlatego nie ograniczamy się tylko do gaszenia pożaru. Otóż zadania mamy w zasadzie trzy. Zadanie główne to oczywiście gaszenie płomieni - te pojawiają się w dolnych oknach - jeśli nie są gaszone to przenoszą się na wyższe kondygnacje. Mogą nawet dotrzeć do samego dachu - byle nie w miejsce gdzie akurat stoi Donald, bo wtedy stracimy życie (mamy ich tyle, co standardowo w każdej tego rodzaju grze - czyli 3). Za pomocą prawego "pada" kierujemy więc Donaldem w taki sposób, by gasić poszczególne płomienie. Wydaje się proste, ale mamy parę utrudnień. I tak płomienie są gaszone kroplami wody wypadającymi z trzymanego przez Donalda węża strażackiego (jedna kropla gasi jeden płomień). Problem jednak w tym, że wąż nie jest najwyraźniej najwyższej jakości, zaś woda jest pompowana ręcznie (przez Goofiego - odbywa się to automatycznie). Pech chce, że czasem poleci nieco większy baniak wody, ciśnienie znacznie się w wężu zwiększy i na którymś z dwóch zaworów (jeden na dolnym, drugi na górnym ekranie) dojdzie do wycieku. Wyciek oczywiście oznacza, że woda nie dotrze do Donalda, a w konsekwencji nasz kaczor ulegnie przysmażeniu (szkoda, że Donald a nie inny, ale kto w Nintendo mógł przypuszczać co będzie się działo w Polsce w XXIw. ;)). I tutaj właśnie do gry wchodzi Mickey (lewy "pad"), którego zadaniem jest przytrzymanie (przed skokiem ciśnienia), bądź zamknięcie (podczas wycieku) danego zaworu. I wszystko byłoby proste, gdyby nie trzeci czynnik - Goofy. A ten jak wiadomo jest leniwy. Kiedy Mickey znajduje się na dole (na bagażniku wozu strażackiego), to palcem wydaje Goofiemu dyspozycje jak ten ma pompować wodę, by leciała ona z maksymalną prędkością (czyli by Donald mógł szybko i sprawnie gasić pożar). W momencie jednak kiedy Mickey zacznie skakać po drabinie i zamykać zawory, to Goofy się zdekoncentruje i wodę będzie pompował wolniej.

 

 

Nie jest zatem łatwo i gra wymaga niezłego refleksu i wprawy. Ale jest wciągająca i naprawdę przyjemnie się w nią gra. Czas ten umila zresztą muzyka, choć to może słowo na wyrost, bo mówimy o kilku różnorakich plumknięciach przypominających żywo słynnego PC Speakera. Gra w miarę upływu czasu nabiera oczywiście niezłego tempa i w pewnym momencie staje się przeraźliwie trudna - w konsekwencji mój rekord to coś około 800 punktów.

 

 

A skoro o punktach mowa, to za każdy zgaszony płomień otrzymujemy 1 punkt. Nie jest to może wiele, ale i na to jest rada. Otóż jeśli nie utracimy żadnego życia i osiągniemy limit każdych kolejnych 300 punktów, to wejdziemy w tryb "Chance time", dzięki któremu za każdy zgaszony płomień punkty będą liczone podwójnie. Oczywiście ów tryb ulegnie zakończeniu w momencie pierwszego "przypalenia" zadka Donalda. W wypadku gdybyśmy jednak już wcześniej utracili jakieś życia, to po osiągnięciu 300 punktów owe życia zostałyby ponownie uzupełnione. Dodatkowe punkty otrzymujemy także w momencie, kiedy uda nam się ugasić cały budynek z pożaru - wtedy to na ekraniku pojawia się Minnie, która daje Mickey'owi gorącego buziaka, my zaś otrzymujemy 10 dodatkowych punktów.

 

Podsumowując nawet prawie 30 lat temu było w co grać i muszę przyznać, że choć brzmi to może dziwnie, to naprawdę gierki tego typu były niezmiernie wciągające i przyjemnie się masterowało wyniki... i wcale nie tylko z braku laku - te gry naprawdę były dobre!

 

A gdzie w tym wszystkim wielki nieobecny, czyli wspomniany Pluto? No cóż, choć nie występuje w samej grze, to umila nasz czas w inny sposób - otóż to on wybudza nas ze snu, bowiem w momencie gdy włącza się alarm (budzik), to pojawia się z dzwonkiem na ekranie).

 

 

I to wszystko moi mili jeśli o ten tytuł chodzi - gdybyście chcieli by przybliżyć Wam inne tytuły, to tak jak wspomniałem już wcześniej po prostu dajcie znać, a może kiedyś uda się coś jeszcze naskrobać. Gierki Game & Watch to bez wątpienia naprawdę ciekawe urządzonka przepełnione oldschoolowym klimatem i mało kto zdaje sobie sprawę jak wiele rozwój konsol przenośnych im zawdzięcza.

Źródło: własne

Komentarze (7)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper