Cztery legendy, które zniknęły bez śladu. Branża o nich zapomniała, ale gracze domagają się ich powrotu
Gry platformowe nauczyły nas trzymać w taki sposób pada, aby idealnie wyczuć moment skoku. To na nich wychowały się pokolenia graczy, a postacie takie jak Mario stały się ikonami popkultury.
Jednak w pogoni za fotorealizmem i modelami „live service”, branża bezlitośnie porzuciła marki, które kiedyś definiowały ten gatunek.
Na czele listy smutku stoi Banjo-Kazooie. Duet misia i ptaka zdefiniował złotą erę Nintendo 64, łącząc humor, eksplorację i genialny design poziomów. Od przejęcia Rare przez Microsoft i kontrowersyjnego Nuts & Bolts minęło 15 lat ciszy. Mimo że fani wciąż o nich pamiętają (co pokazał entuzjazm po ich występie w Smash Bros.), seria pozostaje martwa, a duchowi spadkobiercy jak Yooka-Laylee to tylko plaster na otwartą ranę.
Podobny los spotkał Raymana. Ubisoft, skupiony na taśmowej produkcji Assassinów, odstawił swojego maskotkę na boczny tor. Po genialnym Rayman Legends, które jest wzorem nowoczesnej platformówki 2D, bohater skończył jako dodatek do Kórlików, co jest jawną zniewagą dla jego dziedzictwa.
Wymownym przykładem zmarnowanego potencjału jest też Ape Escape. Ta innowacyjna seria, która uczyła nas obsługi analogów w DualShocku, idealnie pasowałaby do dzisiejszego rynku, co udowodnił sukces Astro Bota. Zamiast tego, małpy łapiemy tylko we wspomnieniach.
Zestawienie zamyka Castlevania. Choć Netflixowy serial podtrzymuje pamięć o marce, to Konami od dekady nie wydało pełnoprawnej odsłony. Ojcowie gatunku Metroidvania oddali pole niezależnym twórcom, a sami ograniczają się do odcinania kuponów na reedycjach i grach mobilnych. To bolesny obraz branży, która w pogoni za zyskiem zapomniała o swoich korzeniach, choć miejmy nadzieję, że to się kiedyś zmieni.