Wiem, że nowe sytuacje mogą być przerażające | Trover Saves the Universe

BLOG O GRZE
606V
Wiem, że nowe sytuacje mogą być przerażające | Trover Saves the Universe
Yoorko | 21.10.2019, 22:01
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Czasami trafiamy na gry, o których nie wiemy co myśleć. Nie są doskonałe pod żadnym względem, a jednak przyciągają jakimś elementem na tyle mocno, że – czasami nawet nieco na siłę – chcemy je ukończyć. Trover Saves the Universe nie jest grą wybitną. Jest grą zaledwie poprawną. Jednak za każdym razem, kiedy na chwilę od niej odchodziłem, z niecierpliwością oczekiwałem kolejnej sesji.

Elementem, który przyciąga do Trovera najmocniej, jest jego twórca – Justin Roiland, jeden z autorów animacji Rick i Morty, która szturmem zdobyła serca fanów na całym świecie. Jego charakterystyczny styl widać tutaj na każdym kroku, począwszy na humorze, sposobie prowadzenia dialogów, kreacji świata a na designie postaci kończąc. Przyznam, że gdyby nie ten element zapewne przeszedłbym obok tytułu obojętnie.

O co w tym chodzi?

Przejdźmy jednak do samej produkcji. W grze przyjdzie nam wcielić się w Chairorpianina (Krzesłanin? – postać pochodzącą z rasy, która całe swoje życie spędza na krześle i steruje wszystkim za pomocą pada) oraz tytułowego Trovera – Oczodołowego potwora (ang. Eye-holed monster), którym będziemy sterowali dzięki połączeniu wspomnianego pada z jednym z Dzieciątek Mocy (ang. Power Baby), które Trover umieszcza w swoich oczodołach dzięki czemu zyskuje różnego rodzaju umiejętności. Wszystko po to, aby uratować psy głównego bohatera, które potężny potwór wykorzystuje w swoich oczodołach jako źródło kosmicznej mocy, służącej mu do siania zniszczenia w kosmosie. Brzmi absurdalnie? No to już wiecie, z jakim rodzajem humoru będziemy mieli do czynienia :)

Opisane powyżej rozwiązanie ma w praktyce usprawiedliwić mechanikę gry VR, z myślą o której tytuł został zaprojektowany. Cały czas poruszamy się Troverem, jednak całość rozgrywki obserwujemy z perspektywy siedzącej w miejscu postaci przemieszczającej się jedynie pomiędzy węzłami na mapie (można obracać fotel a po zdobyciu odpowiedniej umiejętności unosić się na nim aby lepiej widzieć mapę). Sprawdza się to lepiej, niż początkowo się spodziewałem.

Ile gry w grze?

Od strony mechanicznej Trover Saves the Universe to w zasadzie prosta platformówka 3D. Bardzo prosta. Plansze, które przyjdzie nam przemierzać, są czytelne, elementy platformowe umowne, zagadki środowiskowe wręcz banalnie proste a elementy zręcznościowe (walka) nużące. Na swojej drodze spotkamy kilka rodzajów przeciwników, od prostych – wymagających jedynie aby ich porządnie zdzielić, przez strzelających (możemy odbijać pociski), po takich, których pokonanie wymaga rozbicia ich zbroi rzucanymi weń przedmiotami. Tak naprawdę, jedynym utrudnieniem bywa tu kamera – która przymocowana do Chairorpianina niekiedy zaburza nieco perspektywę i nie pozwala ocenić odległości / wysokości platform. Niemniej jednak wspomniane elementy nie są szczególnie męczące, po prostu to nie one są siłą tej produkcji.

Oprawa wizualna tytułu to przeniesienie w trójwymiar tego, co znamy z Ricka i Morty’ego. Postacie są znajome a ich wykonanie co prawda nie stoi na szczycie możliwości współczesnych grafików 3D ale także nie drażni oczu. Poszczególne planety, które przyjdzie nam odwiedzić są ładne. O ile ładny może być świat, w którym co krok z ziemi wyrastają zęby a ze ścian łypią na nas co chwila gałki oczne (o zwieraczach nie wspominając). Wszystko oczywiście utrzymane w przyjemnej, kreskówkowej grafice.

Jest coś wartego uwagi?

Jednak co by nie mówić o innych elementach – Trover to głównie humor. Niewybredny, oparty na lawinie wulgaryzmów i niezbyt wyszukanych skojarzeń – ale zawierający wszystko to, do czego przyzwyczaił nas Justin Roiland. Objawia się on najczęściej w dialogach – ich treści i konstrukcji. Wielkim atutem tytułu jest to, w jaki sposób zostały one zbudowane i zagrane. Przede wszystkim – atakują nas niemal cały czas. Kiedy postać wygłosi już kluczową dla fabuły kwestię, zalewa nas strumieniem myśli, komentarzami, dyskutuje z innymi lub staje się irytującą maszynką przypominającą nam co mamy właśnie zrobić i że to już najwyższa na to pora. Miałem czasami wrażenie, że dialogi zostały napisane na kolanie lub po prostu określono, co mniej więcej ma powiedzieć postać, a później oddano aktorom (najczęściej aktorowi – głosy podkłada głównie Roiland) mikrofon ze stwierdzeniem: „masz 5 minut, wypełnij to”. Kwestie są bardzo naturalistyczne, pełne zająknięć, wtrąceń, nieskładnych myśli – są tym dla linii dialogowej czym było przejście od statycznych postaci do dynamicznie poruszających się w trakcie rozmowy – wbrew pozorom zamiast siania chaosu nadaje im to realizmu.

Szkoda tylko, że tego tak mało. Steam pokazuje, iż przejście gry zajęło mi 11 godzin. W praktyce było to znacznie mniej, bowiem kilkukrotnie minimalizowałem grę w trakcie sesji w celu konfrontacji z rzeczywistością. Serwis https://howlongtobeat.com podaje, że przejście podstawki zajmuje ~5h. Jest jeszcze DLC – Important Cosmic Jobs, ale tego nie zaliczyłem, więc nie mogę się na jego temat wypowiedzieć.

Warto?

Podsumowując – dla fanów tęskniących za humorem Roilanda jest to pozycja obowiązkowa. Dla zwolenników platformówek – zmarnowany czas. Z kolei, jeśli szukacie w grze niewybrednego humoru to ze smutkiem, jako fan Ricka i Morty’ego, muszę stwierdzić, że South Park: The Stick of Truth (a nawet słabszy The Fractured But Whole), robi to lepiej.

[Tekst oryginalnie pojawił się na blogu YGB]

Oceń bloga:
5

Co sądzisz o humorze a'la Justin Roiland?

To istny geniusz!
14%
Czasmi nieco drażni.
14%
Zupełnie nie trawię.
14%
Pokaż wyniki Głosów: 14

Komentarze (4)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper