Fairy Fencer F: Refrain Chord - recenzja gry. Final Fantasy Tactics spotyka Hatsune Miku

BLOG RECENZJA GRY
737V
user-74175 main blog image
Aysnel | 25.12.2023, 19:45

Co by nie mówić o PlayStation 3 to debiutowało na nim dość sporo niszowych jRPG, które, o dziwo, nie umarły po pierwszym odcinku, ale pomimo pozostawiania poza mainstreamem są z nami do dzisiaj. Takim ewenementem jest chociażby seria Neptunia od Compile Heart, a teraz kolejne życie zyskał cykl Fairy Fencer, dzięki ślicznym pieśniareczkom i ich pieśniom. 

Pierwsze Fairy Fencer z jednej strony było tradycyjnym do bólu jRPG-iem, ale zaciekawiało koncepcją antybohatera. Młody protagonista Fang był zaprzeczeniem wszelkich cnót herosa – leniwy, nieczuły, chciwy, łakomy – długo by wymieniać, ale trzeba przyznać ze cwaniactwa mu nie brakowało. A że dziewczyny zawsze kochały łobuzów to pomimo świńskiego zachowania, koło Fanga stale kręci mały harem ślicznotek, z których najważniejsze są: wiecznie strofująca chłopaka wróżka Eryn i młoda szlachcianka Tiara uwielbiająca świństewka na swój temat pod płaszczykiem dobrych manier. 

I śmiesznie i straszno

Akcja gry toczyła się wokół tematu Fury – magicznych mieczy z zaklętymi wróżkami, które rzecz jasna nasza dość liczna i pełna dziwacznych, ale śmiesznych postaci drużyna chce zdobyć. Wchodzi tym samym w konflikt z Dorfą – złowieszczą organizacją, która mając podobny cel, dąży do władzy nad światem. Jakiś czas później, już na PS4, pojawiło się Fairy Fencer F: Advent Dark Forces, czyli wydanie zawierające dwie dodatkowe alternatywne ścieżki fabularne i wprowadzające drobne zmiany w rozgrywce, które to kiedyś recenzowałem.

 

Przejdźmy już jednak do tematu głównego, czyli stosunkowo niedawno wydanego Fairy Fencer F: Refrain Chord. Tytuł nie jest fabularnie związany z poprzedniczką, ale jej znajomość jest konieczna by rozumieć dialogi i zawiłości scenariusza, nawet jeśli część bohaterów została ponownie postawiona w całkiem innych rolach. Zasadniczo rozchodzi się o to, co poprzednio - młodzieniec potrzebuje mieczy, by przebudzić dobrą boginię, by spełniła jego życzenie, czyli w skrócie rzecz ujmując – góra pieniędzy i lenistwo do końca życia. Ponownie więc musimy zmierzyć się z Dorfą i jej przydupasami, którą teraz wspomaga tajemnicza, mroczna organizacja z pieśniarką Glace na czele. My jednak też nie jesteśmy poszkodowani, bowiem dorabiamy się własnej idolki, czyli ślicznej jak obrazek, ale lekko pustogłowej Fleur jak przystało na panny anime. Mimo wszystko cała opowieść jest naprawdę dobra i wypełniona wszędobylskim humorem i fanserwisem.

Fang, jak to Fang, wciąż jest opryskliwym, leniwym młodzieńcem, często sprawiającym przykrości Eryn. Tiarze, pomimo swojej wyniosłości, nie brakuje momentów masochistycznych; przystojny Sherman nadal pozuje na rycerza na białym koniu. Galdo wciąż potrzebuje matczynej ręki,  a stale napalonej (na wróżki) Harley wiecznie zdarza się gubić ubrania. Co ciekawe przewijają się też nieco mroczniejsze, często ocierające się o kontrowersyjne, pełne bólu i cierpienia wydarzenia. Gagi na granicy dobrego smaku czy eksperymenty na dzieciach to norma w grze. Mimo wszystko dzięki temu fabuła jest tak interesująca, ale dziwi mnie podzielenie jej na 25 mikro-rozdziałów. Zbicie ich w kilka większych byłoby wygodniejsze. 

Taktyczna rozgrywka i hymny bojowe

Najważniejsze zmiany zaszły jednak w rozgrywce i Fairy Fencer F: Refrain Chord z neptuniopodobnego jRPG-a zamienił się taktyczne jRPG na modłę Final Fantasy Tactics, a właściwie nieomal jego klona. Podobnie zresztą jak tam nie mamy już swobody zwiedzania lokacji gry tylko przeskakujemy z misji na misję czy to fabularną czy to poboczną. Ogólnie wszystko jak ma być, aczkolwiek szkoda że oprócz zaliczania misji za misją, nie ma większej aktywności pobocznej oprócz systemu Location Shaping, gdzie wielkim mieczem dźgamy świat gry w poszukiwaniu skarbów, co szybko się nudzi.

Zasady starć są takie same jak w klasyce gatunku – pole walki podzielone na heksy i sześcioosobowa drużyna, której członków kontrolujemy w trybie turowym. Możemy rzecz jasna zaatakować normalnie, bądź skorzystać z umiejętności specjalnych, których zależnie od postaci jest całkiem sporo. Ważne przy tym jest od której strony atakujemy, bowiem cios w bok czy w plecy zadaje więcej obrażeń. Wracają transformacje wojaków w potężniejsze wersje zwane Fairize, a ponadto pojawia się widowiskowy finiszer zbiorowy Avalanche – niczym żywcem wyrwany z serii Persona. W każdym razie postawiono na sprawdzone rozwiązania, dzięki czemu starcia dają sporo radości, chociaż poziom trudności do wymagających nie należy. Mimo to zdarzają się przypadki kiedy wróg potrafi się ostro odgryźć, więc trzeba chronić nasze i bezwzględnie wykorzystywać słabości przeciwnika.

Pewnym odstępstwem od ustalonej reguły jest tutaj obecność, po obu stronach konfliktu, wspomnianych Pieśniarek zwanych Muzami. Podobnie jak w grach z serii ArTonelico, czy Shining Resonance Refrain nasza i wroga Muza mogą śpiewać piosenki, mające określony zasięg, dzięki czemu wojacy dostają wzmocnienia i różne bonusy. Najciekawiej dzieje się, gdy obie pieśni zderzą się ze sobą, a ich rezonans może przynieść całkiem nieoczekiwane efekty, zależne od „zmieszanych” ze sobą pieśni. Rozwiązanie wprawdzie jak z idolek, ale bardzo przypadło mi do gustu. Innym interesującym pomysłem jest przydzielanie dodatkowych wróżek (podobnie jak Esperów w FFVI) naszym bohaterom, decydując jakie umiejętności bojowe posiądą. Co ciekawe, jeśli posiadamy już jakąś zdolność, a wróżka wnosi drugą taką samą, to otrzymamy jej potężniejszą wersję. Rozwój postaci zachodzi w sposób dwutorowy – poprzez punkty EXP i dzięki wykupywanym zdolnościom oferowanym przez wróżki.

Powabne pieśniarki i (często) fanserwisowe wróżki

Oczywiście, pomimo przejścia na taktyczną zawartość, Fairy Fencer F: Refrain Chord zapożycza styl wizualny od poprzedniczki. Gra na PlayStation 5 wygląda naprawdę ładnie, a wyróżniają się zwłaszcza grafiki teł pozwalające zanurzyć się głęboko w wykreowanym świecie. Niezależnie od tego, czy są to zielone wzgórza usiane mechanicznymi wieżami, przytulne wnętrza gospody Zelwind, czy opustoszałe pustkowia pustyni Cavare, projekt artystyczny jest czymś, co naprawdę warto docenić.

Ślicznie i typowo „japońsko” wyglądają karty wróżek – od lolitek, neko-panienek po personifikacje żywiołów, słodkie zwierzaczki, a nawet roboty. W trakcie walki natomiast miłe wrażenie sprawiają nasi wojacy przedstawieni w stylu „chibi” oraz całkiem spora ilość efektów specjalnych towarzyszącym śpiewom Pieśniarek i atakom specjalnym. Warstwa dźwiękowa również robi wrażenie, a zwłaszcza wspomniane już piosenki, których usłyszymy naprawdę sporo, tylko najpierw trzeba je zdobyć.

Fairy Fencer F: Refrain Chord to gra wprawdzie przeznaczona dla wąskiego kręgu odbiorców, ale fani marki z pewnością nie będą się nudzić. Tytuł nie wprowadza wiele do klasyki gatunku taktycznych jRPG, ale to solidne wykonana produkcja zarówno pod względem rozgrywki jak i oprawy graficznej. Warto zagrać jeśli tylko mamy wolny czas.

Oceń bloga:
11

Ocena - recenzja gry Fairy Fencer F: Refrain Chord

Atuty

  • Pełna humoru fabuła
  • Multum zróżnicowanych bohaterów
  • Walki taktyczne, wróżki i ich rozwój
  • Muzy - pieśniarki
  • Oprawa wizualna

Wady

  • Poza Muzami zero oryginalności
  • Location Shaping
  • Irytujący podział scenariusza
  • Dla lubiących wyzwania starcia mogą być zbyt banalne
Patryk Dzięglewicz

Patryk Dzięglewicz

Chociaż Fairy Fencer F: Refrain Chord to tytuł dla wąskiego grona graczy jest produkcją dobrą niemal w każdym elemencie. Nie sili się zbytnio na oryginalność, nie udaje że jest czymś wielkim i wykorzystuje do oporu znane schematy. Mimo to oferuje sporo godzin solidnej taktycznej rozgrywki, hektolitry nietuzinkowego humoru, a przy tym jest miły dla oka. Jeśli tylko stęskniliście się za ulubionymi bohaterami nie ma powodu by nie dać mu szansy.

Komentarze (37)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper