Wyzwania czyli jak po swojemu przechodzić gre. Część 1

BLOG
396V
Wyzwania czyli jak po swojemu przechodzić gre. Część 1
Lost in the echo | 23.08.2019, 18:54
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.
Wstęp do tego tekstu rozpoczynałem kilka razy nie mogąc się zdecydować jakie najlepsze będzie wprowadzenie, jednak po przeczytaniu wielu różnych komentarzach czy to na rodzimych portalach czy też zagranicznych gdzie była dyskusja na temat przechodzenia gier uznałem, że muszę zweryfikować wszystko jeszcze raz i czy na pewno ze mną i moim „sposobem” grania jest w porządku.

 

      Można by powiedzieć, że wyzwania to pewnego rodzaju walka zwykle z innymi ludźmi (wszelkiego rodzaju sporty w których konkurujemy aby być najlepszym) ale również może być z samym sobą kiedy chcemy sprawdzić ile jesteśmy w stanie zrobić i do czego dojść mając za oponenta własną osobę, mam tu na uwadze wszystkie formy samodoskonalenia jak uprawianie sportów aby wyrobić sobie formę czy rozwiązywanie ćwiczeń logicznych aby poprawić funkcjonowanie naszego mózgu. A co jeśli podejmujemy wyzwanie w grze wideo. I mamy wtedy z jednej strony wyzwaniami które narzucają nam twórcy gier w postaci osiągnięć (zabij X ilość przeciwników, znajdź wszystkie ukryte przedmiot itp) bądź wyzwaniami które narzucamy sobie sami jako gracze , czy to w postaci przechodzenia gry nie dając się trafi ani razu  przeciwnikom (seria Souls), robiąc speedrun'y czy w każdy inny sposób modyfikujący rozgrywkę. Pisząc o sobie nie mógłbym nie wspomnieć o grze która wprowadziła "aczivmenty" zanim stało się modne na PS3 /X360 a mowa tu o „tytułach„ które dostawaliśmy  za różne osiągnięcia, czy to za użycie danego rodzaju oręża określoną ilość razy , pokonanie ukrytego przeciwnika, odkrycie 100% mapy czy otwarcie wszystkich skrzynek, gra do tego była tak skonstruowana abyśmy odkrywali nowe rzeczy za każdym kolejnym przejściem kiedy to nasz protagonista stawał się coraz silniejszy. Mowa tu oczywiście o grze kultowej w wielu kręgach a zarazem bardzo bliskiej mojemu sercu. Vagrant Story gra z która spędziłem setki godzin starając się odkryć wszystko co tylko było możliwe, wykonując wszystkie wyzwania jakie nakładała na nas gra, bawiąc się przy tym niesamowicie. Czy to dzięki odkryciu potężnego bossa czekające na mnie aby zajść mi za skórę czy odnalezieniu ukrytej skrzyni, nie zapominając o tworzeniu własnego oręża, gdzie można było spędzić naprawdę mnóstwo czasu kombinują jaką broń chcemy stworzyć.

      Kolejną grą o której chciałbym wspomnieć jest Monster Hunter, nie będę tu wymieniać żadnej konkretnej część z tego względu, że w każdej części mogliśmy zwiększyć sobie poziom trudności, ograniczając ilość łowców czy też  całkowicie grając solo. Większą cześć zadań dało radę zrobić grając samemu  jednak potwory „Apex” z czwartej odsłony dawały w kość, nie mówiąc już o samym Deviljho na 150 poziomie który mimo moich najszerszych chęci i kombinacji był poza moim zasięgiem. Zadania w stylu walki z dwoma potworami jednocześnie na zamkniętej arenie to chleb powszedni fana Monster Hunter'a, podobnie jak walka z danym potworem w samych gaciach. Tak, tak o tobie znowu wspominam Deviljho. Walka trudna ale zarazem pokazująca, że tak naprawdę nie liczy się to jakim sprzętem dysponuje postać ale jakimi umiejętnościami operuje gracz i jak dostosowuje się do nowej sytuacji, nie mogąc polegać na swoim ekwipunku. Można by tak wymieniać mnóstwo zadań z serii, czy to questy na arenach, gdzie musieliśmy walczyć z dwoma stworami na raz, czy też walcząc w maratonie z czterema czy nawet pięcioma potworami pod rząd. Do tego mnogość broni pozwalała na wybranie własnego stylu gry czy to bardziej w zwarciu używając broni białej czy na dystans używając łuku czy bowgun'ów. 

          W ten o to sposób dochodzimy do gry, w której nakładając na siebie pewne (mniejsze bądź większe) ograniczenia możemy całkowicie zmienić sposób grania jaki dotychczas mieliśmy. Będzie tu mowa o grze, którą jeśli dobrze pamiętam przeszedłem największą ilość razy ze wszystkich gier które dane mi było zagrać w swoim życiu, bo przechodząc ją ponad 100 raz. Resident Evil 4 bo o tej grze właśnie będzie w dużej mierze ten tekst. Czwórka nie była moim pierwszym spotkaniem z serią rezydencji zła, jednak to właśnie przygody Leona (drugą cześć przeszedłem wielokrotnie na zmianę zaczynając płytę Leona i Claire) i walczącego z Las Plagas, najbardziej zapadły mi w pamięci, nie fabuła która nie oszukujmy się nigdy nie była za mocna w serii (mało brakowało aby świetnie zapowiadający się początek Revelations to zmienił ale koniec końców wyszło jak zwykle) ale to co najbardziej mnie przyciągnęło to kombinowanie przy przechodzeniu gry w inny sposób, aby urozmaicić sobie standardowe normalne ukończenie przygody Leona. Po kilkukrotnym ukończeniu czwórki na normalnym poziomie i trudnym (tutaj opisanym jako Professional) czułem, że to nie wszystko co ma do  zaoferowania dla mnie ta część serii. Nie myliłem się i tak o to po dość długiej wędrówce w odmętach internetu trafiłem na jakieś forum dyskusje właśnie na temat RE4 i tego jak umilić bądź przeciwnie jeszcze bardziej utrudnić życie Leonowi. Na sam początek poszły wyzwania najmniej zmieniające sposoby grania,

~ zabić jak największą ilość przeciwników (pod koniec gry mieliśmy statystyki pokazujące ilu wrogów posłaliśmy  w objęcia Hadesu) i aby nabić licznik ponad standardową ilości zabitych, w pewnych lokacjach musieliśmy się wracać do już "zaliczonych" miejscówek inaczej omijaliśmy dodatkowe głowy do odstrzelenia.Przeciwieństwem tego, było ukończenie gry z jak najmniejszą ilością zabitych wrogów na koncie i tutaj również można było kombinować czy ograniczyć się tylko do nie zabijania „zbędnych” wrogów czy iść bardziej w hardcorowy sposób i zabić tylko wymuszonych wrogów którzy blokowali przejście dalej. Tutaj już wymagane było poznanie gry od podszewki plus pełna torba granatów oślepiających bez których owy sposób zakończenia byłby całkowicie niemożliwy.

 ~mam procentowe przejście, utrzymywać poziom celności na określonym poziomie, niestety tylko pod koniec rozdziału mieliśmy możliwość sprawdzenia jak nam poszło i czy przypadkiem żadnego strzału nie posłaliśmy Bogu w oko. Tym samym zmuszając się do ponownego przejścia konkretnego poziomu jeszcze raz aby mieć te upragnione 100% w celności.

Innym sposobem modyfikacji był tryb bez którego nie wyobrażałbym sobie już gry w RE4, mowa oczywiście tutaj o

~ no merchant run, jak tytuł wskazuje, nie wolno nam niczego kupić /sprzedać u kupca, ograniczamy się do małej podstawowej walizki oraz broni którą znajdziemy po drodze. Zero ulepszeń do broni, zero dodatkowego miejsca w inwentarzu dzięki kupowaniu większej walizki. Sam fakt, że z powodu ograniczonego miejsca musieliśmy wybierać czy lepiej wziąć leczenie czy amunicję czy może jednak zostawić wolny slot na granat całkowicie zmieniał nasze podejście do gry. Dzięki takiemu prostemu zabiegowi gra nabierała bardziej survivalowego ducha.

Kolejnymi zmianami które można był implementować do gry było nie używanie roślinek zwiększających poziom życia, co powodowało, że w późniejszych poziomach byliśmy praktycznie jedno ( góra dwu) strzałowcami dla większości spotykanych na drodze przeciwników, o regeneratorach czy bossach nie wspominając którzy mogli nam urwać głowę jednym dobrym uderzenie, a gdy dodamy do tego jeszcze w międzyczasie ochronę "Leon ratuj" Ashley, to mogliśmy sobie napsuć sobie sporo krwi.

Gramy na poziomie trudności pro, dysponujemy tylko tym co znajdujemy na naszej drodze, posiadając bardzo ograniczone miejsce w ekwipunku, a do tego przechodzimy grę posiadając bazową ilość życia. Czy można jeszcze bardziej urozmaicić sobie (albo utrudnić) rozgrywkę? Ależ oczywiście i tu z pomocą przychodzi:

~ „knife run” Nie jest to niestety bądź stety czysty knife run ponieważ musimy wspierać się granatami bez których było by to całkowite niemożliwe do ukończenia. Jakby tego było mało musimy w pewnych momentach przygód Leona użyć broni palnej ale na  szczęście wystarczą cztery pociski aby przejść grę od początku do końca, co w porównaniu do tysiąca wystrzelonych naboi w trakcie normalnego grania jest niczym.

Ostatni sensowny sposób w jakim warto sprawdzić się w przygodzie Leona jest  kombinacja powyższych zmian w grze w jednym przejściu, tylko broń która znajdujemy połączone z nie ulepszaniem punktów życia dając tym samym prawdziwy hardcorowo survivalowy koktajl w którym jedynym naszym sprzymierzeńcem jest znajomość gry oraz nieodłączny nóż. A pokonanie w ten sposób U-3 czy regeneratorów może naprawdę uświadomić nam, że nawet na pierwszy rzut oka pomysł skazany na przegraną, przy samozaparciu i dobrym kombinowaniu może okazać możliwy do realizacji. I tym o to akcentem chciałbym zakończyć mój pierwszy wpis.

Dziękuję za dotarcie aż do samego końca moich wypociny jeśli kogoś nawet w niewielkim stopniu zaciekawił mój tekst jest mi bardzo miło z tego powodu i chciałby przeczytać cześć druga proszę o komentarze. 

Oceń bloga:
6

Komentarze (10)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper