Star Wars: Battlefront II (2017) - dawno, dawno temu…czyli recenzja po czasie.
Od premiery kolejnej próby podbicia serc fanów Gwiezdnych Wojen przez szwedzkie studio DICE minął już prawie rok. Resztki Gwiazdy Śmierci powoli dryfują w kosmosie, niezadowolone Ewoki pochowały już głowy w swoich domach, a niszczyciel imperium zdaje się wyłączył hipernapęd. Zobaczmy więc, jak zmieniła się gra od swojej burzliwej premiery i co dodano (wszakże po drodze były aż dwa filmy z gwiezdnego uniwersum) Czy jest sens inwestować obecnie w ten tytuł, czy może EA niedługo wyda rozkaz 66 i wyłączy wszystkie droid… (ekhm) serwery.
Wydana 17 listopada 2017 r. gra zapowiadała się na Mesjasza wszystkich tytułów w uniwersum. Poprawione błędy poprzedniczki, lepszy gameplay, cudowna grafika, podział na klasy postaci, więcej zawartości, a do tego darmowe wsparcie po premierze. Wszystko brzmiało zbyt pięknie, aby być prawdziwym. Pierwsze zwiastuny nieszczęścia pojawiły się tuż po becie, w której zaprezentowano kontrowersyjny system rozwoju postaci. Otóż gracz w miarę postępów zdobywał i ulepszał gwiezdne karty, które to wzmacniały naszą postać w starciach wieloosobowych. Była to zaledwie pierwsza kropla deszczu. Burza miała dopiero się rozpocząć.
Premiera tytułu okazała się być największym wizerunkowym fiaskiem EA – większym nawet niż ledwo działający w czasie swojego debiutu Battlefield 4. System progresu gracza okazał się być tak oporny i faworyzujący osoby płacące, że większość ludzi odbijała się od serwerów, gdzie dominowała garstka osób z grubszymi portfelami. Do tego, do gry wprowadzono skrzynki z losową zawartością, które dodatkowo burzyły balans. Bardzo szybko pojawiły się analizy mówiące o setkach godzin mozolnego grindu, potrzebnych do odblokowania całej zawartości w grze, która przecież tytułem F2P nie była. Na grę wylała się taka ilość hejtu, że EA zablokowało wszelkie mikrotransakcje (teraz pozostał już tylko grind). Wszyscy redaktorzy byli zgodni – amerykański wydawca zepsuł bardzo dobry produkt swoją pazernością. Niestety nie mamy danych odnośnie ilości użytkowników, jednak w styczniu 2018 r. opublikowano wyniki potwierdzające sprzedaż tytułu na poziomie 7 mln sztuk, co nie sprostało założeniom EA. Czy wydawca skreślił grę i zostawił ją samą sobie? I tak i nie.

Twórcy dosyć szybko uporali się z podstawowymi błędami dręczącymi produkt i zabrali się za balansowanie progresu naszej postaci. DICE nie zdecydowało się przekładać terminu wydawania dodatkowego kontentu, dlatego już w grudniu rozpoczął się sezon skupiający się na filmie The Last Jedi. W ciągu 6 tyg. otrzymaliśmy dwóch nowych bohaterów (Finn i Cpt. Phasma), mapę (Craite), kilka pomniejszych usprawnień, dodatków kosmetycznych i wyzwań społecznościowych. Został udostępniony także epilog do kampanii, który dumnie kontynuował nijaką, nudną i rozczarowującą historię Iden Versio. Deweloperzy próbowali połączyć wątki filmowe z tymi znanymi z filmów, ale wyszło niestety średnio i czuć tutaj tylko i wyłącznie zmarnowany potencjał. Widać jednak, że firma się starała, ale to co dostaliśmy, nie rekompensowało początkowej goryczy związanej z tytułem.
Po tym czasie, przez dosyć długi okres, w grze nie działo się nic szczególnego. DICE wraz z EA kombinowały przy wspólnym stole, jak rozwiązać problem mikrotransakcji i widać było, że dla pierwotnych założeń nie posiadali żadnej alternatywy. Aktualizacje nie były udane i wprowadzały błędne pomysły, które szybko usuwano. Firma musiała monitorować malejącą liczbę graczy, dlatego podjęto decyzję, która w pewnym stopniu powinna już dawno zapaść: gwiezdne karty zdobywamy tylko poprzez grę, wycofujemy się z jakichkolwiek płatności, a lootboksy marginalizujemy. Dodatkowo zmniejszono koszt zakupu wielu przedmiotów i bohaterów, przez co tytuł stał się bardziej przystępny.

Szkoda, że wszelkie zmiany wprowadzano tak wolno, gdyż w fundamentach, Star Wars Battlefront II jest grą świetną. EA oddelegowało do innych projektów wielu pracowników i w pewnym sensie opuściło grę. Osobiście liczyłem na to, że podejdą do sprawy tak jak Ubisoft, któremu można wiele zarzucić, ale na pewno nie to, że opuszcza produkty, które na starcie okazały się fiaskiem (patrz R6 Siege, czy The Division). Na kolejną dużą aktualizację musieliśmy czekać do maja, kiedy to gra celebrowała premierę filmu o Hanie Solo. Tytuł na przestrzeni miesiąca otrzymał 2 nowe mapy (jedna z poprzedniego Battlefronta), tryb gry konwój (także z poprzedniego Battlefronta), nowych bohaterów, stroje, gwiezdne pojedynki i kolejne wyzwania. Zawartość prezentowała się trochę odtwórczo, aczkolwiek pozytywnie. Na stałe udostępniono też niezwykle klimatyczny tryb: Łowy Ewoków.
Po tych dodatkach, DICE przedstawiło plany na przyszłość, które oczywiście potem zostały skorygowane. Do końca roku, w ramach sezonu Wojen Klonów, mieliśmy dostać nowych bohaterów (Grevious!!), mapę Geonosis, nowy tryb rozgrywki i wiele usprawnień. Niestety zostało to mocno rozciągnięte w czasie. Jak na razie pojawiły się skórki dla klonów, nowy system odradzania się (nareszcie można się odradzać na członkach drużyny) i wspomniany wcześniej Generał Separatystów. Mapa Geonosis i Obi Wan mają zawitać do gry 28 listopada. Na następną aktualizację przyjdzie nam czekać do stycznia, a szkoda, bo nowy tryb mógłby rozruszać znudzonych już graczy (Galaktyczny Szturm jest świetny, ale powtarzalny i brakuje tutaj klasycznego podboju).

Mam nadzieję, że ten tekst rozjaśnił trochę temat wszystkim sceptykom. Podjąłem się napisania tej recenzji, niejako mobilizowany komentarzami pod postami związanymi z grą, w których pytano o liczbę graczy i czy jest w ogóle sens zakupu produktu. Obecnie w grze mamy 9 trybów rozgrywki (trzy opierające się na starciach bohaterów, Galaktyczny Szturm i jego kosmiczny odpowiednik, a także 4 tryby wyłącznie dla piechoty: uderzenie, potyczka, konwój i łowy ewoków) i wieczorami nie ma problemów, aby znaleźć chętnych do gry (PS4). Jeśli chodzi o inne pory dnia, to często brakuje ludzi w tych mniej popularnych trybach. Obecnie nową grę na konsolę można wyrwać za mniej niż 100 zł i nie będziecie zawiedzeni tym wyborem. Grafika jest przepiękna, gameplay miodny (statki kosmiczne wymiatają), a ilość postaci w które możemy się wcielić i które możemy ulepszać jest bardzo duża. Skrzynki funkcjonują w bardzo minimalistycznej formie i nie można ich kupować za prawdziwą gotówkę. Za wszystko płacimy walutą zdobywaną w grze i niestety nadal wymagana jest jej spora liczba, aby wszystko sobie odblokować. Na szczęście tyczy się to tylko elementów kosmetycznych, które zachęcają do dalszej gry.

Na koniec zostawiłem sobie ostatni zarzut, który mnie osobiście, boli najbardziej. Chodzi o niewykorzystany potencjał. Kampania jest słaba, a grania po ciemnej stronie mocy jest mało (może ze 3 misje). Tryb kooperacyjny to robota na odwal się, gdyż scenariusze to zwykłe potyczki z botami – do tego nudne i powtarzalne (czemu nie przywrócili trybu hordy i jakiś porządnych, fabularnych misji?). Na plus trzeba zaznaczyć istnienie modyfikowalnej rozgrywki z botami i ze znajomym (także split-screen), gdzie możemy ustalić wszystkie szczegóły zabawy. Multiplayer daje radę, ale brak trybu na wzór podboju trochę go spłyca. Galaktyczny Szturm jest dosyć przewidywalny, a używanie różnorakich pojazdów jest w nim ograniczone. Do tego, twórcy mogli postarać się o więcej przerywników filmowych, aby podkręcić kinowość i epickość zmagań. Reszta trybów jest całkiem poprawna i można się przyjemnie postrzelać. Niestety, elementów kosmetycznych jest bardzo mało. Liczyłem na większe możliwości customizacji postaci, gdyż uniwersum aż kipi od różnorakich pomysłów. We wszystkim widać zmarnowany potencjał i fakt, że gra miała być aktywnie wspierana po premierze, ale kontrowersje i liczba graczy zmieniły plany firmy. Od początku inaczej zaprojektowane mikropłatności mogły uratować ten tytuł, który padł ofiarą pazerności. Jeśli jednak jesteś fanem Gwiezdnych Wojen, to teraz jest czas, aby wypróbować strzelanie blasterem i posłać ruch oporu do piachu. Polecam ten tytuł, mimo łez wypływających mi z oczu.
