Survival horror z krwi i kości

BLOG RECENZJA GRY
348V
Survival horror z krwi i kości
SulidSanke | 19.05.2020, 16:42
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.
Do napisania tego tekstu skłoniła mnie recenzja na stronie ppe.pl, gdzie została wystawiona 5,5/10. Już abstrahując od sensowności ocen numerycznych (o tym napiszę za jakiś czas), to po prostu cała ta recenzja wydała mi się nieco krzywdząca, kto chce niech poczyta.

​​​​​​

Ale od początku. Czym jest w ogóle Daymare: 1998? O czym opowiada? Fabuła jest prosta jak konstrukcja cepa. Ot, jest sobie miasteczko Keen Sight gdzie korporacja Hexacore Biogenetics w super hiper tajnym ośrodku badawczym przeprowadza sobie eksperymenty. Jednak, jak to bywa w takich sytuacjach, coś poszło nie tak, całe badania trafił szlag i wszyscy (no prawie) zamienili się w zombiaki. Na miejsce zdarzenia przybywa elitarna jednostka H.A.D.E.S. aby sprawdzić co też tam się odwaliło i zabrać próbkę wirusa. Brzmi okrutnie sztampowo i jakoś nieprzyzwoicie znajomo, prawda? Nie ma co się dziwić, w końcu studio odpowiedzialne za ten tytuł, mianowicie Invader Studios, próbowało wcześniej stworzyć Resident Evil 2 Reborn, remake klasycznej odsłony na silniku Unreal Engine. Bogatsi o tą wiedzę, możecie przypuszczać, że mrugnięć okiem do fanów serii RE będzie znacznie więcej. Z resztą nie tylko do niej, ale to już pozostawię Wam do odkrycia https://static.xx.fbcdn.net/images/emoji.php/v9/t57/1/16/1f609.png;)

Wracając jednak do fabuły – wcielimy się w 3 bohaterów. Dwóch pierwszych to komandosi H.A.D.E.S.’u. Liev – typowy badass, który najpierw strzela, potem zadaje pytania. Kolejnym jest Raven – człowiek, który nadal posiada jeszcze ludzkie odruchy. No i jeszcze zostaje nam Sam – leśniczy cierpiący na tzw. „Daymare Syndrome”, przez co, jeśli nie bierze leków, ma dość niepokojące halucynacje.

Przejdźmy jednak do samej gry. Na wstępie muszę zaznaczyć pewną rzecz – grafika jest ostatnią rzeczą na jaką zwracam uwagę w grach, dlatego też nie będę się zbytnio o niej rozpisywał. Jest przyzwoicie. Lokacje nie straszą wyglądem, ba, mogą się nawet spodobać, gra oświetlenie też daje radę, a sam design postaci czy potworów też do najgorszych na świecie nie należy. Jedyne do czego mógłbym się przyczepić to wygląd twarzy bohaterów. Matko święta, jakie to jest okrutnie złe. Kojarzycie jak wyglądały przygodówki z lat 90-tych? Jeśli nie to zobaczcie sobie jak wyglądała twarz głównej bohaterki z D na PS1. Na szczęście w tym temacie to koniec mojego marudzenia.

A jak się w to gra? Całkiem dobrze. Strzelanie jest całkiem satysfakcjonujące (shotgun robi robotę), aczkolwiek dla niektórych może być trudne lub niewygodne. Jeśli graliście w Residenta 4 lub 5 to już wiecie czego możecie się spodziewać. Tak, zdecydowanie liczy się tutaj precyzja co do milimetra. Co niektórych może również wkurzać mechanika przeładowywania broni. Musimy wcześniej załadować magazynki amunicją z poziomu D.I.D. (coś trochę jak Pip-Boy z Fallouta). Dopiero po tym możemy przeładować giwerę, i to na dwa sposoby, szybko (upuszczając przy tym pusty magazynek – przy czym należy pamiętać aby go później zebrać, bo tych jest jak na lekarstwo), lub w wolniej (ale nie tracąc przy tym pustego magazynku). Podbija to nieco poziom trudności, bo jeśli zawczasu nie przygotujemy się do walki, za rogiem wyskoczy na nas grupa zombie to jesteśmy, za przeproszeniem, w dupie.

Do tego dochodzą zagadki logiczne i hakowanie, za które należy pochwalić twórców. Jasne, może część z nich jest oklepana (kręcenie zaworami przy rurach), ale też potrafią zaskoczyć i przyprawić o ból głowy (cholerna grecka klawiatura!). Tutaj zdecydowanie na plus.

No i mamy oczywiście wszelkiego rodzaju znajdźki, od figurek jeleni do zestrzelenia (tak, skoro Racoon City miało szopa jako symbol, to Keen Sight ma urocze jelonki), przez audiologii, po notatki. Z tymi ostatnimi mam mały problem bo niestety nie wszystkie są do przeczytania „od ręki”. Aby przeczytać zdecydowaną większość z nich musimy udać się na stronę stworzoną na potrzeby gry i tam wpisać odpowiedni kod widoczny na notatce. Z jednej strony, dodaje to klimatu, bo wygląda ona jak żywcem wzięta z lat 90-tych, z drugiej strony na dłuższą metę strasznie męczy.

A jeśli mowa już o klimacie. Oj… Musimy sobie uświadomić jedną rzecz – Daymare: 1998 jest hołdem dla lat 90-tych, ze wszystkimi jego plusami jak i minusami.

- liczne nawiązania popkulturowe? Są!

- oklepana fabuła przemielona miliony razy na różne sposoby? Jest!

- przejaskrawieni, stereotypowi do bólu bohaterowie i kontrastujący ze sobą bohaterowie? Są!

- klimatyczna muzyka? Jest!

- fatalny voice acting w dziwny sposób pasujący do postaci? No ba!

Tak, głosy są złe, ale w ujmujący sposób. Coś jak w teenage slasher’ach. Niby wiesz, że protagonista cierpi bo, no nie wiem, zabito mu żonę, jest wściekły i rozgoryczony, ale słysząc to, nie możesz powstrzymać się od chociażby delikatnego uśmieszku pod nosem. I szczerze mówiąc, ciężko mi powiedzieć czy była to intencjonalna decyzja czy też nie, ale wyszło to komicznie kiepsko. Czyli tak jak powinno w tym przypadku być. Widać, że tworzyli to ludzie, którzy szczerze kochają tamte czasy.

Oczywiście, nie jest to gra idealna i ma swoje błędy czy też niedociągnięcia. Ot, gra potrafi klatkować. Co prawda nie zdarza się to często, bo porządne chrupnięcie zdarzyło mi się może ze dwa razy, no ale jednak jest, i cholera wie czemu. Do tego animacje zombiaków są cholernie zabawne, szczególnie w momencie gdy szarżują. Serio, nieraz się zaśmiałem widząc jak jedna z trudniejszych do zabicia poczwar na mnie „biegnie”. Czasem też jakiemuś niemilcowi ręka wystaje przez ścianę, a czasem nawet w magiczny sposób przez nie przenikają i walą w nas z zaskoczenia. Bywa też tak, że z totalnie niewyjaśnionych przyczyn, gra nie zalicza strzału w przeciwnika. Z odległości metra. Ze strzelby. Wkurza to niemiłosiernie, jednak przytrafia się rzadko. Mimo wszystko, nie powinno mieć to miejsca, szczególnie w survival horrorze, gdzie każdy pocisk jest na wagę złota. W tych aspektach wychodzi niestety na jaw budżetowość gry.

Pomimo powyższych błędów bawiłem się z Daymare naprawdę świetnie. Klimat chłonąłem na każdym kroku jak gąbka, smaczki cieszyły oko, a fabuła, mimo że klisza goni kliszę, serio mnie wciągnęła. Czy mogę polecić Daymare: 1998? Jeśli tak jak ja, jesteś głodny horrorów w każdej postaci, wychowywałeś się na filmach klasy B z kaset VHS, a sam tęsknisz za „starymi dobrymi Residentami” to zdecydowanie tak! Mam nadzieję, że będziesz równie zachwycony/zachwycona jak ja.

Jeśli jednak nie jesteś w stanie znieść średniej grafiki i paskudnych gęb, braku wartkiej akcji, sztampowości, to sobie odpuść, szkoda Twojego czasu.

Pisał dla Was SulidSanke. Do następnego!

PS. Na początku wspominałem o recenzji na stronie ppe.pl. Dlaczego uważam, że jest krzywdząca? Po pierwsze porównania do gry Capcomu. Ja rozumiem, że oba tytuły reprezentują ten sam gatunek, rozumiem też to, że są to gry poniekąd bardzo podobne do siebie. Ale serio? Będziemy porównywać produkt wielkiego studia, gdzie pracują setki osób, do gry stworzonej przez grupkę zapaleńców o ograniczonym budżecie? To trochę jak porównywać tani rodzinny samochód do, no nie wiem, Ferrari. Niby można. Tylko po co?

Poza tym w plusach możemy przeczytać o tak wychwalanym przeze mnie klimacie horrorów lat 90-tych, zaś w minusach o sztampowej fabule, dialogach, postaciach. Może to moje błędne myślenie, lub zwykłe czepialstwo, ale albo chwalimy wspomniany klimat, zarówno z jego wadami jak i zaletami, albo po prostu to przemilczamy. A może to po prostu kwestia nastawienia? Z tymi przemyśleniami zostawię Was już samych.

 

Oceń bloga:
11

Atuty

  • klimat lat 90-tych
  • 3 rożne postaci
  • nawiązania popkulturowe
  • zagadki logiczne

Wady

  • animacje zombiaków
  • błędy techniczne
  • optymalizacja
  • paskudne twarze bohaterów
SulidSanke

SulidSanke

Survival horrów dla fanów gatunku i miłośników filmów klasy B.

8,0

Komentarze (7)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper