Najlepsza gra 2017 roku na PC? The Legend of Zelda: Breath of the Wild!

BLOG
999V
Najlepsza gra 2017 roku na PC? The Legend of Zelda: Breath of the Wild!
gramisan | 18.01.2018, 18:36
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Colossus to seria programowalnych maszyn cyfrowych używanych pod koniec II wojny światowej do emulowania działania niemieckiej Maszyny Lorenza. Colossus Mark 1 rozpoczął działanie w styczniu 1944 roku, tuż przed D-Day i przyśpieszył łamanie kodów Enigmy z kilku tygodni do kilku godzin.

The New Colossus

Dzięki szybszej deszyfracji alianci mieli pewność, że Hitler wkręcił się w kampanię dezinformacyjną i jego oczy – a przede wszystkim wojska – oddalają się od Normandii. Po inwazji liczba przechwytywanych wiadomość znacząco wzrosła. Colossus, choć potrafił czytać 5 tysięcy znaków na sekundę, był niewystarczający. Błyskawicznie doczekał się upgrade’u w postaci Mark 2, a seria rozrosła się o kolejnych 8 komputerów. Urządzeniom daleko było do dzisiejszej miniaturyzacji, każdy z nich zajmował duże pomieszczenie znanej z filmu „Gra tajemnic” posiadłości Bletchley Park (obecnie znajduje się tam muzeum łamania szyfrów) . Po zakończeniu działań wojennych, cały sprzęt został po cichutku rozebrany, schematy techniczne spalono, a cały projekt utajniono aż do połowy lat 70. Idea jednak przetrwała.

Tak, jeden z pierwszych komputerów był zarazem pierwszym emulatorem. Tak, pierwszy emulator pomógł w obaleniu największej tyranii w historii świata i prawdopodobnie uratował setki tysięcy istnień. I tak, to oczywiście hiperbola. Za to dobrze obrazująca działanie emulacji.

W jednym zdaniu, za Wikipedią, emulacja to „programowe (lub sprzętowe – przyp. Grami) symulowanie działania określonego oprogramowania lub platformy sprzętowej przez inny system lub na sprzęcie innego typu”. Dodam jeszcze, że największy rozkwit emulacji nastąpił w połowie lat 90, gdy komputery stały się na tyle silne by móc replikować zachowania wczesnych konsol, a świat zaczęła spowijać wirtualna sieć połączeń. Pierwsze chałupniczo wykonane emulatory ujrzały światło dzienne (wówczas mało który producent ujawniał specyfikację techniczną swoich sprzętów, przez co domowi programiści musieli dochodzić do wszystkiego metodami inżynierii odwrotnej, co nadal jest normą, ale już z zupełnie innych, prawnych, powodów). Pierwszą ofiarą miało stać się Nintendo, a konkretnie jego pierworodny NES i jeszcze świeżutki SNES. Było to pierwsze uderzenie sceny homebrew w Big N. Pierwsze lecz nie ostatnie, bo historia lubi zataczać koło. Tyle podstaw.

 

Em(u)pirycznie

Trochę się naczytałem o historii rozwoju emulacji i wstępnie planowałem by poniższy (i powyższy) tekst przybliżył wszystkie najważniejsze fakty. Po krótkim namyśle, stwierdziłem jednak – nieco narcystycznie – że anegdoty z życia bardziej Was zaabsorbują aniżeli suche fakty, bo te składają się w logiczną całość, od emulowania własnego sprzętu przez IBM by użytkownicy mogli przesiadać się na nowsze modele bez utraty danych (wsteczna kompatybilność się kłania), przez powstanie pierwszych ROM’ów na początku lat 90, aż po Bleem! i dzisiejsze wykorzystywanie emulacji przez producentów do ponownego opchnięcia nam tego samego software’u. Historia lepiej lub gorzej, ale jednak wszystkim, znana.

Moje zetknięcie z emulacją nastąpiło sporo lat po wspomnianym wcześniej rozkwicie. Scena była już mocno rozbujana. Był to początek nowego, a obecnie obecnego, tysiąclecia. I nie to bym nie znał wcześniej Internetu, trochę siedziałem na IRC’u, surfowałem (jak to się kiedyś śmiesznie mawiało) po kafejkach, miałem nawet konto pocztowe, ale moje pierwsze podłączenie komputera do globalnej sieci było motywowane wyłącznie chęcią sprawdzenia o co cho z tą całą emulacją. Możliwość pobrania biblioteki Super Nintendo czy zrobienia ze swojego pokoju salonu arcade działała na wyobraźnię. Na tyle, by pchany przez pierwotny instynkt gracza, wejść na drogę przestępcy. O współudziałowca nie było trudno, i choć już nie pamiętam kto kogo namawiał, wraz z bratem pod osłoną nieobecności pozostałych domowników sięgnęliśmy do zasobów globalnej wioski z bardzo wyraźnym celem – jak na graczy przystało, chodziło wyłącznie o gry.

Po krótkim czasie, każde wyjście naszej rodzicielki kończyło szybkim rozkładaniem kabli, wybieraniem dostępowego numeru 0202122 i w akompaniamencie piskliwych dźwięków pobieraniem z zawrotną prędkością 5 kb/s kolejnych emulatorów i dedykowanych nań ROMów. Każda taka akacja była opłakana chorobliwym wręcz pośpiechem. Każdy naliczany co 3 minuty impuls dopisywał do rachunku kolejne 29 groszy. Musieliśmy lawirować tak by nie padł na nas choćby cień podejrzeń. By rodzice nie zapragnęli sprawdzenia billingu skąd nagle podwyższone rachunki za telefon. No i też przede wszystkim by nie zostać złapanym na gorącym uczynku. Oczywiście w końcu doszło do wsypy. Ktoś przesadził. Rachunek przyszedł za wysoki. Kable wyszły na światło dzienne. Ale do tego czasu, Jezu!, szło to w setki. Kawaks, MAME, ZSNES, VGen, Super Mario, Donkey Kong Country, Golden Axe, Cadillacs and Dinosaurs, Captain Commando, The Punisher, Alien vs. Predator… wiele, wiele tytułów, które znałem i kochałem, wiele tych których nie poznałem zbyt dobrze, bo np. nie miałem danej platformy albo brakło drobniaków na żetony i zupełnie nowe nieodkryte horyzonty. Czułem się znowu jak szkrab idący z mamą pod rękę na lokalny bazarek w celu zakupu nowego kartridża, z tą różnicą, że teraz nie było żadnych granic w wyborze i stać mnie było na wszystko. Przeżyłem modę na retro nim retro stało się modne. To niewątpliwie jeden z tych najpiękniejszych momentów w życiu gracza.

Później jeszcze tylko raz zdarzyło mi się zachłysnąć możliwościami emulacji, a stało się to przy okazji programu Project64 i nieśmiertelnemu Conkerowi, któremu poświęciłem jeden z pierwszych napisanych przeze mnie tekstów. Po tym wydarzeniu temat emulacji zniknął z moich radarów na wiele lat, aż do zeszłego tygodnia…

Cemu tak kontrowersyjnie?

Gdy przyjaciel napisał mi, że właśnie ogrywa The Legend of Zelda: Breath of the Wild na PC, nie mogłem uwierzyć. Gra roku 2017? W pełni grywalna na komputerach osobistych? Dzień lub dwa później zobaczyłem ją na własne oczy. W pełni działającą produkcję Nintendo w wersji z Wii U, ale z podbitą rozdziałką (1080p, jednak przy odpowiednio mocnym PC można się pokusić nawet o 4K), lepszymi teksturami i stałym – lepszym nawet od Switchowego – frame rate. Oczywiście tu i tam występowały glitche, podczas krótkiej sesji objawiające się głównie w artefaktach graficznych, jednak nie na tyle inwazyjne by mogły psuć doświadczenie płynące z rozgrywki.

Trochę szok. Bo Zelda to nie tylko gra roku 2017, ale przede wszystkim system seller pachnącego jeszcze nowością Switcha. Nie przypominałem sobie podobnej sytuacji z przeszłości. Okazało się, że byłem w błędzie, bo w 1999 roku bliźniacza sytuacja dotknęła… The Legend of Zelda: Ocarina of Time. Dzięki developerom z UltraHLE, raptem w kilka tygodni po premierze jedną z najwyżej ocenianych gier w historii można było komfortowo odpalić na PC.

Cemu, to emulator który jest odpowiedzialny za całe zamieszanie. I wydaję mi się, że niebawem nad jego twórcami zaczną się zbierać czarne chmury. Nie to bym nie doceniał magików, którzy potrafili tego dokonać w raptem kilka miesięcy. Działanie tego programu pozostawia jednak masę wątpliwości. Otóż przynajmniej mi znane emulatory nie pozwalały na bezpośrednie pobieranie nielegalnych treści, ponoć w tym wypadku system działa podobnie do choćby usług takich jak PSN, ot wybierasz grę z listy, a ta zaczyna automatyczne pobieranie. Po drugie, niepisanym etosem programistów był zazwyczaj otwarty kod emulatorów. By nie szukać daleko, w ten sposób działał choćby Dolphin, pozwalający na odpalanie gier z GameCube’a oraz Wii. Publiczna dostępność kodu pozwala na dalszy rozwój projektu, nawet bez udziału twórców, i przede wszystkim odsuwa od nich wszelkie wątpliwości prawne. Otóż, jak pokazują sprawy sądowe Sony z twórcami Bleem! oraz Virtual Game Station, emulatory są dopóty legalne dopóki nie używają oryginalnego kodu twórców. Czyli albo zostały stworzone poprzez inżynierię odwrotną, jak w przypadku Bleem!, albo nie posiadają BIOSu emulowanego systemu, który należy skombinować sobie samodzielnie, jak w przypadku Virtual Game Station. Natomiast Cemu jest ukryte przed oczami ciekawskich. Czy Nintendo zapragnie pójść do sądu? Ciężko powiedzieć, jak pokazują dwie przegrane przez Sony sprawy, ocena prawna nie jest tak oczywista jakby się to zdawało. Poza tym sprzęty Nintendo (w szczególności najnowsza inkarnacja i jej hybrydowość) wyróżniają się unikalnymi możliwościami hardware’u, które żaden emulator nie jest w stanie oddać. Pytanie o wpływ emulatora na sprzedaż wydaje się w tym wypadku jak najbardziej zasadna.

Odsuwając jednak na bok pytania natury prawnej, pozostaje jeszcze moralna ocena całego przedsięwzięcia, a nawet szerzej, całego procederu. Gdy ja bawiłem się jeszcze emulacją, rynek wyglądał zgoła odmiennie. Wydawcy nie wypluwali  hurtowo na rynek wszelkiego rodzaju reedycji, szczególnie tych najstarszych tytułów choćby w formie składanek. Stare sprzęty nie miały powtórnych premier, vide NES i SNES mini. Nie istniały cyfrowe rynki. W wielu przypadkach emulacja była jedynym sposobem na ogranie jakiejś pozycji. Ewentualnie pozostawał rynek wtórny, na którym producent sprzętu i wydawca gry i tak by się nie wzbogacili. A co najważniejsze, emulowanie nowych gier AAA było poza zasięgiem standardowych komputerów osobistych.

A co Wy myślicie o emulacji? Może też macie jakieś fajne wspomnienia? A może wciąż zdarzy Wam się coś emulować?

Oceń bloga:
8

Komentarze (29)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper