Weekendowe granie #91

Niestety, ciężkie i ponure czasy nastały. Niby wszystko sprzyja graniu, już nawet nie weekendowym, ale być może pogodna beznadzieja poz... nie no. Jest gitara. Weekend pora zacząć.
Nie ma co marudzić i przedłużać, bo czasu mało, a i zdrowie już nie te. W poprzednim swoim odcinku opisywałem pierwsze wrażenia na temat [gra]Deadly Premonition: The Director's Cut (PS3)[/gra] i niestety (NIESTETY) grę poleciłem. Otóż, nie jest to produkcja godna polecenia, a na pewno nie każdemu. Byłem bardzo ciekaw tego tworu, miałem pozytywne nastawienie. Wokół tego tytułu panuje specyficzna otoczka. Gry się ponoć nienawidzi częściej niż ją lubi - lub raczej albo kocha albo nienawidzi. Ogólnie lubię crapiki, szczególnie te japońskie. Taki [gra]NieR (PS3)[/gra], czy [gra]Drakengard 3 (PS3)[/gra] to tytuły, których nie odbiera się zbyt pozytywnie przy pierwszym kontakcie, ale przede wszystkim od początku intrygują (przynajmniej w moim przypadku) i z czasem mocarnie uzależniają. [gra]Deadly Premonition: The Director's Cut (PS3)[/gra] tego nie zrobił. Co prawda, po tym czego się naczytałem o grze, ile się nasłuchałem, wciąż czekałem na wielkie boom, które trzepnie mnie o podłogę i zmiesza moją ślinę z drobnymi resztkami skarpet, których nie miałem czasu zamieść, bo grałem. To boom nie nastąpiło, czy raczej nie było tym czego bym się spodziewał/oczekiwał. O ile cały koncept ma ogromny potencjał, o tyle nie został odpowiednio wykorzystany. Największym problemem tej produkcji jest przede wszystkim przesadzona ilość kiczu. Trochę tak jakby SWERY za mocno się rozpędził, a w moim odczuciu mocno świadczy to o braku geniuszu (przy tym zaznaczę, że o takim Taro Yoko tego samego bym nie powiedział). Być może cały problem leży we mnie, bo wolę jednak poważniejsze podejście do tematu, ale niestety kilka postaci zostało stworzonych tak, że jednak wolałem pozamiatać w swoim growym saloniku. Ogólnie nie znam serialu Twin Peaks, ale zamierzam to nadrobić. Mam jednak spore wątpliwości co do trafności porównań opisywanej gry do serialu Davida Lyncha, bo o ile znam jego twórczość (kilka filmów obejrzałem), to wiem że jak najbardziej surrealizm, absurd i uczucie niepokoju którym zostaje zarażony widz, jest typowym dla jego dzieł. Jest to jednak całkowicie inny rodzaj, czy nawet poziom, bo niepokojąca atmosfera w [gra]Deadly Premonition: The Director's Cut (PS3)[/gra] miała szansę zaistnieć jedynie w tych mrocznych momentach, kiedy to bohater trafiał do czegoś w rodzaju alternatywnej wersji rzeczywistości (dla tych co jeszcze nie grali: nie jest to żaden spoiler, bo pierwszy taki moment pojawia się na samym początku gry). Same postacie w przeciwieństwie do tych stworzonych przez Lyncha wypadają po prostu słabo, bo nie są ani intrygujące, ani niepokojące. Dodatkowo ich wątki zostały poprowadzone tak źle, że gdy doszło do wyjaśnienia całego ich motywu, wątku, miałem ochotę w trybie natychmiastowym zakończyć "przygodę" z grą i usunąć ją z dysku wraz z wbitymi trofeami, tak aby nie zostało po niej śladu. Pewnie brzmię jak jeden z tych co gry nienawidzi, ale nie jest tak. Doceniam produkcję za klimat, za to jak jest wciągająca, bo mimo iż w wielu momentach czułem niesmak, nie mogłem odpuścić dopóki nie poznałem zakończenia tej opowieści. Chciałbym móc w pełni wylać swoje żale opisując co dokładnie mnie zawiodło, ale wiązałoby się to z odebraniem przyjemności poznawania wątków tym, co jeszcze nie grali, a mają zamiar. Powiem tylko tyle, że wątek szeryfa ze swoimi tanimi rozwiązaniami przywiódł mi na myśl jakąś postać z [gra]Tekken Tag Tournament 2 (PS3)[/gra], co myślę że samo w sobie źle świadczy o umiejętnościach reżyserskich/scenopisarskich twórców. Jeszcze gorzej jest z postacią Thomasa - no, ale czy można się spodziewać czegoś dobrego po zastępcy szeryfa, który biega bardziej kobieco niż niejedna kobieta? Dodajmy do tego wiele motywów rozluźniających atmosferę - ostatnia scena w muzeum to przekroczenie granic dobrego smaku, wyczucia tematu. Koniec końców, z postaci spodobały mi się chyba tylko dwie (mowa oczywiście o bohaterach pierwszoplanowych), czyli agent York ze swoim rozdwojeniem jaźni oraz Emily Wyatt. W sumie do tej listy dopisałbym Stewarta, bo sam w sobie również był ciekawy i intrygujący. Postać Emily jest o tyle dobrze napisana, że jako kobieta pojawiająca się w grze sprawia, że autentycznie czułem do niej sympatię. Jest to postać napisana wręcz perfekcyjnie, podobnie jak jej cały wątek, choć znów nie podobała mi się jej rola w tej opowieści - znów głupie tematy. Podsumowując, nie wskazałbym tej gry jako jednego z niszczatorów wśród niszowych, japońskich gier. Scenariusz jest dobry do pewnego momentu, potem spada poniżej poziomu, aby na samiutkim końcu wejść wyżej. Na koniec dodam, że osobiście na zauważyłem wyjaśnienia tego całego przechodzenia do mrocznego świata, gdzie pojawiają się upiory. Nie wiem jaka jest rola przeciwników, choć jeden banalny pomysł mam. Niemniej agent York przy pierwszym spotkaniu z taką zjawą sprawia wrażenie jakby podobne rzeczy widział codziennie podczas delektowania się swoją pyszną kawusią - ani przez chwilę nie skomentował ich obecności. To samo tyczy się mordercy w płaszczu przeciwdeszczowym. No ale mniejsza, może ktoś z Was ma jakieś pomysły/wiedzę. Grę oceniłem na 7.5/10, co i tak uważam za dobrą ocenę przy tych wszystkich wadach, które wymieniłem. Gra swoje techniczne niedoróbki miała nadrobić scenariuszem i nie do końca się to udało.
Kolejną ukończoną grą było [gra]Limbo (PS3)[/gra]. Nie za dużo mam do napisania o tej grze - albo nie zrobiła na mnie odpowiedniego wrażenia, albo faktycznie nie ma za dużo rzeczy które można o niej napisać. Ot, to w sumie platformówka z jakimiś "zagadkami" polegającymi na przepychaniu pudeł w odpowiednie miejsca, przestawianiu odpowiednich dźwigni, czy pozbywaniu się pasożyta z głowy, który sprawia że bohater samodzielnie biegnie przed siebie. Sam tytuł gry to Otchłań - przedsionek, krawędź piekła, do którego trafiały nieochrzczone przed śmiercią dzieci (a przynajmniej do pewnego momentu kościół katolicki wyznawał taką teorię), lub ludzie którzy zmarli przed zmartwychwstaniem Chrystusa. Trudno jednak bezpośrednio związać fabułę z tymi teoriami, bo jest jej niewiele. Sam bohater jest zdecydowanie młodym chłopcem, a nie noworodkiem. Dodatkowo chodzi o znalezienie jego siostry. Bardziej skierowałbym się do teorii, iż chłopiec znajduje się gdzieś na pograniczu śmierci, a cała jego wędrówka jest walką o przeżycie. No, ale już mniejsza o to, bo temat jest trochę niejasny. Samej produkcji należy się uznanie za klimat, który potęguje oszczędna grafika (czarno-biała) i udźwiękowienie. Rzadko kiedy pojawia się muzyka, a jeśli już to jest to ambient - przeważają dźwięki otoczenia. Gra trudna nie jest, ale ginąłem dość często - ponoć wszystkie zagadki skonstruowane są tak, aby rozwiązywać je na zasadzie "prób i śmierci". Dlatego nie wiem czy kiedykolwiek zdobędę 100% trofeum, bo jedno z nich polega na przejściu gry za jednym posiedzeniem bez straty życia. Nie chodzi nawet o znajomość rozwiązania, a o umiejętność perfekcyjnego wykonania niektórych skoków itp.
No i pochwalę się oficjalnie zdobytą platyną w Kingdom Hearts: Birth By Sleep FINAL MIX X HD. Było ciężko. Bardzo wrednego i agresywnego typa jakim był zakapturzony Unknown pokonałem najpierw Ventusem, potem o dziwo udało mi się to zrobić Terrą, który był na 81 poziomie. Ventus miał o tyle szczęścia, że przeciwnik podczas walki nie był niewidzialny i nie za bardzo używał śmiertelnej pułapki z odliczaniem. Mniej szczęścia miałem Aquą, gdzie częstotliwość tych ataków była wysoka (podobnie jak niewidzialność), ale znów uniki bohaterki o niebieskich włosach były na tyle dobre, że udało mi się go pokonać na jakimś 50 poziomie doświadczenia. Niestety, mimo wszystko nerwy mnie nie ominęły, bo byłem już zniecierpliwiony. Miałem dość tej gry, chciałem platyny, a przeciwnik nie ustępował (pewnie znacie to uczucie - brakuje ostatniego trofeum, ale jest na tyle trudne że nie dajecie sobie rady i stajecie się niecierpliwi przez co gracie jeszcze gorzej). Kilka razy zdarzyło się że byłem już bardzo blisko, ale franca i tak mnie ubiła. Roztrzęsiony o trzeciej nad ranem odkładałem pada i wyłączałem konsolę z zamiarem ułożenia się do snu, ale nic z tego. Trophy Warrior nie odpuszcza tak łatwo i nie może zasnąć bez wykonania zadania, toteż często męczyłem się do upadłego zasypiając z padem w ręku i śniąc o odbieranych sprzed nosa platynach. No ale jest, uczucia towarzyszące zdobyciu jej (duma, radość, miłość, zadowolenie z siebie, zastanawianie się nad tym co dalej) były spoko i zaraz pobiegłem do kompa i wcisnąłem zakładeczkę z PSN Profiles i zaktualizowałem swój profil oraz ustawiłem platynki w swojej malutkiej (bo nie PRO) gablotce. Tak oto się prezentuje.
Piękne, prawda?
No i cóż. Gram sobie jeszcze w [gra]Deus Ex: Bunt Ludzkości (PS3)[/gra] z zamiarem wbicia platyny, ale o tym już pisałem. Jestem w momencie w którym Jensen ma wylecieć do Hengshy. Gram na najwyższym poziomie trudności, unikam zabijania i alarmów. Nie jest szczególnie ciężko. Najwięcej problemów sprawiła mi jak dotąd walka z pierwszym bossem. Na szczęście było tam pełno rzeczy, które okazały się bardzo przydatne. Sam przeciwnik nieco tępy, ale w końcu poległ. Teraz gra podoba mi się jeszcze bardziej, ten klimat i design to naprawdę istne cudo. Nie zanudzam już i przechodzę do tytułu z okładki, czyli...
[gra]Gran Turismo 6 (PS3)[/gra]. Niewiele pograłem, bo jakoś skupiłem się na tytule opisanym powyżej. Ale przez weekend będę cisnął ostro, bo taki już jestem. Skupiam się na razie na zdobywaniu licencji (od razu na złoto), bo wydają mi się o wiele łatwiejsze od tych z poprzednich części. Wyścigi to trochę inna bajka, bo nieco dostaję po dupie, ale to pewnie przez to że mam za słaby samochód... Albo złą postać wybrałem i ona ma ręce połamane i nie umie prowadzić. Albo może wjechałem na kolczatkę i mam poprzebijane opony. Tak czy siak w weekend chciałbym sobie sprawdzić jak to wygląda w sieci.
FILMY I MUZYCZKA Z NICH
Wczoraj obejrzałem sobie Mad Max: Na drodze gniewu. Jest to bardzo dobry film akcji, który warto obejrzeć. Polecam. Myk, muzyczka.
Przepiękny utworek, a wraz z akcją na ekranie współgrał perfekcyjnie.
Wcześniej obejrzałem też Whiplash. To również bardzo dobry film, ale zdecydowanie zbyt krótki. Opowiada o niejakim Andrzeju (że Andrew) który ma obsesję, bo poszedł do szkoły muzycznej. Znaczy, chce zostać zapamiętany niczym jeden z jego idoli, perkusistów jazzowych. W tej szkole jest taki nauczyciel, który stosuje ekstremalne metody nauczania. Wrzeszczy, wulgaruzyje, czy nawet rzuca krzesłami w uczniów. Szczególnie w perkusistów, którzy mają problem z utrzymaniem odpowiedniego tempa. Ponoć znawcy tematu narzekali, że film nieco płytko potraktował temat muzyki i dobranych utworów. Znawcą nie jestem, ale wydaje mi się, że to właśnie ta obsesja oraz przekraczanie własnych granic jest tematem przewodnim tego filmu. Co do długości filmu - mówiąc, że był zbyt krótki, chodziło mi o to, że przez to kilku wątków ucierpiało. Choćby temat tego jak pogoń za doskonałością wpłynęła na jego życie prywatne - niby w filmie zostało to poruszone, ale jak na mój gust nieco po macoszemu. Tak czy siak, film naprawdę dobry, polecam. Nic to, posłuchajcie sobie utworku z finałowej sceny.
No! Tyle ode mnie w sumie. Pozwoliłem sobie połączyć temat muzyki z filmami. Wy natomiast piszcie co tam macie za plany i czy znacie jakieś ciekawe/śmieszne hasła do kont. Ja znikam.
Aha. Nie no. Nie mogę tak pozostawić tego nieopisanego Mad Maxa. Jeszcze ktoś powie że jestem nubem parszywym, a wtedy będzie mi przykro. Tego nie chcemy. Fred chce, ale on jest zmarszczony i się ogólnie nie liczy. Co do samego filmu. Dużo się naczytałem pozytywnych opinii, ale były (czy może nawet przeważały - nie liczyłem) również te negatywne. Wstyd mi przyznać, ale nie znam poprzedników. Nie jest to ponoć ważne, bo film jest odskocznią od oryginałów. Niemniej, uważam iż najnowsza odsłona jest genialna w swoim gatunku. Mamy wszystko czego kino tego typu potrzebuje. Jest mocno przerysowany (cała wizja świata, to jak wyglądają samochody, bóstwo V8). Dodatkowo, ponoć wszystkie sceny pościgów były nagrywane starą metodą - czyli kaskaderzy, samochody które naprawdę się przewracają itp. Robi to spore wrażenie, tym bardziej z tą charakterystyczną kolorystyką i muzyką od samego Junkie XL, którego uwielbiam. Co prawda było kilka przesadzonych scen, czy nieco niepotrzebny i kiczowaty patos, ale i to ma swój urok. Ciekawi mnie jak fani starszych odsłon patrzą na tą nową. Ja sam chętnie teraz nadrobię klasykę. Tymczasem znikam. Teraz naprawdę.
HEJ.