Weekendowe granie #66

BLOG O GRZE
1615V
Weekendowe granie #66
kalwa | 24.04.2015, 19:18
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Można chyba powiedzieć, że wiosna naprawdę się zaczęła. Słoneczko, liście na drzewkach, kocyki na trawkach, randki, biegające w radości psy i grupowe tańce na ulicach. Wiosna to ciężki czas dla grania. Grać się nie chce, a jak się zachce to słońce może skutecznie w tym przeszkodzić. Prawdziwy gracz jest jednak doświadczony, pomysłowy i żadna Jasna Kula planów mu nie zepsuje.

Jeśli podobnie jak ja, walkę z Jasną Kulą zza okna macie za sobą, na pewno macie też plany odnośnie grania w weekend. No ale nie gramy przecież tylko w weekend. Są tytuły które ukończyliśmy w ciągu tygodnia. I to właśnie od nich zacznę dzisiejszy odcinek. Znów będę się powtarzał, znów będziecie się nudzić, ale przecież życie jest tak skonstruowane. Przez jego większość robimy to, co nas nudzi i czego nie lubimy. Na pierwszy ogień pójdzie [gra]Assassin's Creed II™ (PS3)[/gra]. No i cóż, po tym jak mi wszyscy mówili że "jedynka" to beznadziejny crap, a "dwójka" jest o niebo lepsza, spodziewałem się naprawdę bardzo dobrej produkcji. I mówiąc w dużym skrócie, dostałem prawie to samo co w pierwowzorze, ale nieco bardziej dopieszczone, bogatsze w zawartość i z nieco mniej odpowiadającym mi klimatem. Podczas grania skupiłem się oczywiście na wątku głównym, ale były momenty w których zrobiłem coś pobocznego. Bo te gry są tak skonstruowane. Otwarta mapa i po drodze do celu wiele rzeczy do roboty, które nie mają żadnego znaczenia. Ot, jakieś bzdury nie mające żadnej treści. Trochę szkoda, bo małe ale dobre scenariusze mogłyby skutecznie zachęcić do przechodzenia takich pobocznych zadań. Jest jakieś zbieranie piórek, bójki, wyścigi po dachach i takie tam. Nic ciekawego, zwykłe bieganie za ikonkami. Co gorsza, wiele rzeczy wygląda tak samo na przestrzeni całego wątku fabularnego. Powiedziałbym nawet, że jako gracz nie byłem należycie wynagradzany za wypełnianie kolejnych zadań fabularnych. Mam na myśli to, że scenki które oglądamy po zabiciu kolejnego celu, są po prostu biedne, zarówno jeśli idzie o to jak są wyreżyserowane, jak i to co ze sobą niosą. Takie wielkie nic. To tak jakby jeść pierogi ruskie bez sera w środku… Znacie to? Jak mieszacie te pierogi w garnku żeby się nie przyklejały, a one już są przyklejone albo je tym widelcem dziurawicie i ten ser wypływa? A potem, gdy już jecie i patrzycie w ekran czegokolwiek i nie widzicie że na widelec nabiliście samą skórę z wodą po pierogach… „I fuj!!! O boże!!!!”, drzecie się... A niesmak pozostaje, mimo iż nieprzyjemność już za Wami. Mamy tu więc sytuację, w której mało co motywuje do dalszego brnięcia, bo wiele elementów jest takim pierogiem bez farszu. Nie byłem ciekawy co dalej (bo fabuła wydaje mi się jeszcze gorsza niż w pierwszej części), a rozgrywka mimo iż potrafiła wciągnąć (na chwilę), nie była na tyle dobra, by to dla niej cieszyć się produkcją. To jeden z tych przykładów, gdzie coś chce być wszystkim dla wszystkich i ostatecznie jest niczym.



Jeśli chodzi o klimat, to jednak zabrakło mi czegoś w rodzaju brudnego Acre z jedynki i całej tej otoczki wojny asasynów z templariuszami. W "dwójce" nie czuć tego tak mocno. Tutaj jest bardziej emocjonalnie, osobiście, a nawet romantycznie. Ezio to nie był ten sam zimny asasyn wykonujący swoje zadania i dowiadujący się prawdy. Ezio to gość kierujący się głosem serca, a nie poczuciem misji. Może dlatego jakoś bardziej podszedł mi właśnie ten Altair, ale o obu nie umiem powiedzieć nic konkretnego. Mają swoje cele i tyle. A co bym pochwalił? Zdecydowanie miasta, ogólnie świat gry. Wszystko robi ogromne wrażenie, szczególnie gdy stopniowo wspinamy się po jakiejś wysokiej wieży. Mimo iż sama obecność takich szczegółów jest dziwna, spodobała mi się różna kolorystyka poszczególnych miejsc, miast. Nieraz jest szaro, gdzie indziej słonecznie, a jeszcze w innym miejscu niebo jest ciemnozielone. Fajnie, że zmieniają się pory dnia, ale o pogodzie też mogliby pomyśleć. No i cóż, nie do końca spodobała mi się masa tych dodatkowych rzeczy, łącznie z psuciem się ekwipunku, rozbudową twierdzy, zmienianiem barw. Uważam to za niepotrzebne. Niby dobrze, że chcieli jakoś urozmaicić, ale wszystko to jakieś takie byle jakie, bez znaczenia. Kasy nigdy nie brakuje, ekwipunek potrafi przetrwać długo, a rozbudowa miasta prowadzi do tego, że kasy mamy w bród i w końcu nie wiadomo co z nią robić. Chciałbym, żeby któraś z części była połączeniem „jedynki” i „dwójki”. Średniowieczny, brudny klimat i nieco bardziej przemyślana rozgrywka z drugiej części. Żeby nie było tego wszystkiego tak nasrane i żeby gra miała jakiś określony cel, kierunek. Może byłaby to dla mnie możliwie (jak na możliwości tej serii i Ubisoftu) najlepsza odsłona. Podsumowując, szału nie ma, oceniłem tylko o pół oczka wyżej niż jedynkę: 7/10.


Uciekamy z tej serii!!!!!!!!!

Później była [gra]Syberia 2 (PS3)[/gra], ale o tym pisałem w recenzji, którą na pewno macie już w zakładkach (i tym samym nigdy jej nie przeczytacie – spoko). Zastanawia mnie tylko, co to za pomysł, by w przygodówce były poziomy trudności, które oferują pomoc w rozwiązywaniu zagadek? Najłatwiejszy podsunie listę rzeczy do zrobienia i sposób na poradzenie sobie z nimi, nieco trudniejszy tylko listę, a najtrudniejszy (domyślny) żadnych podpowiedzi. I powiedzieć, że dzisiaj graczy nie traktuje się jak idiotów? Albo że casual potrzebuje tylko łatwego sterowania? Potrzebna mu jeszcze łatwa fabuła i zagadki na poziomie wkładania figur do odpowiednich dziurek, bo inaczej… Ech, BRĄZOWY MÓZG. Zabawniejsze to wszystko jest tym bardziej, że Syberia II na PS3 to nisza po którą sięgnie niewielu, i jak już to raczej entuzjaści martwego dzisiaj gatunku.



No i najważniejsze. Gwóźdź dzisiejszego WG!!!!! Mimo iż grę już ukończyłem i raczej wrócę dopiero za jakiś czas, to [gra]Spec Ops: The Line (PS3)[/gra] jest tym tytułem o którym chcę powiedzieć najwięcej. Crapy za nami, głowy oczyszczone, jedziemy dalej. OK. Nasłuchałem się trochę, że gra łamie jakieś tabu, jest kontrowersyjna i bezpardonowa. Jednak po pierwszych chwilach miałem mieszane odczucia. Wyglądało to jak zwykły TPS z najwyżej dobrą grafiką, bohaterem który wydaje się lekko bez charakteru i gameplayem, który nie ma w sobie nic nadzwyczajnego poza tym zasypywaniem przeciwników piaskiem - to ostatnie to coś dla mnie nowego. I tak sobie grałem, przechodziłem kolejne króciutkie rozdziały i po prostu czerpałem przyjemność z fajnych strzelanin zza osłony. Spodobało mi się to niestabilne celowanie, które sprawia że zdaje się nieco bardziej realistyczne, ale znów nie za bardzo odpowiadała mi fizyka. To wszystko pewnie przez [gra]Max Payne 3 (PS3)[/gra], w którym każdy pocisk ma moc, zdaje się niemal rzeczywistym obiektem, który faktycznie rozrywa wszystko co stanie na jego drodze. Tutaj wygląda to trochę słabo. Strzelimy czymś mocniejszym w głowę, to po prostu zamieni się w chmurę krwi i odłamków czaszki. Tak samo z granatami. Jeśli dobrze rzucić to przeciwnik nim rażony zmienia się w jednej chwili z żołnierza w kawałki ciała w chmurze krwi. Komiczność tego potęguje krótkotrwałe spowolnienie tempa, kiedy kogoś w ten sposób rozwalimy. Z drugiej jednak strony, im dalej byłem, tym bardziej podobał mi się cudny design gry (szklane drapacze chmur zasypane do połowy piaskiem), to nasycenie barw i to jak bohater jest coraz brudniejszy od krwi, piachu i potu który to wszystko razem zlepia. Walker miał fajną mimikę – było widać ból i wściekłość na jego twarzy gdy za mocno oberwał. Stopniowo, im dalej w fabule, tym większe te emocje i brud były. Naprawdę super to wygląda. Tu znów przypomina mi się [gra]Max Payne 3 (PS3)[/gra], gdzie bohater zaciskał zęby podczas rzucania się na boki i strzelania (można było to sobie obejrzeć po zatrzymaniu akcji). Takie szczegóły bardzo cieszą i po prostu czuć, że to nie model, a faktycznie jakiś człowiek.



[gra]Spec Ops: The Line (PS3)[/gra] to jedna z tych gier, o których nie można za dużo powiedzieć by nie zepsuć zabawy tym co nie grali, ale jednocześnie trudno zachęcić bez mówienia o tym co się tam dzieje. Ale jest naprawdę mocno i kontrowersyjnie – osobiście byłem zszokowany niektórymi scenami i nie uważam, by mówienie w ten sposób było przesadą. Ponoć testerzy musieli sobie robić przerwy. Ja przerw nie potrzebowałem, ale nie mogłem się za cholerę oderwać. Fabuła, kreacja głównego bohatera i mocna tematyka składają się na idealną, mocną całość. Zastanawiam się, czy jest gra która mnie podobnie kiedyś zszokowała i nie potrafię sobie przypomnieć. Można powiedzieć, że Kojima porusza podobne tematy, ale robi to o wiele łagodniej i bardziej w tle – no, ale nie to jest motywem przewodnim serii MGS (ponoć łamanie tabu ma się pojawić w [gra]Metal Gear Solid V: The Phantom Pain (PS4)[/gra]). Twórcy The Line postawili na kontrowersyjność i szczerość i cóż... z komercyjnego punktu widzenia nie wyszło to najlepiej, ale dzięki temu dostaliśmy coś naprawdę godnego uwagi, dojrzałego i ważnego. Gdyby była to gra śliczna i dopracowana technicznie jak Max Payne 3, byłby tytuł chyba doskonały. Tymczasem mamy bardzo ambitny tytuł z kilkoma większymi brakami, ale jak najbardziej godny uwagi. Polecam każdemu.



Wypowiem się jeszcze o muzyce. Nie uświadczymy tutaj tej "wojennej symfonii" kojarzoną z[gra]Medal of Honor (PS One)[/gra] powiedzmy, czy Kompanią Braci. Zamiast tego mamy muzykę gitarową. Początkowo nie byłem do niej przekonany, uważając że niezbyt to pasuje. Ale jeśli zerkniemy na ogólny charakter gry, pasuje ona idealnie. Są więc momenty w których podczas strzelanin posłuchamy The Black Angels, Hendrixa, Deep Purple, czy Alice in Chains. Aż przypomniał mi się Vietcong od Illusion Softworks. Są też momenty, kiedy przygrywają utwory instrumentalne od Mogwai i cóż, nie mogłem się ich nasłuchać i aż cieszyłem się, że starcia trwają tak długo.

Poniżej The Black Angels z najlepszym numerem z gry


i drugim, równie świetnym


oraz Mogwai.


Cuda.

Warto krótko wspomnieć, że jest sporo nawiązań do filmu Czas Apokalipsy (coś w rodzaju ekranizacji Jądra Ciemności).

No i cóż, niżej treść dla tych co nie boją się spoilerów:
 

Spoiler:

No i cóż, chętnie przejdę The Line jeszcze raz, aby poznać inne zakończenia i spojrzeć na tę opowieść z innej perspektywy. Został mi jeszcze najtrudniejszy poziom trudności, który ponoć potrafi dokopać. Aha, co do trudności. Nieco się zawiodłem, bo zacząłem na najtrudniejszym jaki był dostępny (Suicide Mission), ale zdecydowanie było zbyt łatwo. Gra dokopała mi trochę pod koniec, przy 2-3 ostatnich rozdziałach. Mimo wszystko szczerze polecam, u mnie mocne 9/10. NUBSZTEF APPROVED.



No a plany na weekend? Pewnie jakieś spacery (bo pogoda, pffff), piwerko, no i granie. Grać będę pewnie na przemian w [gra]Borderlands™ (PS3)[/gra] oraz tryb wieloosobowy w [gra]Max Payne 3 (PS3)[/gra]. W Borderlands została mi końcówka gry (na to przynajmniej wygląda), bo ta Twarz tej typki co się tam pojawia na ekranie nieraz, mówi że zostało ostatnie wyzwanie i zdobycie ostatniego z kluczy do Krypty. Zmierzam więc do Trash Coast (gdzie wykonałem już poboczne zadania), by zacząć wykonywać główne zadanie. Ogólnie wróciłem do tej nieco nudnej produkcji po długiej przerwie i trochę ciężko szło mi starcie z przeciwnikami w Old Haven, ale odzyskałem dawną formę i muszę przyznać, że całkiem się wciągnąłem. Zdecydowanie za dużo zadań polegających na tym samym schemacie (znów powtarzalność), ale całość wydaje mi się należycie spójna. No i jednak coś się tam nieraz w tych komunikatach ciekawego pojawia – najlepiej wspominam te dzienniki kobiety, która stara się odnaleźć Skarbiec. Po zrobieniu głównej gry, zamierzam przejść DLC, ale jeszcze długa droga do tego. Sprawdziłem sobie to w którym wylądowałem na arenie u jakiejś Mad Moxxi, która szuka męża. Urządza więc krwawe zawody, w których kandydat (w tym wypadku Roland którym gram) ma odeprzeć fale przeciwników. Jeśli mu się uda, to cóż… zobaczymy. Na razie idzie mi ciężko. Wszyscy przeciwnicy są na równym mi poziomie, jest ich pełno i co gorsza, muszę przejść 5 rund po 5 fal za jednym zamachem. Po skończeniu takich 5 rund, czeka mnie inna arena. Słabo to widzę, ale damy radę. A 100% trofeów musi być. W Max Payne 3 zostało mi wbicie 50 poziomu doświadczenia, czyli jeszcze długa droga przede mną, bo mam dopiero 26. Jeśli nie zorganizuję jakiegoś boostingu to trochę jeszcze pogram, tym bardziej że na jeden mecz przypada mi mało doświadczenia – głównie przez brak skilla i tych dziadów co z obrzynami latają. Po co oni grają?

Do studia WG, z wyciągniętą przed siebie bronią wbiega Old Snake z fajką w ustach. Celuje w piszącego na klawiaturze Kalwę, ale zanim ten ma szansę poczuć zagrożenie, stary Snake potyka się o własne nogi i pada na kolana zanosząc się mocnym kaszlem. Kalwa widząc to, odkłada pisanie i podbiega do starca.
Kalwa: Co jest kurde, co pan?!
Stary pryk zanim jest w stanie odpowiedzieć, kaszle jeszcze przez chwilę jakby miał wypluć płuca. Po ataku podnosi fajkę która mu wypadła i wkłada do ust.
Kalwa: Tu nie wolno pal… A nie, można. Zawsze będzie można. Kojima se może…
Old Snake: Kojima?! Znasz go?!
Podstarzały komandos rzuca Kalwą o podłogę, po czym kolanem przygniata go blokując niemal wszelkie ruchy.
Kalwa: Puś mie szkurde!!!! Tak, był tutaj… !!!! Chciał się rządzić!!!!
Old Snake: Był tutaj?
Kalwa: Tak!!!! Zabijesz mie!!!
Snake zwalnia uścisk i pomaga Kalwie wstać.
Old Snake: Kojima mnie tutaj przysłał. Miałem zinfiltrować to miejsce i wrzucić niejakiego Kalwę do studni.
Kalwa: A to dziad. Ta, jest przeciwny fajkom.
OS: Fajkom?! Co mu przeszkadzają fajki?!
K: No właśnie nie wiem. Ale mówi że jest już od tego żółty i że cały świat śmierdzi.
OS: Hm… Fajki ładnie pachną, szczególnie gdy się palą.
K: A tak w ogóle, czemu ty go słuchasz? Nie widzisz że chce cię uśmiercić i zastąpić twoim starym?
OS: Jak to uśmiercić?! Starzeję się szybciej, to prawda, ale Naomi…
K: Daj spokój. Serio nie wiesz jak funkcjonuje Naomi? Nie wiesz, że żyje dzięki nanomaszynom?
OS: Huh?! O czym ty mówisz?!
K: Ech, widzę że dalej jesteś tak samo niedoinformowany jak wtedy gdy byłeś młody. Nanomaszyny, Snake.
OS: Nanomaszyny?!
Kalwa: Tak, nanomaszyny. Musisz tak wrzeszczeć? Kojima sobie wymyślił, że wszystko co się wokół ciebie dzieje, wytłumaczy nanomaszynami… Nawet Vamp okazał się nie wampirem, a gościem co go nanomaszyny podtrzymują.
OS: Niemożliwe!!!!! Chcesz mi powiedzieć, że pił krew tylko dla picu?!?!
K: Tak. Na litość boską, nie drzyj tej mordy!!!!
OS: Hmmm… To wiele zmienia. Masz jakiś plan? Jak to powstrzymać?!
K: Wymyślił sobie, że zakończysz swoje życie samobójstwem. Nie pozwól na to!!! Idź do niego i tę broń którą tam liżesz w jego wersji, wsadź mu w… no. I szczel.
OS: Miałem się zabić?!! NIE!!!! KODŻŻŻŻZIIIIIMAAAAA!!!!!!!!!!
Stary Snake krzyczy z mocą jak wtedy gdy umarł jego najdroższy przyjaciel i wybiega ze studia zanosząc się kaszlem.
Kalwa: No dobra. Dziwne to było, ale się skończyło. Można chyba powiedzieć, że z Kojimą mamy na trochę spokój. Snake pewnie go nie zabije, samo to co zrobiłem teraz to niezły Time Paradox, ale może Kojima się nauczy, że nanomaszyny to nie wszystko.

MUZYKA
Dobra, ode mnie to tyle. Miało być jeszcze o muzyce i będzie, ale zdecydowanie krócej, bo miejsca musi jeszcze trochę zostać. Ostatnimi czasy bardzo dużo słucham Massive Attack i ich albumu Mezzanine. Trip Hop poznałem kiedyś, gdy jeszcze funkcjonowało Radio BIS. Słuchałem go bardzo często, nieraz nawet przez calutki dzień i noc. Były różne audycje skupiające się na wszelakiej muzyce. Dzięki temu poznałem właśnie trip hop. Massive Attack to z kolei tak jakby pionierzy tego nurtu, mistrzowie. Ja jednak nigdy nie miałem okazji zapoznać się z ich twórczością. Taka okazja nadarzyła się ostatnio, kupiłem więc sobie album i już jakieś dwa tygodnie nie mogę przestać słuchać. Zapodam więc dwa ulubione utworki, a Was zachęcę do dzielenia się swoimi planami na weekend i ogólnie wszystkim co chcecie.





A teraz, co nieco od Laughtera. Miłego czytania!!!!!

Lecimy z fillerem! Prosto na prośby czytelników, geneza pewnej postaci! " target="_blank">Cofamy się w czasie. Bliżej nieokreślony moment, kiedy to Trupsztofold wyruszył z oddziałem ślimaków w odmęty studni by ocalić Krzysztofa. W tym samym momencie ślimaczy król stawił czoła siłom Shitface’a. Wojna była długa i brutalna. Niestety, ślimak poniósł klęskę – na opisanie tych dziejów przyjdzie być może jeszcze czas. Niedługo potem Nubos został przebudzony i pogrążył świat w rozpaczy. Apokalipsa się dokonała, a Shitface i jego końskie niedobitki rozpoczęły budowę imperium, na którego tronie zamierzał zasiąść Gównotwarz. Królestwo wybudowane na zgliszczach niegdyś nowoczesnego świata.

" target="_blank">Nielegalny emigrant z Meksyku – Robuerto el muerte dela Muerte i jego wspólnik Olson Olivier z 6897-mego batalionu zostali w końcu odnalezieni przez wywiad Shitface’a i pojmani przez końskich agentów. Postawiono im zarzut niewywiązania się z narzuconych obowiązków i dezercji. Para postawnych i dwunożnie poruszających się koni o jasnych, blond grzywach i niesamowicie niebieskich oczach, prowadziła więźniów prosto do sali tronowej przed obliczę Shitface’a. Szli szerokim, zimnymi i surowymi korytarzami, gdzie najznamienitsi końscy architekci zaczęli już stawiać potężne pomniki swego władcy. Chór śpiewał z upiornym smutkiem swoją ludową pieśń, która rozchodziła się głośnym echem po wszystkich zakątkach budowli „my jesteśmy końmi z dłońmi, nikt nas nigdy nie zapomni”. Legendarni malarze tworzyli na ścianach freski, a wysoko pod sufitem montowano piękne witraże, mieniące się w blasku słońca wszystkimi kolorami tęczy. Malunki na scianach przedstawiały Shitface’a w znanych pozach i wydarzeniach z jego życia. Ukazywały między innymi heroiczną walkę z wynglowymi zombie we Wrocławiu. Wrzucanie ofiar do studni. Wizualizowały go jako fechmistrza posługującego się Shitswordem w Ślimaczej Bitwie pod Studnią. Te artystyczne dzieła wieńczył ogromny obraz o religijnym podłożu, który ilustrował postać Gównotwarzego w formie zbawiciela. Był na nim otoczony jaskrawym i oślepiającym światłem, stał z szeroko rozłożonymi rękoma na tle trzynastu czerwonych krzyży, budzącego się Nubosa i wszechobecnych Nubiołów o złocistych skrzydłach, które wylatywały z szerokiej wyrwy utworzonej na niebie. W sumie te arcydzieła nie znajdowały się wyłącznie na ścianach, a ulokowano je również na suficie, jak i potężnych, gotyckich filarach, które nie tylko podtrzymywały całą konstrukcję, ale i pełniły dekoracyjny aspekt dekoracyj
Oglądając ten przepych, Robuerto nie mógł odpędzić od siebie myśli, że " target="_blank">„pewne rzeczy po prostu się nie zmieniają”.

- Tyraz to siy doigrocie, zapłaciecie nam!
Krzyknął jeden z aryjskich koni, który następnie popchnął Oliviera do przodu.
- Słuchej ty mnie! Bież ty nogi w kroki, bo jak zdziylę ć w łep...!
- Spokojnie, przecież idę! Jezu...
- Jezu?! Tu się mdlisz do Bubarona!
- Dobra, to Buba... co za różnica?!
- Jusz ja ć dem i pokarze!
Koń zacisnął kopyto i wyprowadził cios w twarz więźnia. Olson prawie upadł na ziemię, splunał na ziemię strużką krwi i dotknął obolały policzek.
- Andżeju! Nie tyraz, nie tyraz... Krul jusz to załatwi... czekej.
Wściekły Andżej cofnął kopyto, parsknął pogardliwie wypuszczając gęsty kłeb pary z szerokich nozdrzy.
- Hola! Amigos! No me toques! Po co te nerwy? – wtrącił się Robuerto w obronie przyjaciela.
- Vamos! – Krzyknął zdenerwowany Andżej i pchnął Robuerta.

Znaleźli się przed upiornymi i masywnymi drzwiami prowadzącymi prosto do sali tronowej. Wrota się otworzyły, a konie wykonały niski ukłon i pospiesznie zawróciły. Robuerto i Olson nie mieli wyboru – musieli iść naprzód, pogodzić się losem, który na nich czekał. Drzwi zamknęły się za nimi gdy tylko przekroczyli próg wejścia.

Znaleźli się przed pokaźnymi schodami pnącymi się wysoko w górę, tworzyły one coś na wzór piramidy, na której szczycie umiejscowiony był wielki, żelazny i powykręcany tron. Siedział na nim, a właściwie leżał, Shitface, znudzony i leniwie opierający głowę o ściśniętą pięść. Spoglądał pogardliwie w dół, gdzie stali jego byli pracownicy. Shitface milczał, a napięcie rosło. Olson w końcu nie wytrzymał. Rzucił się do przodu i padł na kolana.
- " target="_blank">Panie, to jego wina! Ukaraj Robuerta i oszczędź moją młodą twarz!
- Olson?! No entiendo, co to ma znaczyć?!
- Jak to co? Prawdę mówię.
- Więc mów, pośmieję się z tobą.
- O władco piękny i potężny. Fakty są takie, że byliśmy na tropie różowej kulki, o której znalezienie nas prosiłeś. Gotowi do przeprowadzenia akcji przejęcia celu, gdy wtem żołądek Robuerto zwątpił. Zmusił mnie do pójścia na burito i nasz trop uciekł.
-Estaba delicioso... ekhm... Co za obłudne kłamstwa. Szef pozwoli przedstawić mi własną wersję wydarzeń. Zaczęło się od tego, że zgubiłem swój nadajnik, więc straciłem możliwośc kontaktu i składania raportów. Niedługo potem, faktycznie trafiliśmy na trop. Lecz pojawił się również pewien problem, a mianowicie, zjawił się zniewieściały elf o imieniu Zevran, który skradł niedoświadczone serce młodego. Na dowód mam oto spisaną datę – 11 listopada, godzina 14:37. Moment, w którym skonsumowali swój przelotny romans, jak widać ów data zbiegła się w czasie z naszym ostatnim raportem.
- c-co?! *Szept* miałeś nie wspominać akurat o TYM, obiecałeś! *szept* Panie, może i był tam jakiś elf, ale to nadal nie tłumaczy, jak znaleźliśmy się w Nowym Yorku, a wina leży po stronie wyłącznie jednej oso...
Shitface stracił cierpliwość i nie wytrzymał, podniósł się i wrzasnął
- Dosyć! Długo zamierzacie przeciągać tę farsę?!
- Panie, daj mi tylko dokończyć!
- Zamilcz!
- Ale..!
- Nie ma ale!
- To wina..!
- Cicho!
" target="_blank">
Shitface
machnął ręką, usta Olsona momentalnie zostały zaszyte grubymi nićmi. Zrozpaczony młodzik próbował krzyczeć, lecz nie był w stanie. Jego oczy wyrażały przerażenie. Robuerto podniósł ręce w obronnym i uległym geście, nie chcąc narażać się na jeszcze większy gniew Shitface’a.

 

- Zdajecie sobie sprawę do czego przyczyniła się wasza niekompetencja?!
- Panie, ale czy nie tego chciałeś? Świat legł w gruzach, z kulką czy bez, osiągnąłeś swój cel.  Nie widzę sensu w jej użyciu.
- Sensu? Sensu powiadasz. Właśnie to jest wadą twojego gatunku. Wasze mózgi są skonstruowane w taki sposób by we wszystkim szukać przyczyny i „sensu”, nie potraficie przyjąć do świadomości tego, że pewne rzeczy po prostu się dzieją... Nadajecie bzdurne wartości nieistotnym rzeczom i poświęcacie dla nich wszystko co macie. Jak religia, marnujecie dla niej to co najważniejsze – życie. Traktujecie je jako stan przejściowy i wyczekujecie nagrody. Ignoranci! Sami ignoranci. Może wasze wąskie spojrzenie na świat sprawia, że nie potraficie dostrzec prawdy, która jest z goła odmienna od stanu faktycznego. Pozornie może i osiągnąłem cel, ale w praktyce... nic się nie zmieniło. Świat nadal jest skąpany w zepsuciu i zgniliźnie, którego źródłem jest...

Shitface urwał wypowiedź, zaczął się nad czymś głęboko zastanawiać... Olson nadal szamotał się z szwami, które zeszyły mu usta. Ciszę przerwał Robuerto, który postanowił wykorzystać dogodny moment.

- Por favor Szefie! Liczę na twoje bezbłędne poczucie sprawiedliwosci. Masz rację, nie możemy tego przedłużać, tak inteligentna osoba na pewno ma wiele do przemyślenia i jej czas jest nazbyt cenny by marnować go na takie błahostki. Ukaraj więc Olsona i miejmy to z głowy!
- " target="_blank">Widzę, że jesteście aż nadto uparci i nie zamierzacie zakończyć tego przedstawienia. Niech tak będzie.

Shitface wykonał skomplikowany gest ręką. Ciała Olsona i Robuerta uniosły się w powietrzę.

- Co to ma znaczyć?! Déjame en paz! – krzyczał z przerażenia, gdy jego ciało zaczeło szybko wirować wokół własnej osi. Brązowa aura spowiła zarówno organizm Olsona, jak i Robuerta. Wszystkie kości zaczęły się łamać i pękąć, by nastepnie łączyć się na nowo tworząc szkielet jednego, spójnego bytu. Skóra i organy zostały rozerwane, by powstać od zera. Nawet ubranie połączyło się w jeden krój... po chwili aura znikła... ciało upadło na ziemię. Nie był to ani Olson ani Robuerto... pod schodami prowadzacymi do tronu Shitface’a leżał nie kto inny, jak  sam Robson, człowiek zrodzony z dwóch różnych istnień.
- Coś ty nam uczynił?!
Krzyknęły przeraźliwie dwie twarze umiejscowione na jednej głowie.
- Guahahaha, na kogo teraz zrzucicie winę? No! Śmiało, pośmiejemy się razem! Nieważne czy zawinił Olson czy Robert, teraz widzę tylko jedną osobę... efekt Shitfuzji.
- Dlaczego my?! Odczyń nas, nie zasłużykiśmy na taką karę!
- Pff, takie przewidywalne. Kiedy los wam nie sprzyja, wgłębi serca wszyscy jesteście egoistami i wszyscy wnosicie te same modły: „tylko nie ja, tylko nie ja, jeszcze nie teraz” – doprawdy żałosne!

Shitface usiadł ponownie na tronie. Wcisnął czerwony przycisk umiejscowiony przy podłokietniku – momentalnie do sali wkroczyły dwa arysjkie konie.
- Zabrać go... ich...  Jeszcze mi się przydadzą.

Konie wyniosły Robsona i zostawiły Shitface’a pogrążonego we własnych myślach, a ten jak zwykle wspomagał swe procesy myślowe za pomocą muzyki, której wynalezienie uważał za najpiękniejszy i najdoskonalszy dorobek ludzkości.



Jakiś czas później Shitface przepadł bez śladu, zostawiając bez opieki niedokończene królestwo. Pod jego nieobecność powstało imperium Poins-Menów i Points-tower. Ludzkie niedobitki utworzoły ugrupowanie zwane Shitfaced – byli to dzicy, obłąkani ludzie, którzy widzieli w nim mesjasza i egzektura dnia sądu. Czcili go i czekali na powrót licząc na lepsze czasy. Setki lat później Krzysztof, Tanderiusz, Zielona Grzywa  opuścili studnie za pomocą Trupsztofolda... (reszta jest chyba znana).


PREVIEW NASTĘPNEGO ROZDZIAŁU! – Wystrzelony z broni minus trafił prosto w szarą klatkę piersiową Points-Mana. Jego ciałem natychmiast zaczęły szarpać silne konwulsje. Padł obśliniony na ziemię i nie mogąc pogodzić się z losem zaczął wrzeszczeć, żadając wyjaśnień
- MINUS?! DLACZEGO?!? ZA CO?! BLARGH!!!
Potwornych agonii nie było końca. Telepał się na wszystkie strony uderzając głową i nogami o podłogę. Machał rękoma, jakby próbował złapać się jakiejś podpory. Darł się ile sił w płucach, nie mogąc pojąć, jak mógł spotkać go tak brutalny los. Wymiotował, pluł i kłapał szczęką, jakby zamierzał gryźć powietrze. Trafiony minusem zaczął rozpuszczać się od środka. W reakcji obronnej przelewał zbierającą się żółć z wnętrzości organizmu, lecz dla niego było już za późno. Ostatnim tchnieniem wyszeptał pytanie, na które nikt nie zamierzał odpowiedzieć
- ....czemu...czemu minus...skąd to okrucieństwo...?
Poins-Man niemal całkowicie się rozpuścił zostawiając po sobie brudną szatę i bezkształtną masę o konsystencji galaretki.

Oceń bloga:
0

Fajurkę?

Fujarkę?
41%
Nie, dziękuję. Mam swoją. <wyciąga 21 palca>
41%
Każdy palacz skończy jak Old Snake. NA PODŁODZE!!!!
41%
PALENIE ZABIJA. KOJIMA MA RACJĘ.
41%
Tylko nuby palą. Dej ognia.
41%
Pokaż wyniki Głosów: 41

Komentarze (38)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper