Weekendowe granie #64

BLOG
1201V
Weekendowe granie #64
kalwa | 10.04.2015, 13:05
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Jako człowiek nieprzekonany do siódmej (a tym bardziej ósmej) generacji, wziąłem sobie za cel poznanie gier, które w opinii powszechnej uchodzą za mesjaszów growego świata. Moje palce są już zmurszałe od ogrywania crapów o średniej ocen w wysokości 100%, mój gust wciąż niezaspokojony, a zagadka nierozwiązana. W ten weekend będę próbował ją rozwiązać. Jak? Oczywiście grając.

Jaka to zagadka? Może wydawać się trudna, a nawet nierozwiązywalna. Głównie dlatego, że nie ma jednoznacznej odpowiedzi na pytanie które stawia. W próbie znalezienia jej, posłużyłem się niszczatorem w postaci [gra]The Last of Us™ (PS3)[/gra]. Gra, która dostała znienawidzony z założenia remaster, ale mocno pokochany przez „wszystkich graczy jak leci”. W skrócie: Joel i Ellie to wesoła para niszczatorów bliskich zachorowania na Grzyba. Żeby przed chorobą się uchronić, zabijają setki ludzi w drodze do zoo, gdzie oglądają żyrafy. Te żyrafy zjadają grzyby zwisające z drzew. Tym samym Joel i Ellie uodparniają się na grożącą im chorobę, bo ogień zwalcza się ogniem, a jak wieje to płonie mocniej. Wszyscy o tym wiemy, tak? Mam nadzieję. Po obejrzeniu żyraf jedzących grzyby, Joel i Ellie odlatują swoim samochodem ku wspólnemu szczęściu, wolni od Grzybów. Nie zjedzą już nigdy żadnego makaronu z sosem pieczarkowym, ani suszonych muchomorków. Tak kończy się ich przygoda. Ostatnich Z Nas. Zniszczyła Was? No, mnie też. The Last of Us: Niszczator the Game (PS3) nie pomógł mi jednak w rozwiązaniu tej jakże trudnej zagadki. Doszedłem jedynie do wniosku, że ludzie którzy zachwycają się tą grą – jej mechaniką, fabułą – niewiele widzieli, albo ich gust znacznie pogorszył się wraz z przejściem na siódmą generację (bo się przechodzi, prawda? Porzuca się stare na rzecz nowego). Jest jeszcze jedna opcja: Naughty Dog (ojoj! Jakie oni dobrzy!!!!) opłaciło ich wszystkich, aby się zachwycali. Korupcja, Panowie i Panie. Zostawmy jednak tę nieszczęsną grę. Nie pomogła. Jedziemy dalej. Ogólnie w swoim poszukiwaniu rozwiązania, zamierzam posłużyć się jeszcze dwoma pomocami naukowymi. Seria Uncharted oraz [gra]Grand Theft Auto V (PS3)[/gra]. O co mi chodzi, zapytacie? O nic. Po prostu chcę zaznać szczęścia milionów. Żeby zaintrygować Was jeszcze bardziej! Obecnie wspomagam się drugą częścią kolejnej niszczatorskiej serii. Mowa o [gra]Assassin's Creed II™ (PS3)[/gra]. Jak wrażenia? Zacznę może od pierwszej części, którą mam już za sobą.

Najpierw jednak opowiem Wam historię. Był sobie Koleś. Miał cycki. W wolnych chwilach przechadzał się po mieście i walił z tych cycków ludziom po mordach. 100 razy każdemu z osobna. Ludzie to lubili i gdy wieść się rozeszła, wychodzili ze swych domów by doświadczyć zbawiennej, mięciutkiej mocy Cycatego Mesjasza kroczącego ulicami. Gdy lał ich tymi cycami po mordach, krzyczeli w szczęściu:
OJOJ!!!! JAKIE TO JEST DOBRE!!!!!
Ekhm. To nie ta historia. Wybaczcie. Już przekreślam.
Najpierw jednak opowiem Wam historię. Był sobie Koleś. Miał cycki. W wolnych chwilach przechadzał się po mieście i walił z tych cycków ludziom po mordach. 100 razy każdemu z osobna. Ludzie to lubili i gdy wieść się rozeszła, wychodzili ze swych domów by doświadczyć zbawiennej, mięciutkiej mocy Cycatego Mesjasza kroczącego ulicami. Gdy lał ich tymi cycami po mordach, krzyczeli w szczęściu:
OJOJ!!!! JAKIE TO JEST DOBRE!!!!!

Pewnego dnia, przyszedł do mnie koleżka ze swoją konsolą Xbox 360. Zaprezentował mi kilka gier, w tym [gra]Assassin's Creed (PS3)[/gra]. Zaintrygowany tym co widziałem w materiałach zwiastujących, oddałem się kosztowaniu tej produkcji. Ku mojemu ogromnemu zniesmaczeniu pojawił się tam przymusowy samouczek, który uczył mnie rozglądania się prawym drążkiem analogowym. W następnym samouczku byłem zmuszony poznać więcej technik, po to aby ostatecznie w trzecim wykonać to podczas pierwszej sekwencji. Ogólne wrażenie zepsuła również „wizyta” w czasach współczesnych, co całkowicie zbrązowiło moje odczucia do tej gry. Rzekłem więc do koleżki: „wyjdź mie z tym gównem”. Podobne odczucia do tej gry i kolejnych jej odsłon żywiłem przez długi czas. Byłem zniechęcony do tego stopnia, że za nic nie chciałem po raz kolejny do tego podchodzić, w obawie o to, że doświadczę wielkich męczarni. Ostatnio jednak zmieniłem zdanie. Może zwiększyła się moja tolerancja na gówno, może znubiałem, a może po prostu stałem się odważniejszy. NIE WIEM I JEST TO NIEWAŻNE. Niestety, pierwsze chwile z [gra]Assassin's Creed (PS3)[/gra] były tak samo tragiczne, jak tamtego dnia. Koszmarne wspomnienia wróciły, a ja zapragnąłem skrzywić mordę i wyłączyć grę. Zmusiłem się jednak do dalszego grania (granie na rzecz recenzji jednak czegoś mnie nauczyło). W następnej kolejności mocno zniesmaczyła mnie zautomatyzowana (chyba do granic możliwości) eksploracja świata. Czy może raczej zminimalizowanie do granic możliwości udziału gracza (heeee). Otóż skakanie po dachach, wspinanie się po ścianach, czy przebieganie po wąskich belkach na dużych wysokościach zależne jest od jedynie DWÓCH przycisków i przechylonego drążka analogowego. Trzymamy R1, X i kierujemy analogiem tam gdzie chcemy posłać Altaira. I jakby dobrze to nie brzmiało, jest to maksymalnie zubożona wersja [gra]Prince of Persia: The Sands of Time (PS2)[/gra]. W poprzednim dziele Ubisoft poza samym utrzymywaniem równowagi na belkach (w AC postać nie może stracić równowagi), trzeba było się trochę nakombinować by dostać się do celu. W przygodach Altaira jest to zwykle prosta jak drut droga, po której postać skacze w zasadzie samodzielnie. Wielka szkoda, bo ja nie gram po to, aby czuć się nieco aktywniej niż podczas oglądania filmu. Chcę natrafiać na przeszkody, kierować postacią i uczestniczyć w jej przygodach. Dobrze że chociaż walka jako tako zmusza nas do panowania nad sytuacją, ale tutaj też jest zbyt łatwo, szczególnie po opanowaniu kontry.



Kolejnym problemem mechaniki tej jakże „wspaniałej” gry, jest mocna powtarzalność tego co na jej przestrzeni robimy. Do dyspozycji mamy całkiem pokaźny świat, na którym mamy królestwa i terytoria otaczające je. W miastach mamy albo cel główny którego powiedzmy pierwszy etap dzieli się na mniejsze zadania, albo zadania poboczne w których wspinamy się na punkty widokowe, ratujemy mieszkańców z rąk złych strażników, lub jeszcze zbieramy flagi. Jeśli wybieramy cel główny, udajemy się biura asasynów, gdzie oglądamy dialog i dostajemy zadanie. Często żeby móc zacząć je wykonywać, musimy wspiąć się punkt widokowy i zlokalizować cel. Ogólne osoby które pomogą nam w zlokalizowaniu głównego złego, możemy albo okraść, albo podsłuchać, albo pobić i przesłuchać. Każde z zadań jest banalne i żeby było jeszcze łatwiej, wystarczy wykonać tylko połowę z nich. Jeśli więc któreś jest niewygodne, można wybrać sobie łatwiejsze. Zaznaczam przy tym, że dosłownie KAŻDA misja fabularna opiera się na tym samym schemacie. Dostajemy się miasta, lokalizujemy cel poprzez wykonywanie wyżej wspomnianych zadań, zabijamy go i uciekamy do biura asasynów. W tym wszystkim nie ma nawet jakichś fajnie zrobionych scenek. Zwykle jest to dialog pomiędzy dwoma postaciami. Prawda, że bieda?



Sama fabuła też jest raczej słaba, tym bardziej że swoim charakterem pogarsza naprawdę potencjalnie genialny klimat gry. Przed zagraniem w Assassin’s Creed wyobrażałem sobie ją jak grze o sekcie asasynów walczącej z templariuszami w średniowieczu. Chciałem dostać to, co w filmie otwierającym grę. Przemierzanie zatłoczonych, brudnych ulic. Popychanie przepełnionych nienawiścią gapiów i dobiegnięcie do oprawców, aby dźgnąć ich sztyletem ukrytym pod rękawem. No i w zasadzie to dostałem, tyle że wszystko przerywane jest wątkiem współczesnym, który na domiar złego przepełniony jest istnymi bredniami. Sam bohater główny to jakaś idiotyczna pipa, która mimo uwięzi nie próbuje się choćby zbuntować i posłusznie robi to co mu każą. Czasem tylko zapyta jaki cel mają ludzie, którzy coś tam z nim robią i w zasadzie nie dostaje żadnej odpowiedzi – no, może poza bredniami o ratowaniu ludzkości. Nieprzyjemnie się to wszystko śledzi, tym bardziej że poznawanie kolejnych wątków to bezmyślne bieganie za ikonkami i robienie w kółko tego samego. Mocno pod tym względem zawiodłem się na klimacie gry, tym bardziej że nie przypominam sobie produkcji o średniowiecznych skrytobójcach. Mogłoby być naprawdę super. Tymczasem udziwnili, tak jakby gier o średniowiecznych asasynach było tyle, że hej.



No i skoro mamy te wszystkie narzekania za sobą, to może warto pochwalić to, co na pochwałę zasługuje. Urzekł mnie przede wszystkim klimat gry, w momencie gdy jesteśmy w przeszłości, we wspomnieniach odczytywanych z DNA Desmonda. Szczególnie spodobało mi się miasto Acre. To właśnie głównie w takich sceneriach chciałbym się poruszać. Widok z wysokich wież naprawdę robi wrażenie, ale na dole miasto nie wygląda gorzej. Zdaje się żywe, ciągle coś się dzieje. Tutaj ktoś nas błaga o pieniądze, tam strażnicy znęcają się nad biedaczką, ktoś komentuje nasze dziwne zachowania. I mimo iż da się w tym wszystkim zauważyć (po raz kolejny) pewien schemat i powtarzalność, mnie miasta w grze urzekły i aż szkoda, że ich pozytywne wrażenie zostało popsute tą współczesnością. Spodobała mi się muzyka, ale tylko jeden utwór bardzo. Brzmiał podczas napisów końcowych oraz podczas walk gdy uciekaliśmy po zabiciu głównego celu. Jesper Kyd – jego muzyka wcześniej spodobała mi się w Hitman: Contracts. Słuchajcie, bo kawałek jest naprawdę zacny.


Wersja dla leniwych, moment o który mi chodzi.


Wspaniała wersja dla wiernych słuchaczy muzyki, którzy po skończeniu żywota z pewnością trafią do raju, gdzie przepiękne niewiasty będą pląsać przy cudnych melodiach.

No dobra, „jedynka” za nami. Podsumowując, gdyby nie mechanika i skopany klimat, byłaby to naprawdę świetna produkcja. Tymczasem trochę z bólem oceniam ją tylko 6.5/10, bo przez wyżej wymienione elementy gra jest niestety nijaka. Cóż, [gra]Assassin's Creed II™ (PS3)[/gra] ma być ponoć o wiele lepszy od pierwowzoru. Ja szczerze mówiąc nie za bardzo jestem przekonany. Pograłem już trochę i przede wszystkim nie podoba mi się klimat. Brakuje mi tego mrocznego i brudnego Acre z "jedynki", tej politycznej intrygi i tajemniczości. Początek „dwójki” kojarzył mi się z jakimś takim Aladynem, tyle że Ezio to żaden bidak. No ale też taki lekkoduch, żartowniś, no i panienki lubi. Ponadto, znów początek sprawił że niemal usunąłem grę z dysku, ale tym razem nie była to wina samouczka, a przeraźliwie kiczowatego początku gry. „Ta, jasne”, ktoś powie, „ty i wstręt do kiczu”. No tak, lubię kicz, ale musi być dobrze podany. Umie to Suda51, Quentin Tarantino i… no właśnie. Ktoś tam jeszcze by się znalazł. Tak czy siak, nie przypasował mi nowy Desmond (nagle cwaniak, sobie żartuje itp.), nowa Lucy (nagle taka odważna, a wcześniej taka cicha pipurka). No i te żarty słabe, również po wcieleniu się w Ezio. Idąc dalej, nie podobają mi się modele postaci i jakaś taka bajkowa (mało realistyczna) mimika twarzy. Mam wrażenie, że postacie wyglądają gorzej niż w „jedynce”. „Ale chłopie!”, ktoś krzyknie, „patrzej ty na miasta, świat!”. No tak. Ogólnie świat jest jeszcze piękniejszy niż w jedynce. Widoki naprawdę zachwycają, szczególnie z dużych wysokości. Spodobało mi się miasteczko z naszą twierdzą i te ciemnozielone niebo. Naprawdę super to wygląda. Później mamy zielone pola z pionowymi drzewami (aż przypomina mi się film Gladiator i jego powrót do domu) i słoneczną Florencję. No ale właśnie, mimo iż jest miejscami mrocznie, wciąż jest „słabiej” niż w pierwowzorze. Co więcej, odnoszę wrażenie, że w wykonanie miast poszła największa część budżetu i wysiłku (?). Co mi się podoba, a czego w poprzedniku zabrakło, to zmienne pory dnia. Zawsze to ciekawiej zobaczyć to samo miejsce w blasku innej kuli. Brakuje jeszcze tylko zmiennych warunków pogodowych i mamy pełen wypas. No ale dobra, zauważacie że moje zachwalania dotyczą głównie warstwy audiowizualnej? No właśnie. [gra]Assassin's Creed II™ (PS3)[/gra] jest wciąż tak samo powtarzalny i nudny jak jego poprzednik, mimo iż zadania uległy urozmaiceniu. Zamiast jedynie tych wymienionych wyżej mamy jeszcze pełno zapychaczy, typu wyścig po dachach, jakieś zabójstwa i tym podobne. Nie trafia to do mnie. To zadania niemal bez treści. Tak więc, zarówno „jedynka” i „dwójka” jawią mi się jak piękne wydmuszki, niczym [gra]The Last of Us™ (PS3)[/gra]/. To jak z tymi ludźmi co wychodzili na ulicę by dostać z męskiego cyca w mordę. Nieważne z czyjego. Ważne że z cyca. Coś tam jeszcze miałem napisać o wtapianiu się w tłum. Ostatecznie, chyba bardziej podoba mi się to z jedynki, bo wygląda bardziej efekciarsko, że tak to ujmę. Złożenie dłoni jak do modlitwy wygląda lepiej niż przechadzanie się w towarzystwie pląsających kurtyzan albo innych mieszkańców. Tak czy siak, w obu grach system jest niedopracowany i dochodzi do wielu sytuacji, w których SI głupieje. Zabijamy kogoś, ale jeśli stoimy z dłońmi jak do modlitwy, nikt nas nie zaczepia. Wystarczy jednak że dłonie wyluzujemy, i już mamy na karku 6 typa. Nie wiem jeszcze jak to do końca działa w „dwójce” (wydaje się, że lepiej), ale znów tam wygląda to trochę śmiesznie – tym bardziej, że mimo iż asasyni to sekta, tylko nasz bohater jest ubrany w ten sposób. Co jeszcze lepsze, Ezio zostaje skrytobójcą z przypadku, bo ojciec dał mu klucz. Co za jaja. No nic, jadę w te góry w ślad za Leonardo DaVinci i póki co to tyle odnośnie moich tajnych przygód. Zagadka wciąż nierozwiązana. Potrafię zrozumieć dlaczego ludzie lubią [gra]Assassin's Creed (PS3)[/gra] (klimat?), ale jeden element przecież nie wystarczy do ubóstwiania. Reszta jest słaba, nie ma się czym zachwycać. No chyba że lubimy męskie cycki.
A waleni męskim cycem w mordę, krzyczeli: OJOJ!!!! TO JEST TAKIE DOBRE!!!!!



No i co dalej? Chciałbym jeszcze wypowiedzieć się o grach, które udało mi się ukończyć. Ja wiem że nie chce Wam się czytać tych suchych opisów, ale no… jest jak jest, gdy wieje to mocniej płonie. Ogólnie trochę tego jest, więc postaram się skrótowo opisać moje wrażenia.

W pierwszej kolejności pękł [gra]Legacy of Kain: Soul Reaver (PS One)[/gra], którego przeszedłem po raz pierwszy. Było to moje pierwsze pełnoprawne spotkanie z serią. Wcześniej grałem trochę w Soul Reaver 2 i Blood Omen 2 na PC, ale żadnej nie ukończyłem. Nieważne. Bardzo spodobała mi się ta gra. Ma wiele cech, o istnieniu których trochę zapomniałem grając na PS3. Stęskniłem się za wymagającymi grami. Momentami trzeba ruszyć głową, wykazać się zręcznością no i przede wszystkim skupić się, poświęcić się tej jednej produkcji. Podoba mi się otwarta struktura świata, fakt że nie ma widocznych loadingów. Kolejne lokacje otwierają się przed nami wraz ze zdobywaniem nowych umiejętności. Może to być przenikanie przez kraty, czy nawet pływanie. Nie ma jakichś niewidzialnych barier. Są po prostu miejsca niedostępne. Największym atutem tej gry jest klimat zniszczonego Nosgoth oraz postać Raziela. Design gry to mistrzostwo świata. Architektura poszczególnych lokacji, symbole na ścianach, kolorystyka - aż chciało się podziwiać. Wrażenie robiło przechodzenie z wymiaru spektralnego do materialnego, kiedy to ściany i inne elementy otoczenia zmieniały kształt - jednocześnie trzeba było wymiary zmieniać, aby móc poruszyć się do przodu. Nie mogę sobie przypomnieć, bym gdzie indziej spotkał się z czymś podobnym. Może w [gra]DmC Devil May Cry™ (PS3)[/gra], ale w porównaniu do [gra]Legacy of Kain: Soul Reaver (PS One)[/gra] wypada słabo, nawet bardzo. Najbardziej w kość dały mi elementy platformowe. Taka katedra z rurami, gdzie bardzo łatwo było spaść, tym bardziej że protagonista wiecznie się na czymś blokował. Albo ta lokacja z wodą gdzie później przeskakujemy z belki na belkę. Jeśli spadniemy mamy przed sobą dobre 15 minut nadrabiania. Ale ten fragment akurat udało mi się zaliczyć za drugim podejściem, gorzej z katedrą, z którą męczyłem się dość długo.

Podoba mi się to, że walka z bossami nigdy nie polega na zwykłym zadawaniu obrażeń. Wygraną gwarantuje uważne rozglądanie się i badanie poszczególnych opcji. Może to być albo wystawienie oponenta na światło poprzez rozbijanie witraży, albo przełączenie dźwigni, która zrzuci na niego śmiertelny mechanizm. Sam system walki nie należy do najlepszych, już wolałbym coś podobnego do Medievil gdzie sami musieliśmy celować w przeciwników, bez przyjmowania jakiejś bojowej postawy. Jednak z przyzwyczajeniem się do tego wszystkiego wielkich problemów nie miałem, ot pograłem godzinkę i byłem obcykany. Wszystko stało sie jeszcze łatwiejsze wraz z nowymi mocami, które zdobyłem poprzez zwiedzanie dodatkowych lokacji. To też jest fajne - że poza fabułą możemy sobie gdzieś odbić i zwiedzić jakieś ciekawe miejsce. Uwielbiam to jak bohaterowie się wypowiadają. Te wszystkie kwestie dialogowe to niemal poezja. Dobrze że taki Dead Sun został skasowany (choć udostępnienie tych wygląda jak sprawdzanie reakcji), bo byłaby podobna sytuacja jak z kaszaniastym DmC, który sprowadził serię do rynsztoku. Legacy of Kain niech pozostanie na swoim miejscu.

W następnej kolejności przeszedłem poprzednika. [gra]Blood Omen: Legacy of Kain (PS One)[/gra] sprawił mi wiele trudności. Aż się zacząłem zastanawiać czy to norma w tamtych czasach z takim poziomem trudności, czy może to jakiś wyjątkowo trudny tytuł. Na uznanie zasługuje przede wszystkim klimat i znów wypowiadane kwestie. Kain jako narrator brzmi naprawdę świetnie i dobrze się słucha jego cynicznych komentarzy oraz opisów poszczególnych lokacji. Trudno ocenić mi grafikę, bo w gry z ‘96 roku grałem mało. Wydaje mi się przeciętna. A skąd się brała trudność? Sam początek był łatwy, problem się pojawił w lochach przepełnionych pułapkami. Ze ścian wylatywały jakieś strzały, na podłożu były kolce i do tego jeszcze strzelający na odległość przeciwnicy. Na dodatek Kain chodzi. Nie biega, a chodzi. Można się do tego przyzwyczaić, ale chciałoby się bardziej żwawą postać. Trochę się to zmienia gdy przybierzemy postać wilkołaka, ale tu znów miałem problem z tym że wbiegałem na kolce, bo trudno mi było wyczuć "obszar" postaci. Kolejna trudność to fakt, że ciągle ubywa nam krwi i trzeba ją uzupełniać. Ogólnie nie jest to duży problem, ale jest jedna lokacja w której jej nie ma, a nawet istoty z której można by ją wypić. Sporo się wnerwiałem, ale ostatecznie był tylko jeden taki moment. Najwięcej problemów sprawiała mi więc eksploracja jakichś trudnych lochów. Na szczęście później odkryłem moce typu magiczna ochrona, czy jakieś pociski, które znacznie wszystko ułatwiły. Zagadek w zasadzie nie było, chodziło raczej o odpowiednie wykorzystanie mocy (jak np. kontrola przeciwników w celu wciśnięcia przycisku). Na uznanie zasługuje jeszcze muzyka, która stoi na wysokim poziomie i świetnie buduje ponury klimat. Szkoda tylko, że gra ogólnie działa wolno. Grałem w cyfrową wersję z PS One, a mimo to wejście i wyjście z menu (w celu zmiany broni, co też robiło się często) zajmowało kilkanaście sekund i potrafiło zniecierpliwić gdy wybraliśmy coś przez pomyłkę i trzeba było wszystko powtórzyć od nowa. Ogólnie cieszę się że nadrobiłem te dwie gry i z niecierpliwością czekam na [gra]Soul Reaver 2 (PS2)[/gra] i [gra]Legacy of Kain: Defiance (PS2)[/gra], aby móc poznać dalsze wydarzenia. Jestem pełen podziwu dla Amy Henning, że tak fajnie wykorzystała treść Blood Omena, który miał być przecież jedną grą i stworzyła tak wielkie dzieło. Podsumowując, Soul Reaver oceniam 9/10, a takiego BO o pół oczka niżej.

Ostatnim tytułem jest [gra]Atelier Totori: The Adventurer of Arland (PS3)[/gra] na PS3. Miałem ochotę na jakiegoś jRPG, a [gra]Atelier Rorona Plus: The Alchemist of Arland (PS3)[/gra] wspominam miło, mimo tego ograniczenia czasowego. W kontynuacji miało być niby łagodniejsze, ale doszło do tego, że ukończyłem grę dwukrotnie, najpierw zdobywając złe, a potem normalne zakończenie. Całość zajęła mi 40 przyjemnych godzin. Sama fabuła gry to jakaś obyczajowa komedia po japońsku z elementami przygody. Ot, nieśmiała i głupiutka Totori nie radzi sobie w niczym poza alchemią i otwiera swoją pracownię. Jej celem jest odnalezienie matki, słynącej z awanturniczego stylu życia. Zostaje więc poszukiwaczką przygód i robi wszystko, by móc ją odnaleźć. Całość śledzi się całkiem przyjemnie, o ile kogoś nie drażni japońskość, moe (choć tego tutaj mało) i tym podobne. Temat przewodni tej gry to alchemia, wokół niej wszystko się kręci. Szukamy składników, receptur i tworzymy kolejne przedmioty, również na rzecz postępu fabularnego. Każda czynność kosztuje ileś jednostek czasu i jeśli za dużo tych jednostek przeminie zanim zrobi się coś co jest wymagane, zobaczymy ekran ze złym zakończeniem. Może brzmi strasznie. Sam bardzo nie lubię podobnych ograniczeń, ale ostatecznie nie jest tak źle, jeśli się wie co i jak. Biegamy więc po mapie, zbieramy składniki, walczymy z potworami i budujemy relacje ze znajomymi. Każdy z towarzyszy ma swoje zakończenie i żeby móc je zobaczyć, trzeba zbudować odpowiednie relacje oraz spełnić warunki, wywołać pewne wydarzenia. Relacje budujemy poprzez wspólne podróżowanie i wykonywanie ich zadań (wyprodukowanie potrzebnego im przedmiotu). Chciałem od razu wbić platynę za pierwszym przejściem i zrobić tak, by obejrzeć od razu wszystkie możliwe zakończenia, ale nie dałem rady, zabrakło mi czasu na to, aby wbić odpowiedni poziom do walki z bossem. Po przejściu gry (nawet na złym zakończeniu) dostajemy zdobytą poprzednio kasę i ekwipunek, ale niestety wszystkie poziomy i relacje się resetują i trzeba od nowa wywoływać sytuacje i budować przyjaźnie. Czeka mnie więc kilkanaście osobnych przejść. Zrobię sobie to kiedyś, jak znów zatęsknię. Teraz mam bardziej ochotę na kolejną część niż tą. Szkoda że gra ma tak słabą grafikę i to ograniczenie czasowe, ale wciąga jak bagno. Przez kilka dni ledwo mogłem się oderwać. Chętnie poznam całą serię.



No nic, ode mnie to wszystko. W weekend będę grał w [gra]Assassin's Creed II™ (PS3)[/gra] i może nawet uda mi się ukończyć. Dzielcie się swoimi planami, postępami w wyzwaniach i tym podobnymi szczegółami! Ja znikam. Ciao bambino.

Oceń bloga:
0

Pytanie do sądy?

TAK.
41%
Ciao bambino, k*rwa.
41%
Chyba ty mocniej wiejesz gdy płonie!1
41%
Nie sondze.
41%
Nieważne jaki, ważne że jest. Cyc oczywiście.
41%
Pokaż wyniki Głosów: 41

Komentarze (72)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper