Weekendowe granie #18
Pogoda nie sprzyja graniu. Zielone drzewka, dywanik i słoneczko... tak bardzo denerwujące kiedy pragnie rozświetlić jasny już telewizor. Bywa na tyle uparte, że zwykłe opuszczenie rolet nie pomaga. Podobno na weekend zapowiadają deszcze. Trochę jak na złość. Jak wolne od pracy to pada i brzydko. Ale co to oznacza? Oj, wiadomo.
Brzydka pogoda zwykle sprzyja siedzeniu w domu i czerpaniu przyjemności z poznawania treści gier, filmów czy książek. Muzyka z kolei jest dobra niemal na każdą okazję. No właśnie. Przyjemność z poznawania treści? Nie do końca. No chyba że ograniczamy się do rzeczy, które coś takiego potrafią z pewnością zaoferować. Mam problem, bo ostatnio kilka z tych rzeczy dobrych opowieści mi nie dostarcza. Poznanie nieciekawych pod tym względem tworów uważam za swój obowiązek, toteż dlatego się z nimi męczę :).
Takim tworem jest przede wszystkim Resident Evil 6, którego na pewno ukończę w ten weekend i w ten sposób zacznę grać w coś przyjemniejszego. Mam dość tej gry, a męczy mnie jak mało która, naprawdę. Mam dość strzelania, unikania wybuchów, zabijania kolejnych coraz dziwniej wyglądających przeciwników. Bo oni wyglądają dziwnie, nie strasznie. Już w kampanii Leona doznałem dość sporego… szoku? Zobaczyłem mutację ostatniego bossa. Najpierw zamienił się w czworonożne coś (pies), potem w coś w rodzaju T-Rexa, by na końcu zamienić się w gigantyczną… MUCHĘ. Albo coś podobnego – nie wiem, modliszkę czy jakąś inną ćmę. Co najlepsze, mutacjami szastał sobie jak chciał co jakiś czas powracając do formy człowieczej. Naprawdę? Z malutkiego ludka robi się ogromny dinozaur i na odwrót? Nic to. Z ogromną frustracją i zażenowaniem ukończyłem scenariusz Leona. Szczerze, to już niewiele z niego pamiętam. Ogólnie chodzi o to, że sobie powiedziałem, że jeśli to jest najmocniejszy punkt tej gry to moja ocena nie przekroczy 5/10. No cóż. Okazało się, że później jest już tylko gorzej. Choć nie do końca, bo od przygody Chrisa nie oczekiwałem żadnego fajnego (w sensie grozy) klimatu, nastawiając się na sporo strzelania. Ale i tutaj fabularne głupoty mnie nie opuściły i już nawet nie mam siły tych wszystkich bzdur tutaj wymieniać. Dla mnie to już w ogóle nie wyglądało jak RE. Wyglądało jak każda normalna strzelanka. Mamy spojrzenie na fabułę z innej perspektywy, no ale… JAKIEJ FABUŁY? Nieważne. Ostatnia walka na normalnym poziomie trudności dała mi się we znaki. Maszkary nie szło ubić, trzeba było w nią strzelać, rozkruszać kokon i wbijać nóż w słaby punkt. Problem w tym, że towarzysz o sztucznej inteligencji nie robił tego co do niego należy bardzo utrudniając mi rozgrywkę. Ulga przyszła wraz z utworzeniem sesji i rozwiązaniem tej walki z żyjącym i myślącym graczem nie wiadomo skąd. Od razu inaczej się grało. Nie to samo co podzielony ekran albo headset i kumpel po drugiej stronie, ale było git. Po kampanii Chrisa przyszła kolej na Jake’a i Sherry. Nie wiem, jakoś ten Jake mi ogólnie podszedł, choć jego sztucznie cwaniackie zachowanie już niekoniecznie. Tutaj powtórka z zabawy, znów pełno akcji itp., ale już inne miejscówki. Do tego inne nastawienie i przyjemniej się grało. Częściej tworzyłem sesje, do których zawsze miałem towarzysza. Raz dołączył jakiś maniak co miał ponad 300h przegrane i dosłownie mnie prowadził. Ja szedłem za nim nie za bardzo wiedząc co się dzieje i tylko zbierałem amunicję i co jakiś czas strzelałem. Nie no, nie było tak źle, ale naprawdę czułem się jakbym tylko biegał. Mimo wszystko bardzo fajnie się grało. W jego kampanii jest etap, który wygląda jak wyjęty z Hitmana. Biegamy po ośrodku badawczym w samych spodniach i kombinujemy jak załatwić przeciwników gołymi rękoma. Oczywiście nic tak dobrego jak we wspomnianym tytule, ale jak zobaczyłem ten fragment to od razu przypomniał mi się Contracts. Teraz jestem w trakcie przechodzenia kampanii Ady. Powiedzmy, że jestem w połowie czwartego rozdziału i moim planem na weekend jest ukończenie tej dziadowskiej gry. Kwestia raczej kilku godzin, ale przejdę, oddam i (nie)zapomnę. Znając siebie kupię sobie za jakiś czas i postaram się o platynę. Oj, będzie ciężko. Na koniec tego ponurego i smutnego epizodu o upadających tytanach, wspomnę o tym że RE6 zdaje się być marną mieszanką wszelakich gatunków/gier. Podobno mamy tutaj Uncharted, Gears of War, ja sam zauważyłem Ace Combat (!!!!!!) no i ogólnie elementy w których jedziemy samochodem czy motocyklem. Niby fajnie, ale naprawdę to jest przepis na sukces? Zapomnijmy o korzeniach i dajmy wszystko co się da? Gdzieś musi być ten umiar. Skoro Resident Evil zaczął jako horror w którym walczymy o przetrwanie to tak powinien skończyć. Brak słów, naprawdę. Wystawiłem ocenę 4,5/10 i myślę, że po scenariuszu Ady się to nie zmieni. Nie zobaczę już nic nowego przecież.
Zacząłem również grać w Mugen Souls Z. Nie za bardzo jestem w temacie. O pierwszej części tej gry nawet nie słyszałem, a teraz przyszło mi napisać recenzję kontynuacji. Wolałbym jednak zapoznać się z poprzednikiem, ale i tak się cieszę że moją pierwszą grą do „zawodowej” recki jest całkiem sympatyczny jRPG. Rozpisywać się nie będę, bo w końcu od tego mam recenzję. Kilka godzin za mną i cóż… chce mi się w to grać. Podobno "jedynka" słabo się przyjęła, ale ciekawi mnie co przesądziło o tak niskich ocenach. "Dwójka" wydaje się spoko - wiadomo również do kogo ten tytuł jest kierowany. I tak nawiasem mówiąc: może nie ci sami twórcy, ale wydawca już tak. Jeśli chodzi o NIS to moim numerem jeden jest na razie Soul Nomad & the World Eaters. To była giera! Muszę do niej wrócić i przejść jako czarny charakter.
Za namową użytkowników, którzy co weekend komentują ten wątpliwej jakości blog, kupiłem Tekken Tag Tournament 2. Dopiero sobie zaczynam i jestem dość zdruzgotany tym, że nie umiem grać. Jakoś w Revolution szło mi lepiej, tutaj ciągle dostaję po mordzie, nawet od AI. Nic to, gra jest naprawdę super. Skorzystam z rady Laughtera i wezmę kilka nauk z Internetów. Może wtedy dam radę skopać komuś tyłek. I mówię również o tutaj obecnych. W końcu mogę grać z Wami bez ograniczeń, teraz byłoby fajnie zebrać ekipę i urządzić jakiś mały turniej. Będzie fajnie. Trochę trudno się zgadać, bo w końcu inaczej funkcjonujemy, mamy inne zajęcia i o innych porach, ale na pewno się kiedyś uda.
FILMY
Co do filmów to tak na razie nic tak naprawdę nie oglądam. W planach wciąż obejrzenie End of Evangelion, bo zwlekam zdecydowanie zbyt długo. To ta choroba jak najszybszego przejścia gry, której nie chce się już widzieć albo mieć ją z głowy. Serialu ani filmu żadnego na razie nie ruszę, jeśli już to tylko wspomniane anime. W trakcie mijającego tygodnia obejrzałem również po raz kolejny jeden z moich ulubionych filmów jakim jest Gladiator. Posiadam wersję rozszerzoną, ale trudno mi powiedzieć które sceny są nowe, bo poprzedni raz była bardzo dawno temu i niewiele pamiętam z podstawowej wersji. Tak czy siak film jest naprawdę genialny. Po raz kolejny się wzruszyłem, a walki tak jak zawsze zrobiły wrażenie. Jednym z ulubionych momentów jest ten, w którym Gladiator ujawnia swoją tożsamość. Drugim genialnym momentem jest moment kiedy wraca do domu na końcu filmu. Dodatkowo kreacja Komodusa - naprawdę się go nienawidzi, postać jest autentyczna. Z drugiej strony jest to postać, której po części można żałować. Czuł się niekochany i niedoceniony i socjopata wewnątrz niego stopniowo rósł w siłę z każdym dniem. W planach na weekend mam zamiar obejrzeć dodatki, w których wyjaśniają jak bardzo film jest autentyczny pod względem tego co działo się w tamtym czasie w Rzymie. Albo coś w tym rodzaju. Przydałoby się również obejrzeć film z komentarzem reżysera oraz odtwórcą roli głównej, ale wątpię żeby nastąpiło to w ten weekend.
LITERATURA I MUZYKA
Tyle na dzisiaj. Z braku czasu notka jest krótsza. W literaturze nic się nie zmieniło. Wciąż czytam To, ale idzie dość powoli, bo czytam niedużo. Jeśli chodzi o muzykę to jaram się najnowszym kawałkiem Die Antwoord. Nazywa się Pitbull Terrier, a Ninja zagryza tam piosenkarza/rapera (?) którego pseudonim w ten sposób brzmi. Bardzo go nie lubię, potrafi zepsuć każdą piosenkę, a niestety nieraz jestem zmuszony słuchać jego wymiocin. Anyway, czekam na płytę. Ma się ukazać 3 czerwca o ile pamięć mnie nie myli i singiel nastawia mnie bardzo pozytywnie. Zapraszam do obejrzenia i odsłuchania.
Tyle ode mnie. Uciekam do słonecznej szarości (żart). Ja się tak będę bawił. Jeśli pogoda jednak dopisze to z tego skorzystam i wyjdę na miasteczko. A ja Wy zamierzacie spędzić ten weekend? Spam, spam, lovely spam ;). Pozdrawiam serdecznie i życzę Wam tyle słońca ile tylko chcecie (nawet jeśli chodzi o jak najmniejszą ilość słońca - nie wszyscy przecież lubią).