Resident Evil: Outbreak - recenzja

BLOG RECENZJA GRY
1139V
hellion | 22.09.2013, 18:15
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

W zamierzchłych czasach, grając w pierwszego Resident Evil, zakiełkowała mi w głowie myśl „a gdyby tak ktoś wpadł na zrobienie residenta w wersji na dwóch (tak kiedyś postrzegałem gry multi), bez zmiany zasad rozgrywki (czyli przy zachowaniu zagadek logicznych i rozwoju fabularnego)”. Nie przypuszczałem, że skubani azjaci to zrobią…

 

     Wpadłem na ten pomysł biegając po tytułowej rezydencji, co rusz mijając (w cut-scenkach) resztę postaci, które robiły swoje mając przy tym ze mną wspólny cel. Z drugiej strony jednak wydawało mi się to zbyt skomplikowane jak na grę multiplayerową, wiedząc, że zwykle sprowadza się to do trybów typu deathmatch. Ale jak pisałem we wstępie, zostałem zaskoczony. W tym wszystkim najbardziej ubolewam nad tym, że jednak nie dane było mi w rzeczonego multiplayera zagrać z dwóch powodów:

  1. Dorwałem go za późno i serwery już dawno zostały zamknięte.
  2. Mieszkam w Europie a w wersji PAL opcja On-line nie występowała.

     Wizja gry nastawionej na rozgrywkę wieloosobową bez tej opcji wydawała mi się idiotyczna stąd też omijałem ten tytuł jak dresiarz operę. Gdy jednak z nudów postanowiłem dać jej szansę i ją nabyłem zostałem zaskoczony po raz drugi.

     Do dyspozycji mamy osiem postaci (a raczej typów postaci, bo postaci jest znacznie więcej, ale to raczej wariacje wizualne bazujące na ośmiu podstawach), które znacznie różnią się specjalnymi umiejętnościami, wytrzymałością, czasem też drobnymi różnicami w rozgrywce. Z założenia Capcom w tym tytule chciał nam pokazać jak w obliczu zagrożenia radzili sobie inni mieszkańcy Racoon City. Stąd też wybierać można pomiędzy policjantem, pracownikiem ochrony, doktorem, hydraulikiem (nie, to nie jest Mario), pracownikiem metra, kelnerką, studentką oraz dziennikarką. Jak wspomniałem każda z postaci ma inne umiejętności specjalne np. doktor (George) potrafi z roślinek tworzyć kapsułki, studentka (Yoko) dzięki plecakowi może nosić dwa razy więcej przedmiotów, wścibska dziennikarka (Allysa) nie rozstaje się z wytrychami a czarnoskóry pracownik metra (Jim) udaje trupa :P. Dodatkowo na starcie każdy z zawodników posiada przy sobie jakieś przedmioty typu broń, zestaw roślinek czy… moneta.  Dzięki takiemu zabiegowi każdy z pięciu scenariuszy gra się nieco inaczej każdą z postaci. Czasem też, w zależności kim gramy, rozpoczynamy gdzie indziej lub też w czasie gry idziemy nieco inną ścieżką.

     Oprócz naszej postaci, wolę aktywnego przetrwania (w odróżnieniu od pasywnych w tym względzie NPC) wykazuje dwoje innych postaci kierowanych przez konsolę. Pomimo że daleko im do ich odpowiedników sterowanych przez ludzi, to muszę przyznać, że dają radę. Nie rzadko nawet w ich kieszeniach znajdziesz jakiś przedmiot typu klucz, który gdzieś tam zdobyli i dzięki któremu nie musimy sami go zdobywać. A wiadomo jak to w klasycznych Resident Evil się odbywało – coś zbierasz, gdzieś używasz żeby otrzymać coś, co użyjesz żeby zdobyć np. owy klucz J. A tak to konsolowy „surviver” zrobił to za Ciebie. Oczywiście nie zawsze jest tak różowo. Szczególnie, kiedy widzisz/słyszysz jak twój kompan ładuje z shotguna w pszczoły nie trafiając ani razu. Dlatego zawsze lepiej przybierać „taktykę rodzica” i zabierać magazynki/naboje od nieodpowiedzialnych kompanów ewentualnie zrobić z nich chodzące plecaki i trzymać u nich same magazynki bez broni. Stąd też często przebijałem się przez zarażone miasto – ja, uzbrojony po zęby i moi pomocnicy; jeden ze szczotką w łapie, a drugi siał spustoszenie przy pomocy jakiegoś kijka. Mam jeszcze jeden przykład ubytków inteligencji naszych kompanów, kiedy to znalazłem naboje do handgun’a i sam mając silniejsze pukawki postanowiłem podzielić się zdobyczą z jednym z przyjaciół, a ponieważ on posiadał odpowiednią broń, więc prezent był trafiony. Jak się okazało mój pomocnik miał pełne kieszenie (nie licząc broni, miał lecznicze roślinki) i kiedy wyciągłem rękę żeby przekazać mu naboje ten bez namysłu je przyjął oddając mi broń, do której one były przeznaczone. Jakby tego było mało, chcąc zwrócić mu broń (żal mi było biedaka) ten nie miał zamiaru jej przyjąć.

     Rozgrywka w poszczególnych etapach wygląda dokładnie tak jak w poprzednich odsłonach. Dużo chodzenia w kółko, szukania kluczy lub przedmiotów by dostać się dalej, no i oczywiście rozwalania nieumarłych. Trochę może męczyć fakt, że każdy z epizodów jest oderwany od reszty i kiedy się jeszcze dobrze nie rozgrzejemy w jakiejś miejscówce to już na horyzoncie widać koniec i nie pozostaje nam nic innego jak zacząć jeszcze raz. Ale ogólnie grało mi się przyjemnie.

     Broń w grze stanowią zarówno klasyczne dla serii pistolety, shotguny, granatniki etc., jak mniej zaawansowane środki typu, szczotka, kij, pręt, kamień. W zasadzie nie ma się tutaj co rozpisywać. No… może dodam jeszcze, że łącząc pozornie zbędne przedmioty może sami stworzyć argument przetrwania np. po połączeniu starej gazety, butelki alkoholu i zapalniczki otrzymamy 5 koktajli Mołotowa.

     Broń była by zbędna gdyby nie było na kim (czym?) jej użyć, a tutaj pełen wachlarz monstrów znanych i nieznanych fanom serii. Do najliczniejszej populacji zaliczają się oczywiście Zombie, które najczęściej pojawiają nam się pod lufą. I wszystko byłoby cacy gdyby nie pewien drobny szkopuł… Dlaczego nie da się odstrzelić zombiakowi głowy !? Z resztą nieważne czy użyjemy zwykłego handguna czy granatnika i tak nic nie rozwalimy na strzępki. Resztę mięsa armatniego stanowią m.in. lickery (przypominające mi tutaj bardziej jakiegoś golluma), przerośnięte pająki, larwy, huntery. Najciekawszym przeciwnikiem był jednak dla mnie człowiek w całości pokryty robakami, który biegał sobie radośnie po szpitalu wiedząc, że jest (prawie) nieśmiertelny.

     Lokacji, w których spotkamy tych wszystkich przyjemniaczków  jest pięć. Niby to mało, ale zapewniam, że chcąc odkryć wszystkie sekrety w grze, trzeba z nią spędzić dużo czasu. Odpowiedzialny jest za to system punktów, które dostaje się  za ukończony (lub nie) scenariusz. Wymienia się je później na obrazki, filmiki, nowe kostiumy, dźwięki, a także nowe tryby gry. Poziomy różnią się klimatem oraz stopniem trudności i prawie każdy z nich kończy się bossem. Poziom „Outbreak” przenosi nas na ulice Racoon City niedługo po wybuchu epidemii. „Below A Freezing Point” to laboratorium znane z RE2 pokazujące nam skok jakościowy, jaki dokonał się od tamtych czasów. „The Hive” przenosi nas do szpitala gdzie dawno temu gonił nas niejaki Nemesis, a teraz jego miejsce godnie zajął człowiek-robal (chyba najbardziej niepokojący scenariusz w grze). W „Hellfire” robi się naprawdę gorąco biegając po płonącym tanim hotelu. „Decisions, decisions” to z kolei najdłuższy i najbardziej rozbudowany etap rozgrywający się na opuszczonym uniwersytecie. Wszystkie etapy są świetnie zaprojektowane w starym residentowym stylu.

     Klimatu dopełnia muzyka oraz wszystkie efekty dźwiękowe. Muzyka to dobrze znane fanom serii długie niskie dźwięki, wpadające w ucho, nadające całemu obrazowi zniszczenia i tajemniczości. Wydawać by się mogło, że muzyka, która towarzyszy w tle niemal bez przerwy, w grze typu horror rozładowuje napięcie, jednak kto zetknął się kiedykolwiek z wcześniejszymi odsłonami gry (RE 1-3 + CV) wie, że wcale tak nie musi być i w Outbreak tak też nie jest.

     A teraz garść minusów. System punktów, jaki został zaimplementowany by wydłużyć rozgrywkę, skutecznie to robi, lecz po pewnym czasie dochodzi znużenie tematem. Szczególnie jak do uzbierania na ostatni kostium mamy 100000 punktów a za przejście scenariusza dostajemy 2000-3000 punktów. Po pewnym czasie daje się odczuć schematyczność zachowania postaci kierowanych postaci. MASAKRYCZNIE długie loadingi, które pojawiają się przy wejściu/wyjściu do/z pomieszczenia. Stąd też nie ma się co dziwić, gdy po przejściu scenariusza na liczniku jest 15 minut, a przed konsolą siedziało się 30 minut.

     Podsumowując, uważam, że pomimo nowej formuły i na dodatek znacznie okrojonej (brak Multi), gra broni się klimatem, wykonaniem i „residentowacością” (ten ostatni argument przemówi tylko do fanów). Jak dla mnie gra zasługuje na mocną 7. 

Oceń bloga:
0

Atuty

  • + grafika (jak na ówczesne czasy)
  • + residentowy klimat
  • + pomysł
  • + nieliniowość niektórych scenariuszy
  • + świetne Intro

Wady

  • - długie loadingi
  • - przy próbie zdobycia wszystkiego potrafi znużyć
  • - chciałoby się czasem odstrzelić głowę
hellion

hellion

Solidne wykonanie, próba odświeżenia serii (prawdziwy refresh przyszedł wraz z RE4), ale z nieco kulejącą miodnością. Polecam fanom serii.

7,0

Komentarze (1)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper