W co gracie w weekend? #150

BLOG
2308V
W co gracie w weekend? #150
squaresofter | 19.05.2016, 00:08
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Dziś będzie nietypowo, ale przecież nie może być tak samo za każdym razem. Kto się nie rozwija, ten stoi w miejscu a ten, kto stoi w miejscu w konsekwencji zaczyna się cofać. Zapraszam wszystkich do czytania, oglądania i komentowania. [Wpis zawiera spoilery i jest czytelny tylko w jasnej stronie portalu.]

I. Życie po życiu

To już prawie trzy lata, od kiedy w co gracie jest praktycznie w każdy weekend na ppe.pl, więc postanowiłem napisać o tym, co mi leży na sercu. Formuła cotygodniowych opisów gier prędzej czy później znuży, więc muszę ją nieustannie zmieniać. Przez ponad pięćdziesiąt pierwszych odcinków w co gracie w weekend prowadziłem ten cykl sam, badając wiele rzeczy. Dziś wiem, że o stopniu zainteresowania tym cyklem nie decyduje tylko jakość pisanego tekstu. Wielki wpływ na to mają opisywane gry. Im mniej znane, tym mniej gości tu zawita. Choć zdaję sobie również sprawę z tego, że niektórzy czytelnicy wpadają tu też, aby poczytać konkretnego autora.

Po roku pierwsze w co gracie trafiło na główną i był to wpis o Demon's Souls. Potem cykl trafił na główną jeszcze kilka-kilkanaście razy. Od jakiegoś czasu trafia tam regularnie. Był też czteromiesięczny okres, gdy chciałem wyrzucić ten pomysł do śmieci, ale człowiek, któremu nigdy nic się nie chce, Affek, i Dario, pecetowiec, który śmieje się na samą wzmiankę o boskości Naughty Dog, nie pozwolili mi na to. Bez względu na nasze różnice, jestem im za to wdzięczny.

Gdy wróciłem do w co gracie po dłuższej przerwie, wiedziałem, że nie ma już powrotu do starego porządku rzeczy. Ten blog to nie tylko ja. Lubię czytać od czasu do czasu innych autorów. W ten sposób mogę dowiedzieć się czegoś o grach i konsolach, które nie zawitają w moich skromnych progach, czy to ze względu na kiepski stan funduszy czy też ze względu na mój brak zainteresowania poszczególnymi tytułami.

Nigdy nie zmuszałem nikogo do pisania we w co gracie, ale muszę się przyznać, że zobaczyłbym z chęcią wielu komentujących jako prowadzących ten cykl.

Dla niektórych w co gracie może wydawać się nic nie znaczącą zabawą, ale prowadzenie go jest równoznaczne z rezygnacją z wielu gier, które mógłbym ogrywać w czasie, gdy go tworzę, dlatego też liczba ukończonych przeze mnie gier w danym roku systematycznie spada. Gdy nie prowadziłem w co gracie, bo ten cykl funkcjonował na NeoGo.pl a ppe.pl było w fazie beta, bez profilów, bez doświadczenia, bez aczików, bez działu blogów, gramotów itd., to byłem w stanie skończyć ponad 50 gier w roku. W ostatnich latach było to 40. Jeśli teraz uda mi się przekroczyć liczbę 30 ukończonych gier, to będę zadowolony, choć ciężko mi w to uwierzyć, ze względu na pewne postanowienie, które złożyłem przez samym sobą.

Spotkałem w swoim życiu wielu ograniczonych graczy. graczy, którzy przywiązali się tak do ulubionej marki i do własnych ograniczeń, że do tego, aby wyjść z twarzą z jakiejś fanbojskiej sprzeczki jako argumenty podają gry, w które nigdy nie zagrają. Oby tylko konkurencja wyglądała gorzej. Sam nieraz brałem udział w takich sporach, bo tylko w ten sposób można poznać lepiej nawet najbardziej prymitywny sposób myślenia.

Z biegiem czasu dostrzegłem jednak, że są jeszcze inne formy samoograniczania się graczy. Jedną z nich jest granie tylko w gry zachodnie i udawanie, że te japońskie nie mają nic do zaoferowania lub vice wersa. To samo dotyczy udawania, że dobre gry występują tylko i wyłącznie na konsolach, albo, że w strzelaniny trzecioosobowe lub pierwszoosobowe powinno się grać tylko na komputerach. Jasne, że takie gry jak Quake, Doom lub Max Payne były pisane pod PC, ale mówienie, że w strzelaniny gra się dobrze tylko na myszce, gdy na konsolach pojawiły się takie produkcje jak Resident Evil 4, Gears of War, Medal of Honor, GoldenEye 007 (N64) lub Halo: Combat Evolved i fenomenalne Metroid Prime Trilogy świadczy zupełnie o czymś innym. Samo Nintendo mogłoby wyprodukować fps, w którym celowalibyśmy tosterem a on i tak byłby niezwykle grywalny. Wystarczy, że Japończycy znaleźliby do tego odpowiednich ludzi a już nie raz pokazali, że w wynajdywaniu właściwych ludzi do zobrazowania ich wizji na gry są świetni.

Udało mi się znaleźć jeszcze jedną taką subkulturę graczy, która uważa się za elitę a wcale nią nie jest. Obudziłem się pewnego dnia rześki, pełen werwy i ze świadomością, że mogę chwycić cały świat we własne ręce. Postanowiłem więc zająć się grupą graczy, która myśli, że robi coś niezwykłego, zdobywając w grach calaki i platyny. Często w tych kręgach znajdują się gracze, którzy nie umieją sklecić nawet paru zdań o masterowanej grze. To przykre, bo dobre gry były na rynku kiedy platyn i osiągnięć nie bylo nawet w planach.

Nadszedł czas, żeby się zabawić i pochwalić tak jak maja to w zwyczaju tacy gracze. Przez ostatnie dwa tygodnie z hakiem zdobyłem 4 platyny, więc wyrobiłem swoją zeszłoroczną normę z naddatkiem. Nie będę tym gorszym. Nie pozwolę im patrzyć na siebie z góry. Nie lubię zostawiać niedokończonych spraw.

Skoro w tych czterech grach brakowało mi raptem dwóch-czterech trofeów do tego najważniejszego, to czemu miałbym sobie odmówić tej przyjemności?

Jeżeli podczas stu trzydziestu godzin spędzonych z Hatsune Miku Project DIVA f przeżyłem koszmar zwany Negaposi a zabrakło mi z czterech trofeów do platyny, bo ich nazwy zupełnie nic mi nie mówiły, to musiałem coś z tym zrobić. Wciąż nie wierzę, że recenzja tej gry, którą napisałem dla jaj trafiła na główną, ale oczywiście musiał się trafić ktoś ograniczony, komu będzie to przeszkadzało, ktoś w czyim życiu nie ma miejsca na słodkości i na mrok. Ja jestem kimś innym., 

Ta plansza to osiem miesięcy mojego życia. Nie żałuję nawet jednej sekundy spędzonej z Gears of War.


Wolę być kimś kto godzi rzeczy niemożliwe do pogodzenia. Wolę być użytkownikiem, który nie traci życia na to, aby pokazać wszystkim wokół jak bardzo jest ograniczony. Napisałem pierwszą recenzję gry na konsolę Microsoftu, gdy w bazie było ponad pięćset recenzji użytkowników i ani jednej na amerykański sprzęt. Widocznie ich posiadacze wolą szukać zadry z posiadaczami konsol Sony a każdego kto spędza czas z japońskimi grami mają za ograniczonego oszołoma, który gra tylko w niemęskie gry.

Kiedyś kłóciłbym się z takim osobnikami, ale wolę zrobić coś, co zamknie im usta albo wystawi na pośmiewisko w komentarzach.

Nie mam też zamiaru tłumaczyć takich oczywistości, że poziom ekstremalny w utworach Miku złoił mi tak skórę i przetrzepał tyłek, że gry Hidetaki Miyazakiego wydają się przy tym dziecinną igraszką. Wszystko sprowadza się do otwartości umysłu. Jeśli jest zamknięty na cztery spusty, to kiedyś w końcu trzeba coś z tym zrobić. Pierwszy krok do porzucenia własnych ograniczeń, to zdać sobie z nich sprawę. Mnie plucie jadem prędzej czy później po prostu znudzi.

Moim kolejnym osiągnięciem jest platyna w Prince of Persia z 2008r. 

Gra wyśmiewana jako samograj, w którym nie da się zginąć urzekła mnie swoim baśniowym klimatem oraz chyba najlepiej napisanymi dialogami z wszystkich gier z serii o Księciu Perskim. Przeszedłem ją dawno temu trzy lub cztery razy a potem Ubisoft zarżnął swoją flagową markę tylko dlatego, że Assassin's Creed sprzedawał się lepiej. Nie zdobyłem w niej raptem dwóch trofeów. Nie urodziłem się ze zdolnością czytania w myślach innych i nie doszedłem tego, o co chodzi w trofeum z trzymaniem. Gdyby było napisane, że trzeba potrzymać Elikę, to zrobiłbym to w minutę. Innym trofeum były wszystkie kombinacje ciosów. Kombinowałem z tym podczas tych kilku przejść i nic, bo Francuzi zapomnieli wytłumaczyć, że ciosy z listy gra zaliczy dopiero po ich wykonaniu i zabiciu przeciwnika, na którym je robiliśmy. Niby mały szczegół, ale to głównie przez niego zdobycie najcenniejszego pucharu zajęło mi aż siedem lat, czym pobiłem swój poprzedni rekord (trzy i pół roku w Demon's Souls).

Jednak dopiero kolejna platyna sprawiła mi niesamowitą radość. Uwielbiam Mario i przygody Samus Aran z Metroid Prime Trilogy. Lubię też Zeldy, ale zawsze uważałem, że czegoś im brakuje. Gdy po raz pierwszy zagrałem w Okami, dopiero wtedy zrozumiałem, że chodziło mi o ten wyjątkowy japoński klimat, z którym miałem do czynienia wcześniej tylko przy okazji Tenchu: Stealth Assassins.

Powrót do Okami HD i wbicie dwój brakujących trofeów było tylko pretekstem do tego, aby zobaczyć jeden z moich ulubionych momentów w grach. Gdy Issun "podnosi z kolan" bezbronną Ammy, pokazując jej, że jej wysiłki nie poszły na marne, że ludzie potrafią się zmienić, że wiara potrafi czynić cuda, to poczułem się spełniony. Musiałem mieć platynę w jednej z najważniejszych gier mojego życia.

Obraz moich niedawnych osiągnięć dopełnia Spec Ops: The Line.

Kiedyś to dawali gry w Plusie. Nie ma co. Już wtedy spodobała mi się ta niemecka produkcja, bo nie traktowała wojny jak zabawy w piaskownicy. Starała się przekonać gracza, że na wojnie nie ma zwycięzców  oraz, że zabawa w bohatera kosztuje. Po dwóch ukończeniach rzuciłem ją dawno temu w kąt z postanowieniem wbicia platyny. Potrzebowałem do tego przejść grę na dwóch najwyższych poziomach trudności, ale jakoś nigdy nie potrafiłem zabrać się do tego na poważnie. Aż do teraz. Choć na FUBARze nieraz trafiał mnie szlag, przeszkadzało mi niekonsekwentne ai kompanów (Lugo potrafi wybić cały wrogi oddział ze snajperki tylko po to, by chwilę później błagać mnie o pomoc, bo nie potrafi schować się za osłoną), dosyć duży input lag przy czynnościach, które w Gears of War lub Uncharted są natychmiastowe, czyli przyklejanie się do osłon, przeskakiwanie pomiędzy nimi, wychylanie się i chowanie się za przeszkodami. Powolność tych zagrań nieraz sprowadziły na mnie zgubę, ale przeklinając i zgrzytając zębami po każdym niepowodzeniu dałem jakoś radę ukończyć grę Yagera na najwyższym poziomie trudności. Odwiedziłem Dubaj aż czterokrotnie i z żalem w sercu pożegnałem jedną z najbardziej dosadnych i bezkompromisowych rozpraw z okrucieństwem konfiktów zbrojnych.

Po tym wszystkim odżyłem. Wrócić do tych tych gier choć na chwilę było czymś niezwykłym. Kiedy przejdze mi ta mania trofeowa jeszcze nie wiem. Wiem jednak, że wciąż jestem zwykłym graczem i nie uważam się teraz za kogoś wyjątkowego.

Teraz marzę o platynie w Bloodborne i nie ruszę więcej Dark Souls III, dopóki tego nie osiągnę. Wrócę też do drugiej DIVy. Nieśmiało spoglądam też w kierunku Tales of Vesperii i Wiedźmina 2.

Umysł mam klarowny a serce pełne nadziei. Potrzebowałem tego jak spragniony podróżnik potrzebuje wody na pustyni.


II. Gears of War 3 (Xbox 360, Epic Games, 2011r.)

Mój powrót do trzecich gearsów po trzech latach rozłąki uzmysłowił mi jedno, a mianowicie, że mogę sobie pisać w recenzjach co mi się tylko podoba, żegnać się, przechodzić na gearsową emeryturę, ale niektóre nawyki są jednak silniejsze ode mnie. Dziś przedstawię Wam coś, co wymyśliliśmy kiedyś z Daaku, przy okazji naszej rozmowy o Resonance of Fate.

Zapytałem parę osób co im się najbardziej podoba w Gears of War 3? Skoro pogrywamy ostatnio od czasu do czasu w tą produkcję, to czemu nie miałbym przedstawić ich punktu widzenia? Wszak, co kilka głów to nie jedna.


dKc: Czy to aby nie zbyt osobiste pytanie? :)

Jeśli chodzi o mnie, to w tej grze najbardziej podoba mi się gra online, nie tylko ze znajomymi, ale nawet i z randomami. Kampania, mimo, że jest wybajerzona do granic możliwości, to jednak samotna nie daje tyle radochy co z kimś.

squaresofter: A nie przeszkadza Ci fakt, że za granie przez sieć trzeba płacić albo, że część rzeczy schowano za ścianą pieniędzy? Dodatkowe mapy do pierwszego Gears of War stały się po jakimś czasie darmowe. W GoW3 jest season pass za ponad 100zl, który w rozsądnej cenie trafia się raz na rok a bez niego nie pograsz w dodatek RAAM's Shadow, nie zobaczysz wszystkich dodatkowych rzeczy w trybie hordy, nie zobaczysz żadnej z dodatkowych map itd. Też uwielbiam multiplayer w GoW3, bo można się w nim wyżyć i odpocząć od melodramatycznej historii z kampanii, ale nie do końca odpowiada mi to, że jak chciałbym teraz z Tobą pograć, to w większości przypadków zobaczyłbym napis, że mój znajomy nie ma pobranej części zawartości, więc nic z tego.

dKc: Płatne DLC mi przeszkadzają i to nie tylko w tej grze, ale i w innych. W takiej np. Forzy Horizon, żeby ją zcalakować trzeba było dokupić dodatek Rally i jakieś Expansion Packi. Jarałem się jak głupi jak przecenili to z 69 na 17 zł (nie pamiętam dokładnie, nie chce mi się sprawdzać) i kupiłem praktycznie od razu. Dlatego jakbym miał możliwość, to wsadziłbym zielone dildo w dupę Philowi Spencerowi, czy kto tam teraz rządzi w M$ i kazał mu płacić za odblokowywanie głębokości penetracji. Generalnie mikrotransakcje to jest to jedna z wielu rzeczy jakie przeszkadzają mi na konsolach (w tytułach AAA, bo w f2p się ich spodziewam), stojąca obok płatnego multi, pożyczania gier w Goldzie/Plusie w ramach abonamentu czy faktu pojawiania się rocznie dwóch/trzech tytułów AAA godnych uwagi, z czego nowych IP praktycznie nie ma. Wniosek można wyciągnąć taki, że albo gry są dla dzieci i już jesteśmy na to za starzy albo gracze konsolowi dają się ruchać i chcą być ruchani. Ech...

Wracając do tematu GoW, to nie przeszkadza mi to zbytnio, bo wielkim fanem Gyrosów ani Halo to nigdy nie byłem i mi to trochę zwisa :) Ot, lubię sobie pograć od czasu do czasu, ale bez szaleństw.


ApartRikimaru: Online i tryb Team DeathMatch, ale Horda też przejdzie, jeśli o to pytasz. Mogłeś bardziej rozwinąć pytanie :P.

square: Nie ma sprawy. Czemu akurat TDM stawiasz najwyżej spośród trybów rywalizacji? Masz jakieś ulubione mapy? Jakiej broni najczęściej używasz przeciwko innym graczom? Jakie giwery są dla Ciebie beżuzyteczne? Jakich graczy lubisz a jakich nie cierpisz? 

AR: TDM, ponieważ cenię sobie grę zespołową. Podobnie było kiedyś z Guardianem, lecz w GoW3 przez otwarte mapy stał się on dla mnie trybem niegrywalnym.

Ulubione mapy: Kasa, Krwawa Jazda i Gridlock.

Ulubiona broń na innych graczy: Gnasher i Longshot: D

Jakie giwery są dla Ciebie bezuzyteczne? Nie ma takich. Są jedynie takie, którymi po prostu grywam rzadko.

Lubię graczy grających zespołowo i takich, którzy komunikują się z resztą ekipy podczas starcia, czyli np. kto ma snajpę, kto booma i z której strony atakuje druzyna przeciwna.

Nie cierpię krzykaczy, kamperów i tych co bezczelnie kradną kille.

square: O Gridlocku mógłbym pisać pieśni pochwalne. Szkoda, że od kiedy Boomshot i Kret pojawiają się na zmianę nie za brdzo mogę się tam bawić. Gnasher byłby dla mnie dobrą bronią, gdyby działał u wszystkich graczy jak na hoście a działa on dla mnie mniej więcej tak:

Daaku hostuje mecz na Gridzie. Mam 2 ledwo uciułane zabójstwa przez 3 rundy.

Ja hostuję na Gridzie. 10 zabójstw na 12 możliwych w 3 rundy.

W GoW3 miały być dedykowane serwery, które rozwiążą ten problem a wcale nie czuję żadnej różnicy w stosunku do jedynki. Wiem, ze jest aktywne przeładowanie i to chyba jedyny sposób na równe szanse z hostem, ale to wcale nie rozwiązuje tego problemu. 

Jakoś zupełnie nie zależy mi na podniesieniu swoich umiejętności w trybie rywalizacji, skoro snajper może bawić się z Longshotem tak jak w jedynce a osoba, która bez Booma jest jak dziecko we mgle niewiele tu ugra. Możliwe też, ze po zobaczeniu koszmarnego Na Powaznie 3.0 zrezygnowałem z walki ze swoimi słabościami. Mógłbym poświęcić nawet te trzy lata na jego zdobycie, ale wiem, że bez pomocy innych graczy nie dałbym rady. I tak nagrałem się wystarczająco w jedynkę [patrz punkt I], więc doszedłem do wniosku, że jak mam się dobrze bawić z innymi graczami, to albo podczas kooperacji w kampanii albo w hordzie lub bestii.


Tsurugi: Powrót ojca Marcusa, przeżycie Claytona Carmine'a, poświęcenie czasu dla Cole'a Train'a i pokazanie jego tęsknoty za przeszłością, czyli ogólnie fabułę. Oraz ,,lubię" epizod z Domem w połowie gry. A poza tym, to usprawniony tryb Hordy jest dla mnie najbardziej soczysty i wciągający oraz desperackie ucieczki przed bossami typu Brumak czy Lśniąca Berserkerka. Minusów nie podaję, ale trochę bym znalazł.


FLACZEK1988: Fabuła oczywiście.... Eeeee tam, pieprzyć fabułę. Wódka, koks i dziwki, czyli to, co bohaterowie gry na pewno brali w nadmiarze. Co-op, zwłaszcza na Hardcore, który zawsze podnosi adrenalinę, obcina jaja Lancerem i trzyma poziom od początku do końca. Tryb Hordy, który wciąga jak Tony Montana kolejną kreskę. Oprócz ciosanej siekierą gęby, przepitego tanią gorzała głosu Marcusa, cwaniaka Bairda, wielkiego jak szafa pancerna Cole'a, któremu CJ z GTA San Andreas może co najwyżej blanty kręcić i amunicję podawać oraz Doma, cipowatego twardziela. Właśnie takie akcje najbardziej lubię w Girsach.


Jeśli interesuje Was jak wygląda dodatek do GoW3, którego akcja dzieje się przed pierwszą częścią gry oraz to, czy dajemy radę w kooperacji na cztery osoby, to zapraszam do poniższych filmików. FLACZEK ogrywał grę na XOne i strzelanina Epic Games gubi kilka klatek w trybie wstecznej kompatybilności, ale grać się da praktycznie tak samo dobrze jak na X360.

Daaku, musisz koniecznie zobaczyć czołówkę w pierwszym filmiku!

Dodam jeszcze, że Cyborg w GoW 3 najbardziej ceni split-screen, dzięki któremu mógł pograć w jedną z najlepszych gier Xboxa 360 z kolegą ze szkoły. Sporo też grałem z Daaku.


Natomiast jeśli o mnie chodzi, to w GoW3 lubię praktycznie wszystko. Kampania z kilkoma graczami to jest to. W dodatku RAAM's Shadow można się wyżyć na siłach koalicji grając RAAMem i innymi jednostkami szarańczy. Jeśli komuś to nie wystarczy, to zawsze ma tryb Bestii, w którym cztery Berserkerki kierowane przez graczy mogą zrobić bohaterom jesień średniowiecza z dupy. 

Choć Horda debiutowała przy okazji Gears of War 2, to i tak jest dla mnie czymś nowym, gdyż w dwójce zaliczyłem tylko kampanię. Budowanie umocnień oraz zasiadanie za sterami potężnego Silverbacka dają sporo frajdy, która kończy się w momencie fali bossa. Wtedy zaczyna się beznadziejna walka o przetrwanie.

Nie podoba mi się, że autorzy nie przemyśleli dogłębnie trybu dla wielu graczy i Bestię oraz Hordę na dodatkowych mapach da się grać tylko ze znajomymi. Według mnie to był celowy zabieg, żeby wyciągnąć od graczy jak najwięcej kasy. Ze mną im się udało, ale nie żałuję tych 36zł wydanych na przepustkę sezonową. Wolę poznać dogłębniej trzecią część tej znakomitej strzelaniny niż ziewać z nudów przy GoW: Judgement.

Cieszę się, że nawet ktoś taki jak ja może się wykazać w trybie rywalizacji. Czasami jest tak, że Ci nie idzie. Grasz w tryb Guardiana. Po wielu przegranych partiach dochodzi do Ciebie, że zabicie dowódcy wroga jest o wiele ważniejsze niż niepotrzebne utarczki z innymi graczami. Tylko w ten sposób uniemożliwisz swoim rywalom ciągłe odrodzenia po ich śmierci. Przegrywasz. Podczas kolejnej nieudanej rozgrywki z Twojej drużyny uciekają inni gracze a Ty zostajesz sam ze śmiechem Twoich przeciwników. Gra jednak nie pozwoli grać kolejnego meczu czterech graczy na jednego plus boty, więc przydziela jednego z Twoich niedawnych wrogów do Twojej drużyny. Niektórzy mogliby pomyśleć, że za karę. Gdzie ma się odbyć następny mecz?

Na Gridlocku. Przeciwnicy jeszcze nie wiedzieli. Żyli w błogiej nieświadomości. W trybie Guardian gra się do trzech punktów. Po dwóch rundach było 2:0 dla nas a ja byłem najlepszym graczem w meczu. Próbowali mnie zajść od tyłu, szarżowali na mnie ze strzelbą, ale mi wystarczyło parę chwil z Boomshotem i wszystkie moje niepowodzenia odeszły w niepamięć. Znam tą mapę jak własną kieszeń. Pomimo tego, że potem zacząłem trochę słabować w meczu, umiejętności drugiego gracza wystarczyły do wygranej. Co nastąpiło potem? Nie było już denerwujących śmiechów. Wszyscy gracze wyszli z poczekalni. Nie jestem dobry w GoW 3 i nigdy nie będę a już na pewno nie będę tak dobry, jakbym tego chciał. Jestem jednak wystarczająco złośliwy, żeby zetrzeć innym z twarzy ich uśmiech. Ten się śmieje, kto się śmieje ostatni.

Pograłem jeszcze trochę potem sam z botami, żeby wypróbować jak się gra Obrzynem, no i chciałem przede wszystkim poznać lepiej mapy. W końcu trafił się jakiś gracz i dał mi nieźle popalić. Później przyłączyło się do nas dwóch wymiataczy a ten gracz, który dołączył do mojego wcześniejszego meczu trafił do mnie do drużyny. Na niewiele się to zdało, bo przegraliśmy praktycznie każdy mecz, może poza jedną rundą, w której tak dobrze mi szło, że wyeliminowałem tych dwóch kozaków. Zauważyłem także, że gracz, który ze mną gra woli kraść mi zabójstwa po powaleniu przeze mnie przeciwnika. Byłem wściekły. Granie ze słabeuszami widocznie znudziło naszych przeciwników, bo wyszli z meczu. Ucieszyło mnie to bardzo, bo miałem w końcu szansę na pokazanie temu złodziejowi co o ni myślę. Rozegraliśmy kilka potyczek, aż doszło do naszej konfrontacji na Azurze.

Początkowo miałem z nim problem, ale kiedy zobaczyłem, gdzie na mapie znajduje się Boomshot/Kret i nie pozwalałem mu do nich podejść, to dał się poznać jako bojaźliwy snajper, który czyha tylko na to, aż ktoś podniesie jedną z tych broni a on odstrzeli mu łeb. W jednej z rund zostaliśmy sami, on ze snajpą a ja z boomem, ale żaden z nas nie kwapił się do rozstrzygnięcia pojedynku na własną korzyść. Runda zakończyła się remisem. W kolejnej jak zwykle wziął Longhota do ręki i czekał. Bota jest łatwo tak wyeliminować. Jednak ja znalazłem inne rozwiązanie. Zacząłem udawać, że chce wziąć do ręki Kreta lub Boomshota, pokręciłem się tam a potem obszedłem mapę z drugiej strony i wyeliminowałem go po cichu od tyłu. Dobrze, że gracze nie mają oczu z tyłu głowy.

Muszę jednak oddać swojemu przeciwnikowi, że wygrywał ze mną mecze na zmianę, raz on, raz ja i ta jego zawziętość znalazła swoje odzwierciedlenie na Starym Mieście. 

Szliśmy tu łeb w łeb. On nawet grał lepiej, ale to wynikało z faktu, że nabijał zabójstwa na botach. Mi zależało na jak najszybszym wyeliminowaniu wrogiego dowódcy, kimkolwiek by on nie był. Czasem zależało mi na tym zbyt bardzo, więc boty zaczęły mnie karcić.

Najlepsza w tym meczu była jednak końcówka. Przy stanie 2:2 w meczu został tylko mój rywal i jeden bot z mojej drużyny, którego nie zdążył zabić. Runda zakończyła się remisem. Do decydującej fazy spotkania podchodziłem z mocnym postanowieniem pokazania tego, co potrafię. I pokazałem. Nie minęło pół minuty od rozpoczęcia finałowej rundy a ja już nie żyłem, zabity haniebnie prze bota. Kiedy myślałem, że to już koniec, okazało się, że mój adwersarz też poległ a o korzystnym wyniku spotkania zadecydowały moje boty. Po tym wszystkim mój przeciwnik chyba się trochę zdenerwował, bo do kolejnych potyczek już nie wrócił. W każdym bądź razie czuje się teraz jak bym mu wykrzyczał wszystko to, co o nim myślę za kradzież wyników mojej pracy.

Powrót do Gears of War 3, granie z ludźmi z ppe oraz z graczami, którym potrafiłem się odegrać za porażki to wspaniałe uczucie. Warto było czekać, zatęsknić przez te trzy lata i dać upust swojej tęsknocie podczas gry.


Jeśli coś przeszkodzi mi w zdobywaniu kolejnych trofeów lub w dalszym poznawaniu trzecich gearsów, to będzie to Wiedźmin 3. W tym ostatnim tytule jestem jeszcze świeży, mam go ledwo dobę, ale już po kilku minutach z przygodą Geralta dowiedziałem się więcej o swoim życiu niż przez trzy lata z ósmą generacją. W końcu dotarło do mnie, co robiłem nie tak. Muszę czytać więcej książek ... na golasa.

Uprzejmie proszę czytelników tego bloga o zajrzenie do sondy i udzielenie mi stosownych wskazówek, bez których mogę sobie nie poradzić z Dzikim Gonem. To tyle z mojej strony. Życzę Wam udanego weekendu.

---

PS W imieniu redakcji serdecznie dziękujemy squaresofter Tobie i całej ekipie (wśród autorów m.in. Affek, Czarny Ivo, Daaku, Dario 123, Dżony, emas, Gomlin, krzychu007, Misutā Bushidō, repip, Sycho, Vulcan Raven) współtworzącej W co gracie w weekend za ten cykl, który stał się nieodłącznym elementem portalowego krajobrazu. Wielkie dzięki z okazji 150. odcinka i jednocześnie z góry najlepszego z okazji 3. urodzin cyklu, które wypadają 31 maja.

Oceń bloga:
54

Kogo chędożyć w Wiedźminie 3?

Triss
214%
Yennefer
214%
Taki podstarzały knur jak ty, to by mógl co najwyżej jakiegoś cuchnącego utopca wychędożyć
214%
Ciri [ta, chyba w modach na PC]
214%
Wszystkie chętne
214%
Pokaż wyniki Głosów: 214

Komentarze (157)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper