W co gracie w weekend? #97

BLOG
907V
W co gracie w weekend? #97
squaresofter | 05.05.2015, 21:39
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

  Dziś opiszę tylko jedną grę. Blog pojawia się też wcześniej, bo jacyś ludzie chcą ze mną grać a ja nie lubię jak ktoś, kto mi pomógł, czeka na mnie zbyt długo.
[Wpis zawiera spoilery.]

Dark Souls: Prepare To Die Edition (PS3, From Software, 2011-2012r.).

Przed Wami niezwykłe cuda.

 

Na zdjęciu powyżej jest limitka Dark Souls, w skład której wchodzą:

- ściężka dźwiękowa z gry, autorstwa Motoia Sakuraby,

- film, opowiadający o procesie produkcji tego znakomitego rpga,

- książka ze szkicami z gry.

Po spojrzeniu do tej ostatniej od razu widać, że w produkcji From Software od samego początku były planowane dodatki. Widać to po projekcie jednego z potworów, a dokładniej chimery, którą spotykamy w dlc. Sama limitka była dostępna jedynie na premierę. W jej skład wchodziła również pozbawiona dodatków gra, ale dla chcącego nic trudnego. Tak bardzo chciałem, aby moja kopia pełnej gry różniła się czymś od kopii tej samej gry u innych graczy, że dokupiłem do niej to wszystko co wyżej. Każdy może zrobić podobną kombinację.

 

  Co do samego Dark Souls, to Affek nie radził sobie ostatnio z Kozim Demonem i poprosił mnie o pomoc.

  Miał też problem z przywołaniem mnie do swojego świata (brak człowieczeństwa), więc wpadłem na pomysł, że najpierw on mi pomoże w walce Z Motylem Blasku Księżycowego, zdobędzie wymagane człowieczeństwo do odzyskania ciala a potem wezwie mnie na pomoc w walce ze swoim utrapieniem. Przyznam szczezrze, że sam mam problem z Caprą, bez względu na to, kiedy z nim walczę a wynika on przede wszystkich z dwóch rzeczy.

  Po pierwsze, walczy się z nim w bardzo ciasnym pomieszczeniu, więc nasz prześladowca nie ma żadnych problemów z zahaczeniem nas swoim orężem.

  Drugi powoód to pałętające się u jego stóp psy, które nie dość, że utrudniają graczowi ucieczkę przed bossem na schody po lewej stronie, to jeszcze często skupiony na walce z nimi gracz dostaje cios od bossa i żegna się z zyciem.

  Affek gra postacią, która używa i miecza, i łuku, ja zaś gram magiem, więc staram się atakować z dystansu.

  Zanim zawalczyliśmy z bossem, to z ciekawości zostawiłem swój znak przywołania i zostałem wezwany przez innego gracza. Chciałem w ten sposób przypomnieć sobie tą walkę oraz zasady rządzące Dark Souls. Jedną z nich jest to, że mistrz danego świata jest panem i władcą przywoływanego gracza. Jeśli widzi, że jego gość ma problemy, to musi go uleczyć estusową butelką, szczególnie jeśli przywołany nie umie żadnych cudów leczniczych lub nie chce używać człowieczeństwa do leczenia ran (wszak przydaje się ono do wzmacniania ognisk, co wpływa na liczbę estusów, jakich może używać gracz). Na całe szczęście gospodarz widział, że staram się odciągnąć od niego uwagę bossa. Mój zazwyczaj bezużyteczny sztylet zadawał mu jako takie obrażenia, gdyż wzmocniłem go zaklęciem, a gdy raz prawie umarłem, to przerzuciłem się na Strzałę Duszy i udało się nam pokonać go wspólnymi siłami.


Postać na czterdziestym poziomie może pomagać w: Ogrodzie Mrocznego Korzenia, Głębinach, Mieście Zarazy, Fortecy Sena i w Anor Londo, ale w tym ostatnim miejscu radziłbym jednak posiadać poziom od 40 do 55. Oczywiście mówię o sytuacji, gdy ktoś szuka kompanii innych łowców demonów lub sam chce im pomóc. Nie mówię, że nie można być w tych miejscach z niższym lub wyższym poziomem duszy. Najlepiej zresztą mieć kilka postaci co 20 poziomów. Wtedy interakcja między graczami jest pewna na sto procent.


  U Affka poszło nam znacznie łatwiej. Najpierw ubiliśmy dwa psy a potem wielki fan Halo służył mimowolnie jako przynęta w starciu zarówno z Caprą, jak i z motylem. Ja używałem czarów dystansowych, więc nasi oponentci musieli uznać naszą wyższość. 

W Dark Souls wszystko chce Cię zabić, z motylami włącznie, ale lepiej pokonać to monstrum, wzywając do pomocy Wiedźmę Beatrycze, jeśli myślicie o zdobyciu święconego żaru, który jest idealny do tworzenia broni służącej do bezproblemowego pokonywania kościotrupupów. Przeklęci nekromanci nie będą nawet wiedzieć co ich trafiło.

 

  Później nie było tak fajnie, bo zostaliśmy zmasakrowani przez jakiegoś gracza a mój bilans starć z najeźcami wynosił po pierwszym dniu 1-4. Byłem przygnębiony tym faktem. Jedynym sposobem na odzyskanie człowieczeństwa było pomaganie innym graczom w starciach z bossami. Zmieniłem też trochę strategię dotyczączą najeźdźców. Oczywiście są gracze, którzy pokonają mnie zawsze, bo mają większe umiejętności, ale już porazka z graczem, który pokonuje mnie tylko dlatego, że mam gorszy ekwipunek jest dla mnie dyshonorem. Postanowiłem więc trochę pofarmić w Głębinach zielony i duży tytanit. Zrobiłem sobie też magiczną tarczę i magiczny sztylet. Pomagałem innym tak dużo razy, że Rękawica Piromancji podarowana mi przez uratowananego w tamtym obszarze więźnia ma już współczynnik +15 i teraz każdy najeźdźca musi liczyć się z tym, że nawet jeśli mnie zabije, to poczuje jej siłe.

  Ktoś, kto mnie zabija, ale wcześniej musi zużyć człowieczeństwo do uleczenia odnosi nade mną jedynie pyrrusowe zwycięstwo.

  Ktoś, kto zabił mnie ciosem w plecy z nienacka musi się liczyć z tym, że gracz, który mnie przywował może to zrobić drugi raz a wtedy nie będę już patrzył, czy jestem pod wpływem działania toksyny stale odbierającej mi zdrowie, nie będę patrzył, że obok nas znajdują się przeciwnicy, którzy nam przeszkadzają w rewanżu, przedrę się do wroga za pomocą rękawicy, i w końcu dosięgnę najeźdźcę.

  Oj, ale za tym tęskniłem, za tym kombinowaniem, za tą wściekłością spowodowaną wcześniejszą porażką, która przy kolejnej inwazji stanie się katalizatorem mojego postanowienia, że tym razem nic mnie nie powstrzyma przed ochroną mojego gospodarza, dotarciem do bossa i jego calkowitą anihilacją.

No jasne, że będzie łatwe, szczególnie wtedy, gdy to bydle zepsuje ci ekipunek kwasem, naskoczy na ciebie z góry, walnie cię ogonem lub zwyczajnie w świecie staranuje swoim olbrzymim cielskiem. No dobra, pokonaliśmy go z Affkiem bez problemu, ale jak się ma z nim kilkadziesiąt potyczek i zostałeś przez niego zabity na wszystkie mozliwe sposoby, to już wiesz co i jak.


  Myślałem, że gracze już bezpowrotnie odsunęli się od pierwszego Dark Souls. Myliłem się, dlatego też wróciłem nawet do swojej podstawowej postaci.

  Pofarmiłem trochę na zbrojach w Anor Londo, żeby zbiizyć się z poziomem postaci do postaci, którą gra Tsurugi. Zapytałem się go gdzie może iść? W rachubę wchodziły dodatki i Zapomniane Izalith. Wybraliśmy wspólnie dodatki. Żeby jednak tam się udać, to należy wcześniej pokonać Hydrę w Dorzeczu Mrocznego Korzenia.

  Pamiętam swoją pierwszą walkę z Hydrą. Zszedłem po drabinie obok niej i zostałem natychmiast zabity. Odzyskałem dusze i zabiłem ją strzałami z łuku z daleka. Gdy Cyborg powiedział mi, że jego kumpel porachował się z nią z bliska, to aż nie mogłem w to uwierzyć i sam postanowiłem spróbować kiedyś czegoś podobnego.

  Najpierw jednak trzeba ubic panoszące się w okolicy golemy, podejść z prawej strony, chowając się za drzewami i stanąć na brzegu zdradliwego jeziora, w którym uwiła sobie ciepłe gniazdo. Do wody lepiej nie wchodzić, bo można szybko utonąć. Trzeba po prostu poczekać, aż zaatakuje swoimi mackami a kiedy walnie nimi w ziemię, to wykorzystać ten moment i ucinać stopniowo jedną głowę po drugiej. Z każdą uciętą głową jej ataki dystansowe stają się słabsze.

  W teorii to nic trudnego. Życie pisze jednak swoje scenariusze. Moja główna postać, która nosi pancerz Havla, jego pierścien, zwiększający udźwig, Wspaniałą Tarczę Artoriasa+5 lub Tarczę Havla+5 (nareszcie mogę jej używać!) oraz Wspaniałą Siekierę Smoczego Króla+5 (można ją zdobyć po ucięciu ogona "krokodylowi"), miała mi w tym szybko pomóc. Przechodzę nią DS:PTDE na PS3 trzeci raz a każde kolejne przejście wymaga od gracza pokonania wszystkich bossów od nowa. Zapomniałem o motylu, więc bez przerwy byłem atakowany w tamtym rejonie przez innych graczy.

  Nikt jednak nie wiedział, że atakowanie mnie tamtego dnia to błąd, błąd tym większy, że postanowiłem, że tam nie zginę.

  Pierwszy najeźdźca bardzo szybko się o tym przekonał. Gdy się tylko zblizył do mojej postaci dostał obszarowym atakiem z siekiery, który dosłownie wgniótł go w ziemię. Siekiera swoje waży, więc musi to mieć odzwierdciedlenie w samej grze. Najsilniejsze ataki są ryzykowne. Można je zrobić kosztem wytrzymałości broni. Piąte lub szóste uderzenie takiego rodzaju powinno ją zamienić w bezużyteczny rupieć. Miałem jednak jeszcze przynajmniej jedną szansę, więc powtórzyłem uderzenie zanim mój wróg podniósł się z ziemi. Po tym ataku był już na wykończeniu a na domiar złego uciekł w najgorsze miejsce, czyli w okolicę mgły, która podczas inwazji zawsze określa granicę pola walki. Specjalnie walczyłem w wąskim przesmyku, żeby trudniej było mi zadać cios w plecy. Poza tym, niedaleko jest ognisko, więc w razie ewentualnej porażki natychmiast odzyskałbym utracone dusze. Tak się jednak nie stało, gdyż mój oponent sam zaprowadził się w kozi róg. Dostał trzeci raz i mogłem się pożegnać z jego nieudolnością.

  Później zaatakował mnie piromanta. Próbował najgroźniejszych sztuczek, do jakich zdolni są adepci tej szkoły. Ognista Burza, Kule Ognia, Podpalenie itd. Próbował wszystkiego. Za dużo jednak sam parałem się piromancją, zeby nie umieć nie określić dystansu, jaki musi być między nami, abym mógł uniknąć jego ataków, zbliżyć się do niego i go unicestwić.

 Następnie zostałem zaatakowany przez sługę Velki, który przybył, aby ukarać mnie za grzechy. Trafił mnie co prawda Gniewem Bogów, czyli cudem zadającym obrażenia wokół postaci (doskonała rzecz na graczy lubiących zadawać ciosy w plecy), ale była to ostatnia rzecz jąką zrobił w naszym starciu. Przyzywałem właśnie Tsu, i jedyne co mógł jeszcze zobaczyć mój pomagier, to jak rozprawiam się bezlitośnie ze swym oponenetem moim ukochanym "tłuczkiem do mięsa".

  Co ciekawe, pokonany wcześniej piromanta zaatakował mnie ponownie. Bardzo mnie to ucieszyło, gdyż wrócił zdeterminowany. Szybko uniemożliwił mi uzywanie estusów i zgotował mi istne piekło. Tym razem był zawziety, więc w ruch musiały już pójść człowieczeństwa, bo tylko tak mogłem się szybko uleczyć a biorąc pod uwagę, że tym razem trafiał mnie piromancją, to każde takie trafienie równało się z odebraniem mi połowy zdrowia. Pierwszy raz się przestraszyłem. Zginąłbym, ale w ostatniej chwili uratował mnie Tsu. To było jego zwycięstwo.

  Dwie ostatnie potyczki stoczyłem z niespodziewanym gościem, czyli naszym emasem. Chciał widocznie przetestować moje umiejętności. Raz sam się zabił, ale potem była już " prawdziwa wojna na noże". Nieudane ataki wypływające z jego miecza i z mojej siekiery, próby skopania mnie w przepaść (raz sam prawie sapdłem po uniku), ciosy w plecy, naskoki z trzymaną przez niego olbrzymią siekierą, próby zbicia ciosów mojej siekiery (da się, a wtedy bardzo boli), ataki powodujące moje krwotoki itd. Te dwa starcia były ukoronowaniem mojego niezwykle udanego wieczoru. Emas by pewnie wygrał, gdyby miał wyższy poziom.

  To był jednak mój dzień (z wyjątkiem porażek w Dark Souls II:Scholar of the First Sin). Ze stanu 1-4 udaało mi się dojść do stanu 9-8 w dwa-trzy dni. Byłem ukontentowany jak nigdy wcześniej. Nawet zapomniałem, że po uratowaniu księżniczki Zmierzch z Oolacile pokonaliśmy z Tsu wspomnianą wcześniej chimerę.


  A skoro napisałem co nieco o walkach za pan brat, to wróciłem do Lordran, bo musiałem coś sprawdzić. Choć mam w Dark Souls calaka i platynę (3 ukończenia na X360 i dwa na PS3), to jedna rzecz nigdy nie dawała mi spokoju.  

  Obojętnie jakby nie wyglądała ta kraina po moim zwycięstwie nad Gwynem, to nigdy nie mogłem pogodzić się z marnym losem, który spotkał jednego z największych wojowników z Dark Souls, niezmordowanego Rycerza Soilare'a z Astory, który jest poszukiwaczem Słońca.

To on nauczył mnie, że każde moje niepowodzenie jest niczym, jeśli mogę pomagać innym. To on pokazał graczom, że nie są sami w tym nieprzyjaznym świecie. To on nauczył nas tego, że radosna współpraca to klucz do wszystkiego.

  Moje zwycięstwa, zdobyte skarby i rozwiązane tajemnice w krainie pełnej pustych niewiele znaczą przy jego harcie ducha, niezłomności i jego pomocnej dłoni, którą zawsze jest gotów bezinteresownie podać potrzebującym pomocy graczom.

  Jego upadek, który widziałem wielokrotnie, był czymś niewybaczalnym. Co ze mnie za pogromca demonów, skoro nie mogłem nic zrobić dla największego obrońcy graczy? Złość, świadomość mojej niemocy, rezygnacja i zwątpienie wypełniły me serce. Byłem smutny i zdruzgotany. Byłem na kolanach, zwalony na ziemię pod siłą ciosu bezwzględnego losu, którego nie umiałem uniknąc.

  Każde moje życie było bezcelowe aż do teraz, gdy po tak długiej bytności w Lordran i dzięki pomocy Gaba znalazłem wreszcie rozwiązanie.

  Moja słabość jak zwykle wynikała z niewiedzy. Czy to źle czegoś nie wiedzieć? Nie. Zawsze ceniłem sobie społeczność, która pomaga innym bezinteresownie i wie coś, czego ktoś może nie wiedzieć, ktoś taki jak ja. W końcu znalazłem furtkę, o istnieniu której nie zdawałem sobie sprawy, furtkę na uratowanie największego z największych, dzierżącego błyskawice poszukiwacza Słońca. Byłem hojny dla Dobrej Pani, przyniosłem jej podarki a ona dała mi "klucz", na który tak długo czekałem.

 

Teraz, gdy znam już jedną z największych tajemnic Lordran mogę spać spokojnie. Solaire, mój obrońco, już nigdy nie zostawię Cię na pastwę demonów. Nie wybaczyłbym sobie tego.

Oceń bloga:
31

Komentarze (73)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper