Reboot, remake… Czym do diabła jest ta gra?!

BLOG
2538V
Reboot, remake…  Czym do diabła jest ta gra?!
Vulcan Raven | 06.09.2014, 18:07
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Zapewne każdy gracz zetknął się, choć raz z wymienionymi wyżej tworami. Bo ważne jest, aby już na wstępie zaznaczyć, iż wymienione formy nie odnoszą się do gatunku, który preferujemy. Rebootem czy remasterem może być absolutnie każda gra i łączy je jedna wspólna cecha. To już kiedyś było. Graliśmy w to w takiej czy innej formie i często znamy na pamięć lepiej niż własną kieszeń. Jednak twórcy lubią nas zaskakiwać i od czasu do czasu serwują nam któryś z wymienionych w tytule wzorów, nie zawsze (choć najczęściej) dybiąc jedynie na naszą „kapustę”.
 

Moje felietony powstają prawie zawsze pod wpływem nagłego impulsu. Nie inaczej było w przypadku tego tekstu. Tym razem kopnęła mnie delikatnie wiadomość o pojawieniu się zremasterowanej wersji gry Resident Evil-w tym przypadku chodzi o wersję z konsoli GameCube, która ukazała się w 2002 roku jako tytuł na wyłączność. Gra to zacna i jak najbardziej warta czasu i wydanych pieniędzy. Tym bardziej, że obecna cena wacha się w granicach od 50-90zł, w zależności od stanu technicznego. No dobra, ale co z tym Residentem. Otóż firma Capcom, wydawca i twórca tego tytułu postanowiła zaserwować nam wersję HD tego remake-u. Co? Jaki remake?! No właśnie, bo sprawa jest bardziej złożona. Oryginalnie gra ukazała się 1996 roku na konsolę Playstation, jednak 6 lat później Nintendo zawarło dwie ciekawe umowy na mocy, których firma Capcom podjęła się stworzenia 7 gier wyłącznie na konsolę GameCube. W tym pakiecie znalazły się m.in. gry Resident Evil, RE:Zero oraz RE4. Na przestrzeni czasu umowy te uległy fundamentalnym zmianom, ale odpuszczę sobie szczegóły, bo nie to jest teraz najważniejsze.
 

Najważniejsze  jest słowo klucz-remake. Cóż to za twór? Otóż remake to rzecz zrobiona od nowa, jednak podstawą jej stworzenia jest produkt  pierwotny, w tym przypadku Resident Evil z Playstation. Powstaje więc jeszcze raz ta sama gra, gdzie scenariusz, lokacje oraz postacie są  identyczne. Zmianom ulega oprawa wizualna, a także kilka pomniejszych elementów, które jednak nie wpływają na fabułę. Resident z GC jest najlepszym przykładem remake-u więc będę się go trzymał. Capcom postanowił jednak zaskoczyć swoich fanów i wrzucił na przykład Crimson Head. Każdy kto grał wie o co chodzi, a kto nie zna tematu i grał w oryginał powinien koniecznie spróbować-gwarantuje emocje. Oprócz tego gra dawała nam kilka nowych trybów rozgrywki, które niedostępne były w wersji oryginalnej, a także drobne usprawnienia w sterowaniu, tak, aby tytuł nie trącił myszką i spełniał standardy ówczesnych produkcji. Najważniejsze jest jednak to,że RE z GC to sama gra, tylko ładniejsza, delikatnie usprawniona i dopakowana nowymi trybami rozgrywki.
 


Przykładów takich produkcji nie ma zbyt wiele(inna gra z GC MGS:Twin Snakes również pasuje do tego wzoru), bo tworzenie ich jest ryzykowne. Przede wszystkim to ta sama gra, którą gracze być może i kochają, ale znają, niejednokrotnie na wskroś. Tytuł taki wymaga też sporych środków finansowych i dużego nakładu pracy, bo gra powstaje w zasadzie od nowa, na nowym silniku graficznym, z masą nowych animacji i detali, których nie było w oryginale. Szansa na to, że gra powtórzy sukces oryginału jest niewielka, bo to przecież ten sam tytuł . Ryzyko jest tym większe im mniejszy dystans czasowy dzieli obie wersje. W przypadku RE było to ledwie 6 lat, i kiedy patrzę na to z perspektywy czasu to dochodzę do wniosku, że Capcom popełnił błąd wypuszczając ten tytuł zbyt szybko. Spokojnie mogli poczekać do kolejnej generacji konsol i w ten sposób zapewnić tej grze należne jej miejsce. Co prawda zrobili to, ale wersja na Wii była zwykłym portem z GC, który na dodatek nie wykorzystywał należycie dobrodziejstw wiilota. Wyszło jak wyszło, co nie zmienia faktu, że gra to świetna i unikalna.

Pojęcie remake-u znane jest najlepiej miłośnikom kina, choć w przypadku kinematografii sprawa jest jeszcze bardziej złożona. Na przestrzeni lat pojawiła się cała masa tego typu produkcji, a do najbardziej klasycznych należą filmy „Przylądek Strachu”, „Pamięć Absolutna” czy  „Wielki Gatsby”. Zostawmy już tego „rimejka” i przejdźmy do kolejnej formy odnawiania gier.

 

Czas na reboot. Tutaj sprawa wcale nie jest prostsza, ponieważ zjawisko to jest na rynku gier stosunkowo nowe. Przykładami największych reebotów ostatnich lat są z pewnością gry Tomb Raider, Castlevania:Lords of Shadow i Devil May Cry. Szczególnie produkt Crystal Dynamics sprawdził się znakomicie wyznaczając kierunek tej serii na najbliższe lata. Z kolei DMC podzielił graczy na dwa obozy, jednak fani pierwowzoru zdają się dominować, przez co kontynuacja przygód Dantego w obecnej formie stoi pod dużym znakiem zapytania.
 



 

Co odróżnia remake od reboota? Różnica jest zasadnicza. Reboot jest początkiem wszystkiego. To co było wrzucamy na pamięć przenośną, razem z całym należnym mu szacunkiem(jeśli takowy był) i zaczynamy całą historię od początku. Najczęściej pozostawiamy głównego bohatera, choć można ukazać go w czasie przeszłym lub też przyszłym. Ważne jest, aby nie mylić reboota z sequelem, czy prequelem. Reboot nie jest kontynuacją. Nie jest też ukazaniem wydarzeń z przed pierwszej części. Reboot to zupełnie nowy początek tego co było, albo jak kto woli-jego alternatywna wersja. Twórca dochodzi do wniosku, że stara formuła serii wypaliła się, ale w grze ciągle drzemie potencjał, który trzeba jednak przestawić na nowe tory tak, aby mógł na nowo rozpalić starych fanów i przyciągnąć nowych odbiorców. Taki zabieg daje spore pole do popisu. W przeciwieństwie do remake-u można bowiem dowolnie kształtować fabułę, wprowadzać nowych bohaterów, czy w końcu całkowicie zmienić mechanikę rozgrywki oraz jej dynamikę. Burzymy stare, a w oparciu o jego solidne fundamenty tworzymy nową jakość w obrębie marki. Przykładem udanego reboota w kinie jest na pewno Batman. Po świetnym filmie Tima Burtona seria nieco podupadła. Wieść o tym,że restart gackowi zapewni utalentowany Chris Nolan(„Memento”) rozpaliła fanów, którzy nie mogą czuć się zawiedzeni. Batman powstał niczym Fenix z popiołów stając się jednocześnie jednym z najlepszym filmów o super bohaterach w historii, któremu z mojej opinii dorównują jedynie „Strażnicy” Zacka Snydera.

 

Nadszedł w końcu moment, aby poruszyć kwestię remastera. W mojej opinii  jest to zabieg najbardziej plugawy, choć trzeba przyznać, że remaster remasterowi nie równy. Patent na odświeżanie gier stał się dla wydawców najtańszą i chyba najbardziej dochodową formą zarabiania. Koszty niewielkie, a potencjalny zysk praktycznie zawsze przewyższa wkład finansowy. Wystarczy podbić rozdzielczość(nie zawsze do poziomu Full HD) i wyłożyć towar na półki wciskając ludziom bajkę, że otrzymują zupełnie nową jakość. Są oczywiście wyjątki, jak choćby zremasterowana wersja  The Legend of Zelda: The Wind Waker HD. Nintendo poszło o krok dalej i nie ograniczyło się tylko i wyłącznie do podbicia rozdziałki(1080p). Gra otrzymała nowe ładniejsze tekstury, nowe efekty światło-cienia oraz znaczące zniwelowanie nielubianego przez graczy efektu distance fog, czyli mgły w oddali, która zasłania otoczenie i zawęża horyzont. Jeśli jest tytuł, który mógłbym postawić za wzór remastera, to produkt Nintendo na pewno zasługuje na takie wyróżnienie. Niestety to wyjątek w zestawieniu refresh-y, bo tak powinno się określać większość tego typu gier. Z przykrością donoszę, że na czele tego zestawienia znajduje  się jedna z najlepszych gier 7 generacji, czyli genialna produkcja Naughty Dog-The Last of Us. Gra to miodna, ale kluczowe jest to, że tytuł ten ukazał się nieco ponad rok temu, a już doczekał się remastera na PS4. Gra w wersji oryginalnej wygląda fantastycznie i pod ogromnym znakiem zapytania stawia celowość takiego zabiegu. Owszem, chodzi o kasę, ale w przypadku remasterów zarobek nie powinien być jedynym kryterium, czego dowodem jest Zelda. Twórcy TLoU podbili rozdzielczość, wprowadzili jakieś kosmetyczne poprawki i w zasadzie tyle. 
 


Jest jeszcze jeden aspekt całej tej sprawy. Konsola Sony cierpi na potworny niedostatek nowych gier. Kolejne premiery są przesuwane na przyszły rok, a to co wychodzi jest albo remasterem, albo…kolejnym remasterem. Pozwolę sobie nawet na postawienie tezy,że PS4 nie powinna się w ogóle ukazać! Twórcy nie byli kompletnie przygotowani na wprowadzenie nowego systemu, a praktyki z kolejnymi remasterami(Tomb Raider, Sleeping Dogs, Metro Redux, Silent Hill DMC, REmake…), zdają się potwierdzać moją opinię, w której nie jestem osamotniony.


Czas na podsumowanie. Jak sami widzicie różnice w poszczególnych formach „poprawiania” gier są spore. Twórcy nie palą się do remake-ów, za to kochają remastery, bo są banalnym skokiem na portfele wygłodniałych graczy, którym zapycha się usta sucharami, zamiast serwować wykwintne i pyszne dania. Reboot wydaje się być ciekawym kompromisem, choć nie zawsze do końca uzasadnionym, czego przykładem może być DMC. Za to innym razem jest to zabieg, na który czekają miliony graczy, a efekt końcowy jest genialny, co potwierdza sukces TR i Castlevanii, która przez wielu była już chyba skazana na zapomnienie.  A jak wygląda przyszłość? Przynajmniej do końca roku wydawcy zasypią nas kolejnymi remasterami, zapominając o reboot-ach/remake-ach/kontynuacjach  wielkich niegdyś serii, jak choćby Legacy of Kain czy Syphon Filter. Ja osobiście nie mam zamiaru zapychać się odgrzewanymi kotletami i w oczekiwaniu na nowe dobre gry postaram się po raz kolejny skopać tyłek Quadraxisa w Metroid Prime 2. Albo nie! Może rozbroję w końcu te cholerne bomby w HeadHunter na Dreamcasta, a może…Przecież dobrych gier jest ciągle masa i to nie koniecznie ze znaczkiem HD Collection.

 

Oceń bloga:
42

Który z opisanych patentów na odświeżanie gier najbardziej Cię interesuje?

Remake
340%
Remaster
340%
Reboot
340%
Pokaż wyniki Głosów: 340

Komentarze (56)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper