SNES mini - Super Castlevania IV

BLOG
453V
SNES mini - Super Castlevania IV
Darek | 17.05.2018, 11:44

Uwielbiam klasyczne Castlevanie. Upierdliwie trudne, z fantastyczną ścieżką dźwiękową, postaciami z klasycznych horrorów Universala. Czego tu nie lubić. Może jedynie tego poziomu trudności. Pewnie właśnie dlatego Super Castlevania IV jest znacznie łatwiejsza, niż trylogia z NESa. Zapraszam.

SNES Classic 3/21

Pierwsze lata serii Castlevania, jeszcze zanim przeszła na model Metroida, charakteryzują się nieprzeciętnie wysokim poziomem trudności, ale nie dlatego, że wymagają małpiej zręczności, wykonywania niezwykle precyzyjnych skoków, czy ustalania nie wiadomo jak skomplikowanych taktyk na poszczególnych bossów. Nie. Castlevania jest trudna, bo jest sztywna jak jasna cholera. Podstawową bronią walić możesz jedynie bezpośrednio przed siebie, czy to stojąc, czy skacząc, czy kucając, skok pozwoli Ci przemieścić się w jednym z trzech kierunków i, jak to w życiu, raz obrany kierunek jest już niemodyfikowalny aż do wylądowania, a po zostaniu uderzonym przez przeciwnika, odlatujesz dobry metr w kierunku przeciwnym do źródła ataku. Oczywiście, twórcy projektując grę doskonale zdawali sobie sprawę z tego jak upierdliwy stworzyli system i wykorzystali go przeciwko graczom - kolejne poziomy po brzegi wypchane są dziurami i czającymi się tuż obok przeciwnikami, którzy tylko czekają, żeby jednym ruchem pozbawić cię życia. Irytujące to mało powiedziane.

Zdziwiłem się, kiedy okazało się jak przystępna pod tym względem jest Castlevania na Snesa. Biczem walić można w aż ośmiu kierunkach (podstawowe kierunki i skosy), a także, po raz pierwszy w serii, przytrzymać atak, tak, aby bicz opadł, po czym swobodnie majtać nim w dowolnym kierunku - wygodna rzecz, kiedy chce się pozbyć małych przeszkadzajek, albo przeciwników urzędujących bezpośrednio pod nami. To jednakże są jedynie detale. Najważniejsza, najmocniej wpływająca na poziom trudności zmiana wiąże się z mechaniką oddawania skoków. Możemy puścić się bliżej albo dalej, wyżej, albo niżej. Możemy kontrolować gdzie dokładnie upadniemy, a dzięki możliwości walenia we wrogów po skosie, również eliminować wrogów, na których dawniej na pewno byśmy wpadli. Tak małe, tak oczywiste w dzisiejszych czasach elementy rozgrywki sprawiają, że gra ze słynącej z wysokiego poziomu trudności serii robi się banalnie wręcz prosta... Aż do ostatnich dwóch-trzech poziomów.

Super Castlevania 4 cierpi z powodu kiepskiego ogólnego designu poziomów. Przez pierwszych dziewięć poziomów leci się niejako z marszu. Same plansze raczej pozbawione są podchwytliwych elementów, a bossowie to wręcz kpina i w trakcie walki nie raz zastanawiałem się, kiedy okaże się, że to tylko pierwsza forma, że za chwilę dostanę takie bęcki, że aż mi w pięty pójdzie... A potem wróg robił bum, ja zgarniałem magiczną kulkę i szedłem dalej. Następnie dotarłem do zamku Draculi i zaczęły się schody. Bardzo dosłownie z resztą. Uciekająca spod nóg podłoga, dyndanie na biczu, okrutnie złośliwie rozstawieni wrogowie, one-shotujące Simona kolce - no pełno tego. Niestety, nie mogę powiedzieć żeby ten nagły skok poziomu trudności opierał się na uczciwym dokręceniu śruby. Walące się za nami schody da się pokonać jedynie jeśli wspinając się na nie trzymamy wyłącznie jeden kierunek - górę. Nie mam pojęcia ile razy przegrałem zanim zdałem sobie z tego sprawę, jako, że sam zazwyczaj duszę odruchowo ten kierunek w którym przemieszcza się postać, czyli w przypadku schodów któryś ze skosów. Postać przemieszcza się, ale najwyraźniej za wolno. Bardziej jednakże zdenerwowała mnie sytuacja w dalszej części tego samego poziomu. Zmuszeni jesteśmy do wskoczenia na jedną z lecących w górę po skosie skalnych półek. Mierzymy odległość, skaczemy, lądujemy i... Jesteśmy martwi, bo sekundę później półka na której stoimy wlatuje prosto w wystające z sufitu kolce, o czym nie mieliśmy prawa wiedzieć. Niemalże natychmiast należy wykonać kolejny skok i zaczepić się pejczem o wystający ze ściany hak, ale o tym przekonamy się dopiero kiedy po raz kolejny uda nam się w to miejsce dotrzeć. Dobrze chociaż, że sam Dracula jest strasznym leszczem i pada bez większego bólu. Jak wszyscy bossowie z resztą. 

Super Castlevania 4 jest szalenie nierówną grą. Z jednej strony daje sporo satysfakcji, bo przez znaczną część gry jedziemy z pedałem gazu wciśniętym w podłogę, z drugiej zaś w końcowej fazie irytuje do granic możliwości. Graficznie tytuł Japończyków zestarzał się całkiem ładnie i nawet dziś nieźle. Muzycznie mamy tu po prostu do czynienia z remiksami znanych już utworów, co dla jednych będzie plusem, a dla drugich minusem, ale już bezapelacyjną zaletą snesowej Castlevani jest wprowadzenie postaci i elementów rozgrywki, które pozostały w serii do dziś. 

Warto chociaż sprawdzić.

Oceń bloga:
8

Komentarze (8)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper