Iron Fist - sezon 1

BLOG
319V
Iron Fist - sezon 1
Darek | 26.03.2017, 23:51
Starałem się unikać wchodzenia w szczegóły, ale na upartego można powiedzieć, że w tekście znajduje się delikatna sugestia dotycząca losu jednej z postaci. Zostaliście ostrzeżeni! Ale i tak zapraszam!

Zawodnicy są gotowi, gdzieś w oddali majaczy linia mety - największy telewizyjny crossover w historii czas rozpocząć! The Defenders zaczną nas bronić jeszcze w tym roku. Termin to krótki, zważywszy, że dopiero co dostaliśmy pierwszy sezon Iron Fista. Zakładam, że to ta potrzeba jak najszybszego wyplucia serialu na rynek odpowiada za ostateczną jakość omawianego dzisiaj pierwszego sezonu Żelaznej Pięści. Iron Fist zdecydowanie jest najsłabszym serialem Marvela robionym przez Netflix, choć z Cage'em wygrywa dosłownie o długość nosa. Czy to znaczy, że serial jest zły? Nie. Po prostu zostaliśmy rozpieszczeni przez Daredevila i Jessicę Jones. 

 

Danny Rand, spadkobierca firmy Rand i ogromnej fortuny z nią związanej, powraca do świata żywych po 15 latach bycia uznanym za zmarłego. Danny nie jest jednak zwykłym człowiekiem. Podczas swojej nieobecności szkolony był przez mnichów z mistycznego K'un L'un, dzięki czemu stał się Iron Fistem - potężnym wojownikiem dla którego żaden przeciwnik nie jest zbyt silny. 

Origin story Danny'ego jest tak oklepany jak to tylko możliwe. To samo przeżył też Batman, Iron Man, czy choćby Green Arrow. Najwyraźniej nie ma co zmieniać sprawdzonej formuły (albo twórcy postaci są leniami). Ciekawą różnicą w stosunku do pozostałych wymienionych superbohaterów jest fakt, że Danny'emu z początku nikt nie wierzy. Przypałętał się jakiś bezdomny i mówi, że jest zmarłym właścicielem wielomilionowej firmy - nie dziwię się, że nie patrzą na niego zbyt optymistycznie. Motyw walki o firmę Rand przewija się przez cały sezon i tak jak na początku jest to nawet ciekawe, tak w drugiej połowie serialu Danny ma tak bardzo wywalone na to czy firma jest jego, czy nie jego, że i dla widza cały ten motyw staje się obojętny. 

 

Jeśli jest jakiś punkt w którym Iron Fist błyszczy, to są to postacie wspomagające - ciekawe, wielowymiarowe i przede wszystkim porządnie rozpisane. Nie są zwykłymi, płaskimi jak deska stereotypami pozwalającymi pchać akcję do przodu. Lubię kiedy główny bohater zaczyna swoją przygodę w jednym miejscu, a kończy w drugim (w sensie psychologicznym), więc kiedy trafiam na serial który wysila się na tyle, żeby zaoferować mi podobne wrażenia w temacie postaci pobocznych, to jestem wręcz zachwycony. 

Zdecydowanie najciekawiej wypada tu Coleen Wing - sensei dojo w którym pomieszkuje Danny. Początkowo jest to po prostu twarda babka, głęboko wierząca w sens tego co robi, ale z biegiem czasu cała jej wiara zostaje zakwestionowana, co pozwala jej wyjść z drugiej strony jako odmieniony człowiek. (Specjalnie nie wchodzę w szczegóły, żeby nie psuć frajdy tym, którzy jeszcze nie skończyli (zaczęli?) oglądać.) 

Dalej mamy członków rodziny Meechum. Zarówno rodzeństwo, Ward i Joy, jak i ich "zmarły" tata Harold są ciekawymi, dobrze napisanymi postaciami, choć jak na mój gust, Harold jest trochę zbyt przewidywalny. Od pierwszej sceny z jego udziałem masz wrażenie, że to bomba z opóźnionym zapłonem i tylko czekasz aż wybuchnie. 

Nie mogło oczywiście zabraknąć Claire Temple, która, mimo, że nie posiada żadnej super mocy,  sama zaczyna powoli zachowywać się jak superbohater, robiąc nawet coś tak głupiego jak przyłączenie się do Danny'ego i Colleen w celu zinfiltrowania budynku należącego do bardzo groźnych ludzi. Oni - turbo wojownicy, ona - pielęgniarka. Zupełnie bezsensowne zachowanie. 

 

Muszę przyznać, że zawiodły mnie sceny walk. Mega długi mastershot z pierwszego odcinka Daredevila wciąż siedzi w mojej głowie jako przykład tego, jak kręcić świetne sceny walki, tymczasem Danny, niby mistrz sztuk walki, jest jakiś taki ślamazarny i pozbawiony energii. Ujęcia nierzadko pozwalają przyjrzeć się dokładnie danej scenie, co byłoby bardzo mile widziane, gdyby faktycznie było na co patrzyć. Niestety, zamiast tego pokazują tylko jak wolne są ruchy poszczególnych wojowników i jak nijaka jest choreografia starć. Liczyłem na więcej.

 

Główny bohater z którym ciężko sympatyzować; przewidywalna historia bez polotu, ani rozwiązania; zupełnie nie zapadająca w pamięć muzyka; kiepska choreografia; bura scenografia - oto dlaczego pierwszy sezon Iron Fista nie będzie cieszył się w kolejnych latach popularnością. Największym plusem serialu, może poza Coleen, jest to, że elegancko nasadza nam Rękę jako tych złych z którymi będą musieli zmierzyć się Obrońcy. Po tym serialu nie mam najmniejszych wątpliwości, że to właśnie oni będą spoiwem łączącym te cztery seriale - Daredevila, Jessicę Jones, Luke'a Cage'a i Iron Fista w jedną całość. Pierwsza przygoda Danny'ego jest tylko 'niezła' jako samodzielny serial, ale stanowi bardzo elegancki wstęp do czegoś większego. Taki serialowy odpowiednik pierwszego Kapitana Ameryki, a wszyscy wiemy co dalej działo się z filmami o nim, więc nie skreślałbym jeszcze Iron Fista definitywnie.

 

 

Kilka luźnych uwag:

- Animacja otwierająca to wypisz wymaluj intro do Street Fightera IV, tyle, że wyprane z jakiejkolwiek energii.

- Nie wystarczy wrzucić do serialu nieudanej kopii Jackiego Chana z "Pijanego Mistrza" żeby automatycznie otrzymać dobrą scenę.

- Danny jest tak absurdalnie naiwny, że aż ciężko z nim sympatyzować. Rozumiem, że większą część życia spędził wśród mnichów, ale bez przesady.

- Claire wie jak bardzo niebezpieczna jest ręka. Dlaczego jej pierwszym instynktem po dowiedzeniu się, że znowu ma z nimi do czynienia nie było skontaktowanie się z Mattem, albo kimś?

- Ktoś chyba oszczędził na oświetleniu, bo większość scen jest niewytłumaczalnie ciemna.

- Dlaczego tylko Daredevil nosi swój komiksowy strój?!

Oceń bloga:
8

Komentarze (4)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper