Na Skraju Jutra

BLOG
980V
Na Skraju Jutra
Darek | 17.09.2014, 23:56
Ok, czy tylko ja uważam, że byłaby z tego świetna, wymagająca, nietuzinkowa gra?!

"Czy znasz to miejsce między snem a jawą? Tę chwilę, kiedy jeszcze śpisz, a już pamiętasz?" Ten cytat ze Spielbergowego "Hooka" zu-peł-nie NIE pasuje do ostatniego hitu z Tomem Cruise'em! Bo "Na Skraju Jutra" w reżyserii Douga Limana, to nie jest jakaś tam baśń, tylko pełnoprawne, efekciarskie kino akcji science-fiction!

Całe lata już, ta część entuzjastów kina, która lubuje się również w graficznych nowelach prosto z Japonii, domaga się porządnej ekranizacji japońskiego komiksu (albo mangi, jeśli ktoś jest wrażliwy w tym temacie). Pewnie, zdarzały się porządne pełnometrażowe animacje, jak ciekawy stylistycznie "Appleseed", legendarny już "Akira", czy otoczone kultem dzieła Miyazakiego, ale w kwestii kina live action, jedyne na co mogliśmy liczyć to stuprocentowo japońskie ciekawostki pokroju "Death Note", "Casshern", czy "Ruroni Kenshin" . Nie mam nic przeciwko tym filmom, można je jak najbardziej obejrzeć i czerpać z tego frajdę, ale o przebiciu się do mainstreamu nie ma szans. Czekaliśmy więc dalej i oto Warner daje nam film oparty na chwalonej przez krytyków noweli "All You Need Is Kill" autorstwa Hiroshiego Sakurazaki. "Nowela, czyli nie manga, tylko książka" - powie zaraz jakiś malkontent. Fakt, ale książka opatrzona specyficznymi, typowo japońskimi ilustracjami, która następnie została przerobiona na mangę, zanim jeszcze film ujrzał światło dzienne, więc, technicznie, wszystko się zgadza. A jak wyszło samo przeniesienie?

 

plakaty kolaĹź.jpg

Nadzwyczaj dobrze. Klasyczne dla skośnookiego odbiorcy motywy, takie jak nastoletni główny bohater, bardzo szczegółowa, bezpardonowa brutalność, czy bijące po oczach seksem postacie kobiece zostały zastąpione bardziej stonowanymi, przystosowanymi do szerokiego widza kliszami. I tak zamiast nastoletniego, przestraszonego rekruta Keijiego Kiriyi mamy tchórzliwego cwaniaka Bill'a Cage'a (w tej roli Tom Cruise), zamiast cukierkowatej Rity Vrataski (czy coś jest ze mną nie tak jeśli mi się podobała?), odrobinę starszą, acz nadal młodą jak na tak zaprawionego w bojach żołnierza, Ritę Vrataski graną przez Emily Blunt. Cycki gdzieś poznikały, a przemoc przeskalowano do poziomu PG-13 (to już akurat taki znowu plus nie jest).  A sama fabuła?

 

rita.jpg

Świat znajduje się w stanie wojny. Zostaliśmy zaatakowani przez obcą rasę zwaną "Mimikami" i toczymy z nimi nierówną walkę, która, wydawać by się mogło, nie ma prawa skończyć się dla nas dobrze. Major Bill Cage jest "gadającą głową" amerykańskiej armii. Mówi dużo, mówi wzniośle i potrafi motywować innych, ale sam jest jedynie namiastką żołnierza, nie potrafiąc nawet posługiwać się bronią, którą w swoich wystąpieniach nierzadko zachwala. Wbrew swojej woli trafia do jednostki, która ma następnego dnia szturmować Normandię. Nowi towarzysze broni nie udają nawet, że go lubią i major generalnie nie znajduje się w najciekawszej pozycji, ale jakimś cudem, zanim zostaje zabity, udaje mu się posłać na tamten świat jednego z obcych, wyglądającego jednak nieco inaczej niż wszyscy pozostali, a następnie... budzi się poprzedniego popołudnia. Czy to był tylko sen? Czy może Cage zobaczył właśnie przyszłość? W znalezieniu odpowiedzi na to pytanie pomaga mu sierżant Rita Vrataski, bohaterka wojenna, która, jak się okazuje, cierpiała na tę samą przypadłość co on. Co to za przypadłość i jaki ma związek z kosmitami? Czy nieustanne przeżywanie tego samego dnia pomoże nam wygrać wojnę z Mimikami? Czy ktoś taki jak Cage da radę uratować cały świat? Sprawdź, warto.

Uwaga, od tego akapitu zaczną pojawiać się spoilery dotyczące zarówno filmu, jak i książkowego oryginału.

Jeśli jesteś zaznajomiony z wydaną w 2004 roku książką, albo z serializowaną od stycznia w Shonen Jumpie mangą, to zauważysz pewnie, że większość tego co napisałem nie zgadza się z oryginałem. Można kłócić się, czy to dobrze, czy źle, że twórcy pozmieniali tak wiele. Jak dla mnie jest to plus, ponieważ, mimo, iż podobała mi się oryginalna historia, to uważam, że scenarzyści wykonali kawał dobrej roboty, dzięki czemu otrzymaliśmy inną, również dobrą, wersję tej samej historii i zarówno fani oryginału, jak i cała reszta entuzjastów kina s-f mogą, idąc do kina, przeżywać wydarzenia na ekranie i zastanawiać się co będzie dalej.

 

manga.jpg

Pomijając już pomniejsze zmiany, największy zgrzyt może u fanów wywołać zakończenie, które różni się diametralnie od tego, które napisał Sakurazaki. Możemy tutaj śmiało mówić o "hollywoodyzacji", czyli dostosowaniu wydarzeń na ekranie do poziomu wpisującego się w strefę komfortu przeciętnego zjadacza popcornu. Tak oto mocne zakończenie oryginału, w którym dwójka głównych bohaterów, mimo łączących ich uczuć, musi stoczyć między sobą walkę na śmierć i życie, aby wojna mogła się skończyć, a następnie jedno z nich musi poradzić sobie z bólem po utracie drugiego, zostało zastąpione typowym american-blockbuster-happy-endem, w którym cały ból i cierpienia bohaterów, których oglądaliśmy i którym kibicowaliśmy przez ostatnie dwie godziny, zostaje zupełnie wymazany. Wojna się kończy, wszyscy są szczęśliwi, Cage cieszy się widząc żywą Ritę, której nic już tym razem nie grozi, bo Cruise'owi udało się pokonać obcych, cofnąć w czasie i... nie wiem do końca czemu, ale kosmici jakoś sami padli, bo jutro Cage zniszczy źródło ich mocy. Ma to sens? Może i ma, tylko ja jestem zbyt krótkowzroczny. Nie wiem. Czy jest to złe zakończenie? Absolutnie nie! Cieszę się, że ludzie których obserwowałem dają radę przezwyciężyć... wszystko (dosłownie), ale widzę i doceniam fakt, że oryginalne zakończenie ma zdecydowanie mocniejszy wydźwięk i przykułoby widza do fotela nawet na napisy końcowe i, przede wszystkim, dotknęło jego serca (piszę po sobie).

Dobra, koniec tych spoilerów.

"Na Skraju Jutra" jest filmem specyficznym. Bardzo sprawnie nakręconym, opatrzonym interesującym scenariuszem, w którym jednakże główne role odgrywają postacie tak nieskomplikowane i jednowymiarowe, jak to tylko możliwe. Paradoksalnie, nie jest to jednak minus, jako, że charyzma Toma Cruise'a i zacięcie Emily Blunt nadają im odpowiedniej wiarygodności. Oglądamy więc tego niedorajdowatego Willa Cage'a i uśmiechamy pod nosem, kiedy z mniej niż świeżaka, metodą prób i błędów, staje się chodzącą maszyną do zabijania. Parkę wojaków w metalowych egzoszkieletach łatwo polubić, toteż kolejne podejmowane przez nich próby podjęcia równej walki ogląda się z wypiekami na twarzy. Czy "Na Skraju Jutra" jest filmem idealnym? Oczywiście, że nie. W fabule znajdzie się niemało niejasności, a i kilka głupkowatych scen mogło spokojnie wylecieć z ostatecznej wersji filmu, ale nie są to mankamenty psujące odbiór całego filmu.

 

box office.jpg

Chcecie dobrych filmów na podstawie japońskich mang? Dobrze byłoby w takim razie zacząć od docenienia obrazu Douga Limana, bo to naprawdę godny uwagi, przecierający szlaki film, który... odrobił w amerykańskim box office'ie zaledwie sto z włożonych weń stu osiemdziesięciu milionów dolarów. Przykro patrzeć jak umiera pomysł, na który przecież, z pozoru, czekało tak wiele osób.

 

P.S. Ja byłem "Na Skraju Jutra" tak pozytywnie zaskoczony, że na Filmwebie dałem 9 (rewelacyjny).

Oceń bloga:
10

Oglądałeś "Na Skraju Jutra"? Jak Ty oceniasz film Limana?

1
66%
2
66%
3
66%
4
66%
5
66%
6
66%
7
66%
8
66%
9
66%
10
66%
Nie oglądałem, ale muszę nadrobić
66%
Nie oglądałem i nie mam zamiaru tego zmieniać
66%
Pokaż wyniki Głosów: 66

Komentarze (19)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper