Zawiodłem się
Będzie krótko, bo i gra długością nie powala.
The Order 1886 to nowy tytuł od ekipy z Ready At Dawn odpowiedzialnych za tytuły takie jak God of War Ghost of Sparta, czy Daxter. Obie gry świetnie wyglądające, obie wydane na PSP i obie raczej nie za długie. I taki też jest właśnie The Order - obłędny wizualnie, wydany ekskluzywnie na sprzęt Sony i na tyle krótki, że można by skończyć go w jednym dłuższym podejściu, gdyby nie jeden szkopuł. Otóż...
Gra jest miejscami zwyczajnie nudna. Momentów w których możemy sobie postrzelać nie ma wcale tak wiele, a i tak to co dostaliśmy woła o pomstę do nieba. Dosłownie trzy czy cztery typy przeciwników różniących się tylko posiadaną bronią, dwie czy trzy przeprawy z podgryzającymi nas wilkołakami (czy, jak kto woli - Lycanami) i dwa identyczne starcia z bossami oparte w całości na QTE. Gdyby jednak strzelanie okazało się dla kogoś zbyt trudne to dostajemy do dyspozycji również tzw. "czarnowidzenie" czyli chwilowe spowolnienie czasu połączone z automatycznym celowaniem. Odpowiedzialny za nie pasek uzupełnia się sam podczas strzelania, lub od razu niemalże całkowicie w sytuacji kiedy jesteśmy bliscy śmierci, a więc na upartego można korzystać z niego non stop. A może źle się na to zapatruję? Może powinienem być wdzięczny, że autorzy dali mi skuteczne narzędzie pozwalające przyspieszyć dziesiątą taką samą wymianę ognia? Ciężko powiedzieć.
Wspomniane walki z bossami. UWAGA! W dalszej części filmiku zakończenie całej historii!
Przebolał bym mikre strzelanie, gdyby reszta gry podnosiła skutecznie ciśnienie. I podnosi, tyle, że nie w taki sposób w jaki moglibyśmy sobie życzyć. The Order nigdy nie daje złudzenia, że mamy jakikolwiek wybór. "Hmmm, pójść tędy czy tędy? A może wejdę tu przez okno i zajdę ich z flanki?“ Zapomnij! Korytarze są tak ciasne, że niemal klaustrofobiczne i prócz dosłownie kilku lepiej ukrytych znajdziek, aspekt ten nie ma do zaoferowania niczego ciekawego. Same znajdźki też zostały skopane na całego. Nie dosyć, że składają się (z jednym wyjątkiem) z przedmiotów, które można jedynie obejrzeć i odłożyć na miejsce. Nie dosyć, że w grze nie ma żadnych statystyk, które pozwoliłyby Ci śledzić co i gdzie już znalazłeś, więc jeśli ominiesz choćby jedną gazetę, to za drugim razem znowu będziesz musiał/a przeczesywać po centymetrze całą grę, bo nie masz pojęcia gdzie została ta jedna której Ci brakuje. Super. Mało tego! Jeśli to cię jeszcze nie zniechęciło do zbierania tych wszystkich śmieci bez jakiegoś poradnika, to mam dla Ciebie coś jeszcze - wisienkę na torcie. W ponad połowie lokacji nie da się biegać, więc skazani jesteśmy na przeczesywanie ich w tempie spacerowym. Z początku nawet nie przeszkadza to jakoś bardzo, ale poczekaj, gwarantuję, że zacznie szybciej niż myślisz.
Fabuła byłaby ciekawa, gdyby nie to, że brakuje w niej całego trzeciego aktu. Naszego bohatera, sir Gallahada, poznajemy w kiepskich okolicznościach: zdyskredytowanego, uwięzionego i torturowanego przez "swoich". Uciekamy więc z więzienia i już chwilę po tym gra serwuje nam jakże oklepany motyw "kilka dni wcześniej". Ale oklepany, czy nie, nadal działa. Chcemy dowiedzieć się czemu nasi najbliżsi przyjaciele celują w nas bronią i przypinają metkę zdrajcy. Żeby nie było, gra odpowiada nam na te pytania. Jest w niej nawet kilka niezłych zwrotów akcji. Szkoda, że dosłownie chwilę później oglądamy napisy końcowe. Przysięgam, że solidnie się zdziwiłem kiedy nagle, w środku akcji, wydawać by się mogło, zaczęły lecieć napisy końcowe. WTF?!
Jasne, są i plusy. Gra wygląda obłędnie. Jeszcze chyba nie widziałem tak dobrej grafiki w grze wideo. Wszystkie tekstury, światło, cienie, elementy cząsteczkowe, wyglądają niesamowicie. Niektórym graczom przeszkadzają ponoć "filmowe" czarne pasy u góry i u dołu ekranu, ale nie do końca wiem w czym, bo mi akurat w ogóle one nie zawadzały. W parze z grafiką idzie dźwięk. Muzyki nie ma tu za wiele, ale to co dostajemy tworzy odpowiedni nastrój. Nawet polski dubbing daje radę, choć nie rozumiem, czemu nie mogę przełączyć się na angielski jeśli mam taki kaprys. Dopiero co spacerowałem po wiktoriańskim Londynie w nowym Assassin's Creed, ale steampunkowa wizja miasta początkowo podobała mi się bardziej. Mówię "początkowo", bo po chwili zaczynasz zauważać, że świetna oprawa okupiona jest ciasną, korytarzową strukturą, o której wspominałem wcześniej. No cóż, coś za coś. Z plusów warto wspomnieć jeszcze o kilku ciekawych pomysłach na broń, ale, niestety, ani tego dużo, ani nie ma za specjalnie kiedy się tym pobawić, bo deweloper skąpy. Szkoda, bo takim np. "termitem" z którego najpierw wystrzeliwujesz pocisk wypełniony łatwopalnym gazem, a następnie podpalającą całość iskrę, chętnie pobawił bym się dłużej. W ten sposób można by jednym zdaniem opisać całą grę - fajne, ale mało.
The Order 1886 nie jest złą grą, ale do miana dobrej też jej daleko. Z czystym sumieniem mogę ją polecić co najwyżej graficznym onanistom, którzy będą się zachwycali tym jak to wszystko wygląda. Fabuła zawodzi, rozgrywka zawodzi, długość gry zawodzi, ilość bonusów do odblokowania za przejście gry (zero) zawodzi i w ogóle niemalże wszystko w tej grze zawodzi. Zawiodłem się.