Smoleńsk - recenzja + podcast

Od początku wiadomym było, że filmowi na którym tak mocno zależało Jarosławowi Kaczyńskiemu będą towarzyszyły kontrowersje. Naród podzieli się na trzy obozy: tych którzy będą wychwalali go pod niebiosa niezależnie od jakości, tych którzy wyśmieją go niezależnie od jakości i tych którzy ocenią go jako film. Osobiście nie chcę stawać ani po stronie zwolenników teorii zamachu, ani po stronie tych którzy mówią, że to był wypadek. Ja starałem ten film obejrzeć jako zwyczajny widz. W miarę obiektywnie ocenić czy zasługuje na uwagę, czy nie. Mówiąc szczerze wchodząc na salę nie wiązałem ze Smoleńskiem jakichś wielkich nadziei. W produkcję filmu wkleiło się zbyt wielu polityków, a zdjęcia trwały zbyt długo, by mogło z tego wyjść prawdziwe dzieło sztuki. Mimo moich niskich oczekiwań, Antoniemu i tak udało się mnie zaskoczyć.
Pod tym co wyczytałem przed premierą, spodziewałem się, że idę na kino sensacyjne. Jest intryga, jest dziennikarka, która powoli odkrywa prawdę, jest wysoka stawka. Myliłem się. Smoleńsk w ogóle ciężko nazwać filmem. To zasadniczo dwurodzinny zlepek luźno powiązanych ze sobą scen ukazujący zbiór teorii na temat tego co wydarzyło się w smoleńskim lesie sześć lat temu. Panuje tu taki chaos, że gdyby nie niemal zupełny brak fabuły, ciężko byłoby się połapać o co tu właściwie chodzi. Bo fabułę można streścić w jednym zdaniu: Reporterka TVN, tfu, chciałem powiedzieć TVM SAT rozmawia z ludźmi związanymi w jakiś sposób z katastrofą i po pewnym czasie zaczyna wierzyć, że to był zamach. Koniec. Jak łatwo się domyślić, połowa filmu to nic innego jak zapychacz miejsca. Widzimy jak pani generałowa kupuje znicze... cztery razy. Samoloty startują i lądują. Główna bohaterka leci do Stanów Zjednoczonych, wraca, uprawia seks. W filmie, który ma upamiętnić ofiary katastrofy smoleńskiej znajduje się scena seksu. Bo czemu by nie.
Oddzielny akapit należy się aktorom. Czy raczej "aktorom". Prym w tej kategorii wiedzie pani Beata Fido, która gra główną bohaterkę, dziennikarkę Ninę. Jej gra aktorska sprowadza się do dwóch wyrazów twarzy - martwa pustka i głupi uśmieszek. Nie pomaga również fakt, że pani Beata jest równie wiarygodna co dziecko mówiące mamie, że to nie ono zbiło wazon. Myślę, że nawet ja, bez przygotowania aktorskiego, byłbym w stanie zagrać na podobnym, a może nawet i wyższym poziomie. Moim drugim faworytem jest Redbad Klynstra w roli szefa Niny. Facet jest tak moralnie zepsuty i zły, że to aż komiczne. W jednej scenie siedzi przed Niną, robi 'złą minę #3' i bawi się długopisem. No przysięgam, że do pełnego przerysowania brakuje mu już tylko monokla i kota na kolanach. I może cygara. Z drugiej strony, mam wrażenie, że Redbad przynajmniej dobrze się bawił w trakcie zdjęć. Na pytanie co w filmie robią aktorzy tacy jak Marek Buczkowski, czy Jerzy Zelnik nie potrafię odpowiedzieć. Jedynie Lech Łotocki w roli 'prezydenta' (nigdy nie nazwany z nazwiska) robi pozytywne wrażenie.
Czy jest cokolwiek co ratuje Smoleńsk jako film? Krótko i brutalnie: nie. Ten film nigdy nie powinien był powstać w formie w jakiej powstał. Okropna gra aktorska, marna reżyseria, fatalny montaż, irytująca muzyka, nieistniejąca intryga, brak poszanowania dla zmarłych. Ten film to dno. Powinien być pokazywany w szkołach filmowych na wykładach o tym jak NIE kręcić filmów.
Bonus: wypełniony spoilerami podcast na temat filmu.
Zapraszam do polubienia profilu www.facebook.com/coztym