Ridge Racer 2 (PSP)

BLOG RECENZJA GRY
1019V
Ridge Racer 2 (PSP)
Sephirothek | 01.11.2013, 22:38
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Ktoś stęskniony za Reiko?

Z Ridge Racer 2 jest pewien problem, od którego bezdyskusyjnie należy zacząć jakikolwiek wywód, recenzję zaś w szczególności. Jeżeli przymierzasz się do zakupu tytułu, a na Twojej półce leży już wydana rok wcześniej „jedynka”, ściągnij buty, proszę, odłóż portfel, zaparz herbatę i czytaj mię uważnie, bowiem… to n i e jest kontynuacja w sensie klasycznym, niejako narzucanym cyferką na pudełku. To jakby „wersja mix” – popularne w Kraju Upadłych Samurajów dziwactwo, czyli produkt niebezpiecznie podobny, wzbogacony jedynie o pewne bonusowe elementy. Czym są te nowe elementy? – zapytasz. Zaledwie kilkoma nowymi trasami (choć i tak zaadaptowanymi, jak reszta, ze starych odsłon serii) i garścią dodatkowych utworów w ścieżce dźwiękowej. To chyba tyle. Menusy, ekrany loadingu, design HUDa – wszystkie pozostały nietknięte. Czy satysfakcjonuje Cię taka „dwójka” (cudzysłów powinien być podwójny!), drogi Czytelniku? Jeżeli nie jesteś odwiecznym fanem wszystkiego spod szyldu podwójnego R, zapewne nie. Jednak jeśli do tej pory nie miałeś okazji zapoznać swojej konsolki z żadnym Ridge Racer, możesz bez stresu odpuścić sobie szukanie wydawnictwa z 2005 roku i od razu zadowolić się jego, bogatszym zawartościowo, „miksem”. I właśnie pod takim kątem rozpatrywać będę omawiany tytuł, jako iż sam na półce posiadam wyłącznie wersję z dwójeczką, nigdy nie zaprzątałem sobie głowy jej poprzedniczką. Ale oceny będą dwie, dla większej satysfakcji i pewnej dozy wszechstronnego profesjonalizmu*.

 

Gdzieś tam w tyle głowy większość graczy miała zawsze zakodowane, iż Riiiiiiiidge Racer wiąże się z marką PlayStation. Tak było jeszcze na krótki czas po premierze PSP. Później wyszła odsłona na konsolę Microsoftu i tradycja poszła się łuskać. A jeszcze później przyszło Unbounded, które musiało wystawić na ciężką próbę wielu fanów. Ale my nie o tym, my żyjemy w niezmąconym codzienną rzeczywistością świecie PSP. A tutejsza odsłona tasiemca Namco wyszła świetnie z co najmniej dwóch powodów. Primo – to po prostu bardzo miodna ścigałka arcade, atrakcyjna dla każdego chętnego gracza, secundo – to wielki monument ku czci całego Ridge Racer. Od secundo powinniśmy zacząć.

 

W grze karniemy się znanymi pojazdami po trasach ze wszystkich klasycznych (przez co rozumiem: wydanych na pierwszym PlayStation) części RR, dotkniętych pędzelkiem graficznego liftingu, zatem – pierwszy orgazm fana. Soundtrack zawiera kilkanaście starych, zremiksowanych kompozycji, a nasze poczynania na torze w lakoniczny sposób komentuje podekscytowany młokos, co doda do rachunku popularny dzisiaj eargasm. Mechanika gry tak naprawdę do typowego dla Namco modelu dodaje wyłącznie trzy zbiorniczki nitro, dzięki którym z łatwością obrócimy wynik wyścigu na naszą korzyść, jednak rdzeń pozostał nietknięty – to jazda do czterystu kilometrów na godzinę (nie żartuję, pod koniec gry dojdziesz do tego, a nawet wyższego poziomu) i groteskowe, wielomilowe poślizgi, pozostawiające graczowi niemal zupełną kontrolę. Możliwe jest przejechanie całego okrążenia bez wyjścia z pierwszego driftu, wystarczy odrobina praktyki. Trochę to niedzisiejsze, przyznasz chyba? Nie ma licencjonowanej ścieżki dźwiękowej ani jakiegokolwiek tuningu samochodów. Liczy się wyłącznie czysty fan z ociekającej klimatem arcade zabawy. I nie musisz być fanem Ridge Racer, nie musiałeś grać w którąkolwiek część, aby w to wsiąknąć. Ba, jestem nawet zdania, że tytuł spodoba się bardziej tym, którzy tych tras, tej muzyki jeszcze nie zaznali i całą zawartość przyjmą na „świeżo”.

 

Tryby gry dla jednego gracza, jeżeli mam być szczery, zaczynają się i kończą na World Tour. A i tutaj nie doznasz czegoś więcej niż zwykłych wyścigów ułożonych w krótkie pucharki. Niemniej ich ilość potrafi zakręcić w głowie. Twórcy podzielili wszystkie wydarzenia na cztery poziomy trudności, pomiędzy którymi przenosisz się wraz z postępem w grze, poczynając od najłatwiejszego i nieco wolnego Basic, kończąc na wymagającym Ex i „niemal-niemożliwym” Max (ponoć przystępniejszym niż w „jedynce”, jednak ja i tak wyklinałem wniebogłosy). Jako mały (i frustrujący!) dodatek policzmy potyczki z bossami, dające dostęp do najpotężniejszych maszyn w grze (niestety, te wykorzystamy w samej karierze kilka razy – niedosyt). I... No tak, to już wszystko. Arcade pełną gębą. Za przejście WSZYSTKIEGO (co zajmie przynajmniej tydzień grania bez nadrywania nocek) dostaje się „Congratulations!” napisane szarą czcionką. Uwierz jednak, drogi Czytelniku, że z takich gratulacji jest się dumnym.

 

Nie można na siłę rozciągać tekstu recenzji. W tym momencie możesz się domyślać, czy Ridge Racer (2) przeznaczony jest dla Ciebie, czy też może powinieneś go unikać szerokim, jak tutejsze zakręty, łukiem. Wszak jeżeli chodzi o poślizgi i asymulacyjną rozgrywkę, mamy jeszcze Burnouta, który do zabawy wprowadza elementy nowoczesności, lub tasiemcowatą popkulturową papkę spod znaku Need for Speed. Tytuł Namco stoi niejako na uboczu. I tutaj właśnie lśni. Doskonały przykład, że aby oczarować, nie potrzeba wiele, prócz – rzecz najjaśniejsza – uzależniającej aury. Jeśli opisany klimat łykasz niczym młody pelikan, nie zastanawiaj się ani chwili dłużej. Jeżeli jednak Ridge Racer, bez cyferki, posiadasz na półce, zastanów się mocno nad kupnem „kontynuacji”. Chyba że bardzo dawno w grę nie szpilałeś i masz ochotę na odświeżenie znajomości.

 

* jeżeli przy "jedynce" spędziłeś dziesiątki godzin, poniższą ocenę możesz ściąć o połowę

Oceń bloga:
0

Atuty

  • - miód wycieka uszami
  • - oprawa to wciąż jeden ze szczytów PSP
  • - długość zabawy
  • - gdzieś w tle ktoś uderza w dzwon nostalgii

Wady

  • - "ale to już było"
Sephirothek

Adam Piechota

Jeżeli nie grałeś w poprzednika, uprzedź bliskich, że na jakiś czas opuszczasz świat rzeczywisty. Jeśli "jedynkę" znasz na blachę, zastanów się cztery razy!

8,0

Komentarze (3)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper