MotorStorm: Arctic Edge (PSP)

BLOG RECENZJA GRY
576V
MotorStorm: Arctic Edge (PSP)
Sephirothek | 28.07.2013, 02:40
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

MotorStorm na PSP. Można? Można.

Festiwal dotrze wszędzie. Nie straszne mu piaskowe zawijasy amerykańskich kanionów, ni tropikalna wyspa, ni zapadająca się pod wpływem trzęsienia ziemi metropolia. Szaleńcy zrobią wszystko, aby raz jeszcze poczuć tę dawkę adrenaliny w żyłach. Podobnie jest u graczy, tych trzymających sztamę z japońskim gigantem, którzy od 2006 roku kojarzą arcade'owe wyścigi off-road tylko i wyłącznie z jedną marką – MotorStorm. Seria ta jest już dzisiaj fenomenalnym zjawiskiem kulturowym; Evolution Studios stworzyło nie tylko rewelacyjną ścigałkę, łączącą olbrzymią różnorodność pojazdów i wielopoziomowe trasy, ale i luzacką atmosferę wokół wydarzeń rozgrywających się – bądź co bądź - na granicy śmierci. Uzależniającą atmosferę, należy dodać. Każda gra sygnowana tytułem MotorStorm jest wielka, wyciska z PlayStation 3 ostatnie soki i dlatego wielu fanów niczym jeż podchodziło do zapowiedzi kolejnej odsłony serii na PSP. Bo jak niby ta przestarzała już konsolka miałaby udźwignąć całego ducha Festiwalu, zwłaszcza gdy tworzona była przez inne studio – Bigbig, odpowiedzialne wcześniej za dwie części Pursuit Force, gry co najwyżej poprawnej? Minęło kilka lat, nim zachęcony zostałem przez nadmiar nudy do zakupu MotorStorm: Arctic Edge i dziś, po przeoraniu gry na wszelkie sposoby, odczuwam potrzebę uderzenia się w pierś i przeproszenia serii za tak długie zwlekanie przed zawarciem bliższej znajomości z najmniejszym członkiem jej rodziny.
 
Na pierwszy ogień idzie nowe środowisko. Już przy nocnych szaleństwach z Pacific Rift domyślałem się, że któraś z następnych części rzuci gracza w środowisko górskie. Ale jak to seria ma w zwyczaju, nie obyło się bez prawdziwego ekstremum. Arctic Edge wypędza festiwalowych szaleńców na – co sugeruje już tytuł – sam skraj kręgu polarnego. Dostajemy dwanaście tras położonych na trzech wysokościach: począwszy od błotnistej kopalni i tartaku, na ogarniętym zawieruchą szczycie kończąc. Nie obędzie się bez ślizgania po lodowcu i wdrapywania ostatkiem sił silnika na górskie serpentyny. Każdy tor da się przejechać na wspak, przy innych warunkach pogodowych. Znak rozpoznawczy serii, czyli dobudowane specjalnie na potrzeby Festiwalu gigantyczne rampy i drewniane tunele, pieści oczy fanów w tym surowym środowisku, dlatego nie zdziw się, gdy przez ogromną przełęcz przejedziesz chybotliwą rurą (gdzie najpewniej zmiażdży Cię pędząca ciężarówka). Trasy w przenośnej odsłonie MotorStorm są dokładnie takie, jakich oczekiwałoby się od tej serii – niebezpieczne, nieprzyjazne i radośnie rozbudowane – niemal wszystkie z nich posiadają liczne rozjazdy, przystosowane dla danego typu pojazdu. Ciężarówka pojedzie błotnistym kanionem nie martwiąc się o nic na swojej drodze, a drobny motorek, nie chcąc ryzykować spotkania z wyżej wspomnianą, powinien szaleć piętro wyżej, po skalnych urwiskach połączonych ze sobą licznymi hopkami. I o to chodzi.
 
Skoro wspomniałem o pojazdach, należy tę kwestię przedstawić w pełnym świetle. Arctic Edge serwuje osiem klas maszyn, w tym dwie nowe, skutery śnieżne i wielkie ratraki, oraz jedną wariację na stary temat – śnieżną terenówkę. Pojazdy te, choć z samej nazwy niby „przystosowane” do nowego środowiska (o ile można o przystosowaniu w przypadku MotorStorm mówić), wymagają zupełnie innego podejścia od gracza. Najłatwiej bowiem, obok samochodu wyścigowego, wpadają w poślizgi, których nieumiejętne kontrolowanie może skutecznie podnieść temperaturę i wprowadzić w typowy dla serii „wkurwostan totalny”. Pozostałe wehikuły nie zaskakują specjalnie, ale – co godne podkreślenia – są lepiej zróżnicowane niż ich kuzyni z Apokalipsy. Nie trzymają się nawierzchni niczym wstawiony hydrualik (zwłaszcza ATVki, które przy bardziej falistym odcinku skrzętnie wywijają wszelkiej maści orły). Bliżej pod tym względem kieszonkowemu MotorStorm do Pacific Rift. Oryginał pozostaje jednak niedościgniony.
 
Tryb festiwalu stawia przed nami okołu dziewięćdziesięciu wydarzeń. Znaczna większość z nich to najbardziej klasyczne wyścigi, czasem połączone ze sobą w miniturnieje. W ramach dodatku pojawiają się przejazdy przez punkty kontrolne z wciąż tykającym zegarkiem nad ramieniem (znane z Pacific Rift, świetne) oraz walki o pozycję z trzema przeciwnikami – im dłużej będziesz na pierwszej pozycji, tym więcej punktów zgarniesz; wygrywa ten, kto pierwszy zdobędzie punktów 999 (zapchajdziura polegająca często na szczęściu). O ile pierwszą połowę festiwalu zaliczyć można z małym palcem w nosie, tak następne wydarzenia doprowadzą do łez nawet wprawionych fanów. Nie ma mowy o kraksach – od razu trzeba restartować wyścig. Nie można bawić się blisko ciężarówek i ratraków – zmiotą Cię z powierzchni ziemi. Należy znać wszystkie zakamarki tras i często ryzykować własnym życiem przejazd po ścieżce nieprzystosowanej do prowadzonego pojazdu dla kilka dodatkowych sekund prowadzenia. Przeciwnicy nigdy nie starają się zwyciężyć, ich jedynym celem jest dopilnowanie, aby gracz przegrał. Będą wpychać się na jego trasę, przeciążać silnik dopalaczem i doprowadzać do wybuchu własnego pojazdu tylko po to, żebyś mógł krzyknąć z całej siły w płucach kilka niecenzuralnych wyrazów. W tym właśnie tkwi siła MotorStorm i należy o tym pamiętać – to nie gra do niedzielnych kierowców. Po zakończeniu festiwalu, co zająć powinno do dwunastu intensywnych godzin, pozostaje zabawa w pokonywanie duchów ekipy Bigbig Studios oraz multiplayer przez Sieć, w którym wciąż jeszcze ktoś przebywa, ale bywają niemałe problemy natury technicznej.
 
Oprawa Arctic Edge nie zachwyci fanów serii, przyzwyczajonych do majestatycznych widoków na ogromnych telewizorach LCD, ale jak na platformę docelową i standardy PSP, robi dobre (być może nawet bardzo) wrażenie. Wokół trasy często „dzieje się”: to przeleci samolot, to helikopter, to wystrzelone zostaną race, albo zobaczysz wielkie światła na szczycie góry. Ścieżka dźwiękowa nie ogranicza się, jak to jest w przypadku Apokalipsy, do muzyki elektronicznej. Nasze uszy pieścić będą również ciężkie gitarowe kawałki takich wykonawców, jak Bullet For My Valentine, Queens of the Stone Age, Motörhead, a nawet Radiohead (szalony, ale trafny wybór). Milutko.
 
Dobry to tytuł. Czuć, że nie był stworzony „na siłę”, weszło w niego wiele wysiłku i – co najważniejsze – godnie reprezentuje serię MotorStorm. Unikalne środowisko arktycznych bezdroży powinno zadowolić każdego fana off-roadowych ścigałek, który ukończył już wszystkie „duże” odsłony serii. Nawet jeżeli zabawa kończy się szybko, nadszarpane nerwy nie dadzą o niej tak prędko zapomnieć. Polecam!
Oceń bloga:
0

Atuty

  • to MotorStorm na PSP
  • chory klimat serii został zachowany
  • podkręcony poziom trudności
  • oprawa audiowizualna

Wady

  • dla niektórych może okazać się ZA trudna
  • pęka szybciej, niż by się tego pragnęło
Sephirothek

Adam Piechota

Godny reprezentant jednej z najcudowniejszych serii wyścigowych!

7,5

Komentarze (2)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper