O trofeach /achievementach słów kilka

BLOG
817V
JaMaJ | 26.03.2014, 12:08
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.
Od kiedy pamiętam zawsze lubiłem kompletować gry, które wciągnęły mnie na tyle, żeby poświęcić im więcej czasu. Jakbym dobrze przeszukał szuflady znalazłbym parę memorek z Playstation 2 z save'ami gier ukończonych na 100%. Pamiętam challenge ustawiane przez Zg(Red.)ów - przy okazji recenzji Drivera 2, pamiętam jak w jednej misji Shiva zaklinał się, że samochodu, który mieliśmy zniszczyć nie da się rozwalić...
...w inny sposób aniżeli zepchnięcie go w przepaść. Przyjąłem za punkt honoru zdezelowanie fury konwencjonalnym sposobem head-to-head. No i po kilkudziesięciu próbach udało się. "Jak się nie da, jak się da?" - pomyślałem zapisując replay misji na karcie pamięci. Obiecanego przez Shivę browara nigdy nie miałem okazji spróbować. To jest pierwsza rzecz jaką pamiętam, która niejako wymusiła na mnie osiąganie rzeczy w grze niezamierzonych przez twórców - jestem po prostu ambitny i ciekawy co jeszcze można wydusić poza standardowymi rzeczami osiągalnymi w grze, bo przy okazji drugiej części Drivera, w przytoczonej misji, zamysłem twórców było właśnie zepchnięcie samochodu w przepaść - miał on za dużo HP ale, jak napisałem, udało się, gdyż ktoś na mnie wymusił takie działanie. Teraz takie niestandardowe działanie wymuszaja na mnie trofea.
 
Obecność achievementów/trofeów jest dla mnie właśnie takim dodatkowym wyzwaniem stawianym w grach. A nigdy nie pozwoliłem sobie, żeby gra była lepsza ode mnie. Także calakowanie gier zawsze miałem we krwi i tak jest do teraz. Jestem trophy hunterem, ale jestem wybiórczy. Nigdy bym się nie zabrał za calakowanie jakiegoś tytułu tylko dlatego, że można łatwo wbić platynę albo nie zostaję przy grze na dłużej jeżeli nie spełnia ona jakichś tam moich wymagań. Nie podjąłem się masterowania swego czasu najbardziej wyczekiwanej przeze mnie gry - Hitman Absolution z tego względu, że według mnie, nie dostarczyła. Calaczek też łatwy, ale ja nie z tych. Jestem miłośnikiem tej serii i nowy Hitman mnie zawiódł. Po prostu. Wrzucam listę scalakowanych gier. Znajdźcie crapa!
 
Jak & Daxter 1 i 2
Castlevania Lords of Shadow 1 i 2
Resogun
LEGO Marvel Super Heroes, Indiana Jones 2, Pirates of the Caribbean, Star Wars III, Lord of the Rings, 
Assassin's Creed II i III
Dead Space
Far Cry 3
God of War 1, 2, 3, Ascension
Heavy Rain
inFamous 1 i 2
Killzone 2 i 3
L.A. Noire
Call od Duty: Modern Warfare 2
Resistance 3
Spec Ops: The Line
Trine 2
Uncharted 1, 2 i 3
Vanquish
Wolverine
Duke Nukem Forever
Bioshock 1, 2, Infinite
Asura's Wrath
Enslaved: Oddysey to the West
Need for Speed Hot Pursuit, Most Wanted
Batman: Arkham Asylum, Arkham City
Sleeping Dogs
Red Dead Redemption
Burnout Paradise
Saints Row: The Third
Fallout 3, New Vegas
 
Widzę, że mogą się pojawić jakieś 'ale' co do szukania crapa w powyższej liście, spieszę więc wyjaśniać;)
 
Wolverine - bardzo ciekawa gra z niespotykanym sposobem regeneracji Rosomaka. Momentami biegamy praktycznie samym szkieletem i oglądanie odbudowy organów, mięśni i skóry wypada bardzo fachowo. Na ciele przeciwników pozostają ślady po pazurach dokładnie w miejscach, w których wroga poszlachtujemy. Gameplay'owo też było dobrze, bossowie jednak wykonani byli bez polotu. Przyjemna sieczka i jedna z lepszych gier na podstawie filmowej licencji - tak powinien wyglądać kinowy Wolverine - sieka na całego.
 
Duke Nukem Forever - mówcie co chcecie - mnie, starego wygę, old schoolo'owy klimat chwycił na całego! I o ile w innych grach nie tolerowałbym momentów, w których jedziemy wyścigówką, czy zmniejszeni skaczemy po puszkach z jedzeniem - tak tutaj - pasowało mi to jak cholera. No i klimat Duke Nukem 3D, Blooda czy Redneck Rampage wyczułem z kilometra. Kto kojarzy te tytuły będzie wiedział o co chodzi.
 
Asura's Wrath - jest większy wariat w grach? Nie ma na niego... penisa. Przebijanie mieczem wroga jest passe - teraz trzeba przebić na wylot całą planetę. Szalone akcje! I o ile sama gra to w zasadzie nic ciekawego, może ona przypasować miłośnikom anime. Ja się do nich nie zaliczam, ale jakimś cudem przygody Asury przypadły mi do gustu, pomimo iż żadnej odkrywczości tu nie uświadczymy. Ciekawym patentem jest demo owej gry. Możemy zagrać z dwa akty, które to są najlepszymi patentami w całej grze! Bitwa z Augusem przy dzwiękach 9. Symfonii z Nowego Świata Dvoraka nigdy się nie nudzi. Zagrajcie w demo. Tylko nie napalajcie się po nim na pełną wersję gry, gdyż demie otrzymacie najlepsze co w tej grze wartego uwagi:) Asura strasznym skurwielem jest.
 
Obczajcie to i niech mi ktoś powie, że to się nie może podobać (akcja od 1:50):
 
 
Czy to, co się dzieje od 8:40 nie jest najbardziej przesadzoną akcją w grze, jaką kiedykolwiek widzieliście?
 
Najbardziej jestem dumny z calaka w Vanquish. Do dzisiaj jak to wspominam to zaczynam się niezdrowo denerwować. Z reguły nie mam problemów związanych z powstrzymywaniem złości. Nie wychodzi, to spuszczę głowę między kolana, głęboko odetchnę i jazda. Ale przy Vanquishu, szczególnie challengach, szalałem po pokoju. Bez szczęścia się nie obejdzie, ale i tak to skill odgrywa najważniejszą rolę - dlatego nie pozwoliłem, by ta gra mnie pobiła. Zwykłe boostowanie nie chroni tutaj przed pociskami wroga, jak to było w singlu, a zaprzestanie poruszania się choćby na sekundę równoznaczne jest z naszym zgonem. Oczywiście energii nie mamy nieskończonych zapasów, a amunicji jest jak na lekarstwo więc kiepskie celowanie oznacza niezaliczone wyzwanie. No jest po prostu hardcore'owo. Oczywiście poprzedzone to było całkowitym spadkiem zaangażowania, który to miewa każdy, gdy dopada go znużenie - popełniamy głupie błędy, idziemy na 'hurra'. Bliski byłem odłożenia gry na półkę, no ale przycisnąłem i udało się. Nie skakałem pod sufit, nie dzwoniłem do babci. Moja reakcja była podobna do tej Banderasa: 
 
 
Pewnie dlatego, że ta gra wyprała mnie i wymęczyła jak żadna inna. Przez dwa tygodnie nie odpalałem po tym konsoli. Duma jest - moja prywatna. Bo nie jestem żadnym trophy hunterem. Nie jestem też już hardcore'owcem z czasów kiedy to człowiem miewał całe dnie wolne, pozbawiony obowiązków poza szkołą. Wtedy to ciorało się we wszystko co popadnie. Ewoluowałem za to na power gamer'a - czasu na gry coraz mniej, jednak dalej jestem w stanie pogodzić miłość do gier z życiem osobistym, rodziną i pracą. Jak już w coś gram, staram się wyciskać z tego, ile się da.
 
Rozumiem siebie calakującego gry, bo robię to tylko i wyłącznie dla siebie, lubię wyzwania. Ale kompletnie nie rozumiem grania w gry tylko i wyłącznie w celu osiągnięcia większej liczby wyimaginowanych, cyfrowych punkcików od innych graczy. Jeżeli jest to dla kogoś motywacją to ok, ale czy nie zabija to ducha gry jako medium dającego czystą rozrywkę? Przecież granie dla achievementów w jakieś Barbie Horse Adventures czy inne Hanny Montany to czysty masochizm. Ciężko mi pojąć, że do tego doszło, że można się męczyć, upadlać i tracić czas na takie pierdoły. Pierwsze co to odpalam grę dla czystej przyjemności, przechodzę na luzie singla nie zważając na trofea. Jeżeli gra jest ciekawa, nie oferuje trybu multiplayer, a chcę się nią bawić dłużej to staram się ją wykręcić na maksa, zdobyć wszystkie trofea - oczywiście w miarę rozsądne - nie będę siedział 100 godzin przy mało ciekawej grze sieciowej. Ale najbardziej jarają mnie drobne rzeczy z nimi związane.
 
Pamiętam przygodę z pierwszą częścią BioShock'a, kiedy to Cohen kazał mi robić zdjęcia pokonanych maszkar i innych powykręcanych rzeczy. Bez kitu czułem się z tym dziwnie. Już podczas walki z nim miałem w głowie jedną myśl - "Zrobię zdjęcie twojego trupa, frajerze!". I tak też zrobiłem. Sam zachowałem się trochę jak psychopata, bo szukałem ładnego kadru, ale kiedy po naciśnięciu spustu migawki dostałem trofeum o nazwie "Ironia" poczułem po prostu dumę z bycia graczem, że producent przekazał mi w tym momencie dokładnie to, co chciał żebym poczuł. I ten pucharek był właśnie takim przybiciem piątki z Kenem Levine, zapamiętam go na zawsze.
Oceń bloga:
14

Komentarze (42)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper