Like a Dragon Gaiden: The Man Who Erased His Name - RECENZJA

BLOG RECENZJA GRY
31V
user-2115179 main blog image
MatteriaGames | Wczoraj, 23:05
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Kazuma Kiryu. Postać, której fanom japońskich gier nie trzeba przedstawiać. Człowiek-historia. Żywa legenda ulic Kamurocho, duchowy ojciec całej serii Yakuza (dziś już oficjalnie „Like a Dragon”). Gdy w szóstej odsłonie serii „The Song of Life” jego historia została domknięta w wyniku pewnych wydarzeń, wydawało się, że to naprawdę koniec. A jednak - The Man Who Erased His Name” pokazuje, że przeszłość nigdy nie daje o sobie zapomnieć, Nawet jeśli próbujesz ją całkowicie wymazać, a i przyszłość puka do drzwi Kazumy tak mocno i głośno, że musi on te drzwi otworzyć i wyjść z cienia.  Ten tytuł nie jest pełnoprawną, numerowaną odsłoną serii, lecz samodzielnym spin-offem, swoistym pomostem między wydarzeniami z „Yakuza 6”, „Yakuza: Like a Dragon” i „Like a Dragon: Infinite Wealth”. To kompaktowa, lecz intensywna gra, która nie tyle chce się rozepchać epicką skalą, co opowiedzieć osobistą, dojrzałą historię o człowieku, który musi zredefiniować samego siebie — ponownie.

Kazuma Kiryu – człowiek bez nazwiska
Od samego początku gra konfrontuje nas z rzeczywistością: Kazuma żyje, ale nie jako Kazuma Kiryu. Po tym jak zniknął, funkcjonuje teraz jako Joryu – tajny agent pracujący dla wpływowej i tajemniczej organizacji Daidoji. Ich obietnica jest prosta: dostarczymy ci bezpieczeństwo, pieniądze i anonimowość. W zamian: pełna lojalność i absolutna dyskrecja. Takie życie redukuje istnienie Kazumy do bycia narzędziem. Ale nawet najlepsze ostrze kiedyś zadrży.

W tle powoli rodzi się konflikt, którego epicentrum stanowi nie tylko świat przestępczy, ale i podziemna polityka. Dawne organizacje yakuzy, wrogowie z przeszłości, ludzie, którzy pamiętają jego twarz – wszyscy ci, którzy nie pozwalają Kazumie naprawdę „zniknąć”. Mężczyzna, który próbował zatrzeć własne ślady, znów zostaje wciągnięty w burzliwy wir wydarzeń, gdzie każda decyzja przypomina o tym, kim naprawdę jest i co robił w przeszłości.

Możecie się już teraz domyśleć,  że fabuła gry jest osobista, emocjonalna, dojrzała. To nie jest historia o ratowaniu świata. Nie ma tu wielkiej intrygi o globalnych konsekwencjach. To opowieść kameralna, zogniskowana na wewnętrznym konflikcie bohatera, jego walce z tożsamością i potrzebą ochrony tych, których kocha – mimo że nie może być już częścią ich życia. Opowieść płynie gładko, a tempo narracji jest zaskakująco zwarte. Owszem, gra nie jest długa – przejście głównej historii zajmie około 8–10 godzin, jeżeli pominiecie aktywności poboczne – ale każda scena ma wagę. I tu na chwilę chciałbym zatrzymać się przy słowie scena, a dokładnie "cut scenka". 

W Like a Dragon Gaiden: The Man Who Erased His Name, jak i w poprzedniej każdej odsłonie twórcy serwują nam tony przerywników filmowych rodem z kina. Czasami miałem wrażnie - z resztą jak w każdej grze z serii "Yakuza", że gameplay to tak naprawdę przerywnik od cut-scenek. To jest trochę poryte, ale tak w tej serii już jest. To może być coś, co odepchnie wielu nowych graczy, ale do cholery, kto zaczyna przygodę Kazumy od jednej z ostanich odsłon, nie wiedząc na co się pisze? Żeby było jasne - przerywniki filmowe to wysokiej jakości sceny, pełne emocji, dialogów i nierzadko zwrotów akcji, które widz pochłania z każdą sekundą. Po prostu gracze, którzy szukają tu non stop rozwałki bez gadania, powinni skierować się w stronę Call of Duty. Emocje nie są tu tylko dodatkiem, lecz osią narracyjną. Na szczególną uwagę zasługują rozmowy z postaciami drugoplanowymi — zwłaszcza z przedstawicielami Daidoji, a także osobami, które pamiętają Kiryu z dawnych lat. To właśnie te momenty przypominają nam, dlaczego ta seria jest tak uwielbiana przez wielu graczy.

Pomówmy chwilę o walce, która jest drugą solą serii Yakuza – w tej odsłonie  jest to klasyka i nowoczesność. System walki to jedno z największych zaskoczeń gry. Kazuma operuje dwoma stylami:

Yakuza Style – surowy, brutalny, znany i kochany przez fanów poprzednich odsłon. Ciężkie ciosy, mocne rzuty, widowiskowe akcje specjalne i poczucie fizycznej potęgi.

Agent Style – szybki, bardziej techniczny, z wykorzystaniem gadżetów: linki do przyciągania przeciwników, dronów, min rozpraszających i elektrycznych ataków. Brzmi dziwnie i jest dziwnie i nie do końca pasowało mi to do postaci Kazumy. Jednak pamiętajmy, że Yakuza to seria która w swoim dorobku ma też grę o piratach, więc w sumie dziwię się sobie, że się dziwię ;)

W każdym z tych stylów Kazuma może posiłkować się akcesroiami w postaci noży, pałki, śmietnika, krzesła, czy lać mordy... rowerem, a nawet strzelać, jeśli podniesie na chwilę pistolet. Każdy przedmiot ma limit użycia. Przełączanie się między stylami jest intuicyjne i daje różnorodność. Agent Style może wydać się z początku „nienaturalny”, ale szybko wciąga swoją finezją. Nie ma tu grindu – rozwój postaci jest zbalansowany, nie przesadnie rozbudowany, ale satysfakcjonujący. Walka nadal sprawia ogromną frajdę, a jej dynamika i rytm przypominają najlepsze momenty z „Yakuza Kiwami” czy „Yakuza 0”. Wracają też Heat Actions, czyli swojego rodzaju limit breaki, ktore potrafią być brutalne i spektakularne, a przeciwnicy są zróżnicowani — od drobnych opryszków po efektownych bossów z osobowością. Odpalenie Heat Action w odpowiednim momencie w walce z bossem jest niekiedy kluczowe, by wyjść z walki cało.

Powraca też charakterystyczna eksploracja świata, a raczej dzielnicy, która tym razem objawia się jako Sotenbori – kolorowa, nocna dzielnica Osaki znana z wcześniejszych części. Tętniąca życiem, z restauracjami, salonami gier, kanałami i mnóstwem detali. W grze Pobiegłem do salonu gier pograć w ścigałki od Segi i po kilku minutach wysiłku skończyłem na zacnym dwudziestym którymś miejscu ;) MiniGier są dziesiątki, od arcadówek przez Karaoke, Hostessy, wyścigi dronów, aż po bilard, rzutki i inne gry, których chyba nie jestem w stanie spamiętać.
W przeciwieństwie do pełnoprawnych części serii, tutaj nie odwiedzamy kilku miast, ale mniej nie oznacza gorzej. Większość gry toczy się w dwóch głównych lokacjach: The Castle – czyli nowa, ekskluzywna lokacja zbudowana na platformie oceanicznej. To podziemne imperium hazardu, walk i czarnego rynku. Przypomina futurystyczną wersję Coliseum z wcześniejszych gier, ale z własnym, surowym charakterem. Choć mapa nie jest wielka, to nadrabia klimatem, atmosferą i interakcją. Detale ulic, neonów i postaci pobocznych budują immersję, która nie znika do ostatniej sceny.

Nie byłoby gry z tej serii bez mnóstwa dodatkowych zajęć. W „Gaiden” również ich nie zabrakło, choć są bardziej skondensowane:

Subquesty – kilkanaście misji pobocznych z typowym dla serii szaleństwem (np. walka z przebranymi wojownikami lub pomoc ekscentrycznym przechodniom, rodem z GTA). Jest też Arena Walk – system drużynowych walk z możliwością rekrutowania nowych wojowników. Coś, co jest dobrą odskocznią od cut-scenek w grze, dzięki czemu od razu wskakujemy do walki prać mordy adwersarzom.
Mimo mniejszej skali, każda aktywność wydaje się dopracowana i wciągająca. To wciąż gra, która pozwala spędzać godziny na rzeczach kompletnie oderwanych od głównego wątku — w dodatku są jest tak dobrze zrealizowane, że można na godziny zapomnieć o problemach Kazumy, i chyba o to chodzi.

Słów kilka o oprawie audiowizualnej:
Gra działa na ulepszonym Dragon Engine i nadal potrafi zachwycić, choć widać tu też wiele uproszczeń i umowności. Modele postaci są szczegółowe, mimika bardzo realistyczna, oświetlenie uliczne i wnętrza budynków – klimatyczne i wiarygodne. Niektóre przerywniki filmowe wyglądają wręcz jak wyjęte z wysokobudżetowej produkcji anime lub jakiegoś filmu gangsterskiego.

Szczególne uznanie należy się również dźwiękowi – muzyka buduje napięcie, a japoński dubbing, zwłaszcza głos Kazumy (w tej roli niezastąpiony Takaya Kuroda), to prawdziwe mistrzostwo. Jako gracz ale i osoba parająca się amatorsko produkcja muzyki w szczególności zwracam uwagę na udźwiękowienie i soundtrack. W omawianej odsłonie "Yakuzy" stoi to na najwyższym poziomie. Już sama melodia z ekranu startowego wprowadzi was w niesamowity mistyczny klimat życia Kazumy i tego gdzie zaprowadziło go jego własne życie.

Pora na pytanie dla kogo jest ta gra?
To nie jest gra dla każdego. Nie oferuje ogromnego otwartego świata, nie przytłacza objętością, nie próbuje na siłę konkurować z RPG-ami pokroju „Like a Dragon”. Ale dla tych, którzy znają i kochają Kazumę Kiryu – to pozycja obowiązkowa.
To gra o tożsamości, o pamięci, o poświęceniu i przemijaniu. Jej siłą nie jest skala, ale intymność. To bardzo osobista opowieść o człowieku, który próbuje przestać być legendą, ale nie potrafi przestać być sobą - i tu jedno wyklucza drugie, mimo, że Kazuma bardzo się stara.

„Like a Dragon Gaiden: The Man Who Erased His Name” to więcej niż tylko spin-off. To godne domknięcie pewnego etapu i piękne przygotowanie gruntu pod to, co czeka nas dalej, czyli w „Like a Dragon: Infinite Wealth”. Dla jednych – nostalgiczny powrót. Dla innych – emocjonalne pożegnanie. A dla wszystkich – jeszcze jeden spacer w butach człowieka, którego świat nigdy nie zdołał zapomnieć. Opowieść Kazumy to długa i porywająca historia strudzonego bohatera, którego najlepiej poznacie zaczynając od części pierwszej czyli Yakuza Kiwami, remastera słynnej jedynki z ery PS2. Porywając się od razu na The Man Who Erased his name będziecie bawić się dobrze, ale wyciągniecie tylko garstkę z  tego, co przeszedł Kazuma. 

 

Oceń bloga:
0

Ocena - recenzja gry Like a Dragon Gaiden: The Man Who Erased His Name

Atuty

  • Doskonały wątek fabularny
  • Skondensowany tytuł napakowany akcją
  • Po prostu Kazuma
  • Muzyka
  • Ilość rzeczy do zrobienia

Wady

  • walka w Agent Style nie do końca pasuje do tej serii
  • Skondensowany tytuł, który może być dla wielu za krótki
  • w paru miejscach graficzne umowności

MatteriaGames

Wspaniała, skondensowana opowieść, która domyka przygody Kazumy. Być może trochę za krótka, choć po tylu odsłonach z Kiryu, dla wielu będzie strzałem w dziesiątkę. Raz dialogi i klimatyczne przerywniki filmowe, a za chwilę pranie mord, pogonie, ucieczki, zdrady i intrygi. Fani poczują się doskonale. Nowi będą skonfundowani, dlatego odsyłam ich najpierw do Yakuza 0 lub do Yakuza Kiwami. Znowu uratowałeś "mały japoński świat" Smoku Dojimy. Możesz odejść na emeryturę, ale nie wiem czy scenarzyści pozwolą Ci na to ;)
Grałem na: PS5

Komentarze (0)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper