Gralnia #25: The Outer Worlds
Po 39 godzinach gry skończyłem The Outer Worlds. Była to przygoda fajna choć niepozbawiona frustrujących elementów.
Widać od początku rozgrywki że twórcy z Obsidianu z jednej strony postanowili dać frajdę fanom sci-fi i serii Mass Effect, z drugiej pierwszoosobowe zwiedzanie świata przypomina oczywiście TES-y, ale sam klimat i mechanika tworzenia i rozowju postaci zbliża tytuł do Fallout: New Vegas. Nasza postać będzie więc charakteryzowana przez kilkanaście umiejętności z kilku grup: od posługiwania się bronią wręcz przez skradanie się, hakowanie na zastraszaniu skończywszy. Do tego kilkadziesiąt atutów, mniej lub bardziej przydatnych (zwiększony udźwig, zwiększona szybkość poruszania się, więcej doświadczenia za zabitego przeciwnika przez towarzysza, zwiększone obrażenia gdy podróżujemy sami, etc.). Taki tam erpegowy standard, ale ładnie pozwala nam spersonalizować postać i uchwycić własny styl rozgrywki. Można mieć postać uniwersalną? Teoretycznie można, praktycznie....utrudnia to życie wg mnie, ale co kto woli. Nie będę ukrywał, że zagrałem dosyć oryginalnie: skupiłem się na broni, całkowicie ignorując umiejętności związane z unikami i pancerzem, kompletnie pominąłem umiejętności przywódcze, bo....grałem samemu, nie miałem żadnego towarzysza! Tutaj tak jak w Mass Effect podróżujemy z dwójką, ale jak ktoś chce to tak jak ja bierze atut Samotny Wilk i walczy samemu...Wracając: oszczędzone punkty umiejętności przeznaczyłem na kwestie związane z gadką i umiejętnościami złodziejskimi typu hakowanie. Podczas rozgrywki granie kobietą nie miało też żadnego wpływu na to jak moja postać była odbierana przez NPCów. Trochę szkoda.Tak więc o towarzyszach wam nic nie powiem bo kompletnie ich nie poznałem. Za to NPCe są dobrze napisani, mamy parę frakcji, które różnie będą reagować na nasze postępowanie co ostatecznie przełoży się na zakończenie. Nie chcę nic mówić o samej historii, ale podobała mi się, tyle powiem.
Świat gry jest fajny, na pierwszy rzut oka to typowe sf, ale całość jest okraszona tą retro stylistyką, nie wiem jak to ująć, ale podobnie było właśnie w New Vegas gdzie niby post apo przyszłości a wszystko w nurcie retro :)
Przyczepię się natomiast do dwóch rzeczy: po pierwsze kompletnie nie pamiętam muzyki z tej gry mimo że przed chwilą ją skończyłem. No a po drugie SI wrogów jest masakryczne, są niesamowicie głupi choć pomaga to w walce. Może dobrze że nie miałem towarzyszy bo jeśli są tak samo głupi jak wrogowie to tylko by przeszkadzali.W TOW widać pasję i zaangażowanie, miłość do gatunku. Mówią że gra jest siermiężna, że walka drewniana, cóż ja tam nie wiem gdzie, grało mi się podczas walki jak w klasycznego FPSa, no ale ja z FPSami przygodę zakończyłem chyba na Return to Castle Wolfenstein :) Polecam bo to naprawdę fajny, klimatyczny erpeg z dobrą fabułą, fajnym uniwersum i klimatem a nad wszystkim unoszą się duchy Mass Effect i Fallout: New Vegas. Grać!
Adam "Iselor" Wojciechowski - kulturoznawca, politolog i bibliotekoznawca z wykształcenia, religioznawca z pasji. Publikował m.in. w "Action Mag - Książki", "Tawernie RPG", "Games Corner" i "Twierdzy Insimilion". Obecnie bloger ppe.pl. Prywatnie bibliofil i kolekcjoner gier video. Bibliotekarz z zawodu. Ponadto miłośnik historii starożytnej i średniowiecza.