Recenzja: Batman: Arkham City (PS3)

Recenzja: Batman: Arkham City (PS3)

VergilDH | 21.10.2011, 06:42

Nim przystąpicie do czytania tej recenzji, nie popełnijcie tego samego błędu co ja i zapomnijcie o wszystkich tegorocznych hitach. Kiedy ukończyłem Deus Ex: Bunt Ludzkości, byłem niemal w 100% pewien, że żadna gra nie podskoczy dziełu Eidos Montreal do pięt. Niestety, moje przewidywania po raz kolejny musiały zderzyć się z brutalną rzeczywistością, która dla „wizjonerów” takich jak niżej podpisany zwykle nie bywa zbyt łaskawa.

Rocksteady po raz kolejny pokazali, że są prawdziwymi branżowymi wirtuozami. Dlatego też, nie, nie przechodźcie do rozwinięcia. Nie, nie traćcie czasu na czytanie tego tekstu. Po prostu znacznie lepszym rozwiązaniem będzie spożytkowanie go na wyprawę do sklepu i zaopatrzenie się we własny egzemplarz tego arcydzieła. Tak, Arkham City to murowany kandydat do miana gry roku, który z niezwykle mocną konkurencją idzie dosłownie łeb w łeb, o ile momentami najzwyczajniej w świecie jej nie wyprzedza.

Dalsza część tekstu pod wideo

Zacznijmy jednak od początku. Akcja gry rozgrywa się 1,5 roku po wydarzeniach opowiedzianych w pierwszej odsłonie serii. Jak zapewne doskonale pamiętamy, to właśnie przez naszego bohatera Jokerowi nie udało się zrealizować swoich planów, przez co po raz kolejny został wsadzony za kratki. Po tym, jak przywołaliśmy więźniów Arkham Asylum do porządku, naczelnik więzienia, czyli Quincy Sharp, został wybrany na burmistrza Gotham City. Zamiłowanie do „sprzątania” ulic jednak nadal pozostało w jego sercu, przez co bardzo szybko postanowił utworzyć dzielnicę, po której pojmani przez stróżów prawa złodzieje, gwałciciele i mordercy mogliby się swobodnie poruszać. Ta została ochrzczona mianem Arkham City, a na stanowisku szefa zasiadł Hugo Strange, będący prawdziwym maniakiem eksperymentowania na żywych ludziach. Jak łatwo można się domyślić, wszystko to stanowiło mieszankę wybuchową, co ostatecznie doprowadziło do tego, że sprawy wymknęły się spod kontroli nie tylko samemu Sharpowi, ale także Policji. Przestępcy zaczęli tworzyć bowiem małe armie i wiadomym było, że w powietrzu wisi coś naprawdę grubego. Dlatego też po raz kolejny postanowiono skorzystać z usług Batmana.

Zacznijmy od tego, że Arkham City wcale nie jest dużo większą miejscówką od Arkham Asylum. Dość powiedzieć, iż z jednego końca na drugi możemy się dostać w ciągu kilku minut, co w dobie gier z olbrzymimi światami nie jest chyba zbyt dobrym wynikiem. Ha! I tu Was mam moi drodzy, bowiem tym, czego na pierwszy rzut oka nie widać, są niezwykle rozbudowane lokacje mieszczące się we wnętrzach budynków, do których dostęp otrzymujemy w miarę postępów w grze. Zapewniam, iż nie raz i nie dwa przystaniecie na chwilę, by przyjrzeć się wystrojowi z pozoru nic nie wartego pomieszczenia, w którym odnajdziecie na przykład pokryty całusami Harley Quinn (dziewczynka od ostatniego razu nie zmądrzała ani odrobinę) portret Jokera czy dziwną aparaturę, której przeznaczenie być może zostanie przed Wami odkryte w późniejszej fazie gry.

Niemniej jednak, w podróżowanie po Arkham City to czysta przyjemność i gwarantuję Wam, że w ciągu pierwszych kilkunastu minut na pewno nie popchniecie fabuły do przodu, lecz będziecie bawić się nowymi umiejętnościami naszego alter ego, który nauczył się chociażby szybować na długie dystanse. W zasadzie nie szybować, a dosłownie latać, bowiem umiejętność odbijania się od krawędzi dachów (którą poznajemy po kilku godzinach zabawy) pozwala mu nieustannie pozostawać w powietrzu, bez dotykania butami podłoża. Sam „model lotu” jest niesamowicie intuicyjny i z pewnością opanowanie go do perfekcji nie zajmie Wam dłużej niż kilka minut. Użytek zrobimy tu również z linki z hakiem, z jakiej po raz pierwszy korzystaliśmy w Arkham Asylum, dzięki której teraz będziemy mogli tworzyć swego rodzaju mosty, po których dostaniemy się w trudno dostępne miejsca. Miasto po prostu zachwyca swym pięknem: jest zimno, lekko prószy pierwszy śnieg, na każdym kroku czujemy się przytłoczeni mrocznym, ciężkim klimatem, który czuć w każdym miejscu, a my bez przerwy myślimy o tym, że to od nas zależy los milionów niewinnych ludzi znajdujących się poza murami więzienia.

A niestety, jest on tak niepewny, jak nigdy przedtem. W dzielnicy ulokowano bowiem największych i najbardziej szalonych oprychów, będących jednocześnie wizytówkami tego wspaniałego uniwersum. Wspomnę tu chociażby o Jokerze, który po ostatnim spotkaniu z Gackiem jakby odrobinę się postarzał i stracił wiele ze swej pewności siebie (scena, w której jego zdenerwowaniu dają wyraz szybko poruszające się na boki gałki oczne uwidacznia to chyba najlepiej). Albo Dwie Twarze, w którego „miejscówce” wszystkie elementy wystroju są podzielone na pół. Znalazł się tutaj także Pingwin zaszyty w przytulnym muzeum, Mr Freeze, Zsasz z zapałem opowiadający nam o swoich kolejnych ofiarach, Taliia al Ghul, Trujący Bluszcz oraz między innymi Deadshot, na którego poszukiwaniach spędzimy całkiem sporo czasu. Oczywiście nie są to wszyscy anty-bohaterowie z jakimi przyjdzie nam się zmierzyć, jednak w żadnym wypadku nie mam zamiaru psuć Wam frajdy z odkrywania fabuły.

Ta bowiem jest spójna i niezwykle interesująca, pełna bardzo licznych i niespodziewanych zwrotów akcji, a twórcy na każdym kroku uświadamiają nam, że za naszymi plecami czai się śmiertelne niebezpieczeństwo, z którym naprawdę niewielu mogłoby sobie poradzić. Co ciekawe i z pewnością godne odnotowania, pojawiają się tutaj także starzy znajomi, tacy jak chociażby Bane, którzy postanowili na chwilę połączyć z nami siły, byle tylko zrealizować własne cele. Akurat w przypadku naszego przerośniętego koleżki rozeszło się o zniszczenie środków ze środkiem mutagennym, którym ten został nafaszerowany w przeszłości.

Fenomenalny wątek główny, którego ukończenie zajmie Wam około 14 godzin swoją drogą, lecz wypełnianie kolejnych zadań pobocznych porozrzucanych po mapie to już zupełnie inna sprawa. Te zazwyczaj sprowadzają się do pokonania konkretnych oponentów, jacy zupełnie przypadkowo znaleźli się w określonym miejscu o określonym czasie, jednak nawet wśród nich znajdują się niesamowicie chlubne wyjątki. Gigantyczne wrażenie zrobiły na mnie zadania, w których musiałem biegać z jednej budki telefonicznej do drugiej, byle tylko zdążyć na kolejną rozmowę z Zsaszem, który postanowił opowiedzieć mi o swoich morderstwach. Jeśli bym tego nie zrobił, z życiem musiałyby się pożegnać inne osoby, które były wtedy przez niego przetrzymywane. Taki Riddler z kolei w pewnym momencie „pragnie”, byśmy łapali i przesłuchiwali jego informatorów, a następnie rozwiązywali przygotowane dla nas przez niego zagadki. Mamy tutaj także Deadshota, który rzuca nam wyzwanie w postaci odnalezienia jego samego. Oprócz tego, znalazło się tutaj również miejsce na misje, które przetestują nasze umiejętności, takie jak na przykład szybowanie (podobne zadania widzieliśmy w Prototype, należy przelatywać przez określone punkty, by ostatecznie wylądować w bardzo konkretnym miejscu).

Rzadko spotykam się z tym, by gra robiła wszystko co mogła, byle tylko odciągnąć mnie od wątku głównego, niemniej jednak Arkham City udaje się to jak mało któremu tytułowi. Jedyną produkcją jaka przychodzi mi do głowy i którą mógłbym do dzieła Rocksteady porównać, jest Assassin's Creed, bowiem ilość pobocznych aktywności jakim możemy się tu oddać, jest dosłownie przytłaczająca. Czy wystarczy jeśli powiem, że naprawdę fajnie ukrytych znajdziek jest tutaj bagatela... 300? No właśnie.

W ten oto sposób doszliśmy do mechaniki gry. Podobnie jak miało to miejsce w poprzedniej odsłonie cyklu, tak i tutaj walka dzieli się na starcia w zwarciu oraz działania z ukrycia. Zarówno w pierwszym jak i drugim przypadku nieodzowne okaże się korzystanie z kilku zupełnie nowych gadżetów, takich jak Mroźny Wybuch, czyli bomby zamrażające, którymi możemy rzucać w oponentów i zamrażać oraz efektownie nokautować. Użytek zrobimy również z Zakłócacza Min, przy pomocy którego zdetonujemy podłożone przez wrogów ładunki wybuchowe bądź Kulki Dymnej, jaka w sytuacji, w której zacznie robić się gorąco, da nam chwilę wytchnienia i pozwoli uciec w bezpieczne miejsce. Bardzo spodobała mi się również możliwość eliminowania z ukrycia większej ilości przeciwników, której forma jest uzależniona od miejsca w jakim się aktualnie znajdujemy. Za przykład niech posłuży zepchnięcie z gzymsu dwóch niczego niespodziewających się snajperów. Warto również nadmienić, że jeśli nie chcemy, by nasi oponenci zostali ocuceni, po raz kolejny musimy ich nokautować. Powiadają, że nie kopie się leżącego, ale... Oczywiście, walka wręcz wciąż sprowadza się do efektownych kombinacji ataków i kontrataków, jednak nowy wachlarz tychże sprawia, iż nawet w końcowej fazie gry wyprowadzamy kombosy, których wcześniej nie widzieliśmy.

W Arkham City startujemy z ekwipunkiem jaki znamy z poprzedniej części, a większość nowych gadżetów i kombosów odblokowujemy wraz z postępami w fabule. Co się tyczy tych drugich, to niczym w rasowych grach cRPG zdobywamy tu punkty doświadczenia i awansujemy na kolejne poziomy, i to właśnie wtedy mamy możliwość nauczenia się nowych ruchów.

Na koniec pozostawiłem piękną Catwoman, której pośladki oraz sposób poruszania się sprawiają, że gdybym był posiadaczem używanej kopii wyłożyłbym nawet całą zawartość swego portfela, byle tylko ujrzeć je na własne oczy. Naprawdę, Selina Kyle to najpiękniejsza i najbardziej seksowna postać o ile nie w historii branży (przesadzam, mocno przesadzam) o tyle na pewno w 2011 roku (tutaj już ani trochę). Kotka nosi w kieszeniach zupełnie inne narzędzia i walczy w całkowicie inny sposób, a jej tryb złodziejski pozwala na zwęszenie cennych przedmiotów oraz wypatrzenie przeciwników z większych odległości, aniżeli ma to miejsce w przypadku Człowieka-Nietoperza. Zacznijmy od tego, że grając nią, inaczej poruszamy się po mieście, bowiem w trakcie eksploracji wykorzystujemy pejcz, z którego bohaterka korzysta niczym Spider-Man ze swojej sieci. Ten może być wykorzystany również w walce wręcz, gdyż idealnie nadaje się do ogłuszania przeciwników, których później możemy spoliczkować, bądź w inny sposób poniżyć (co powiecie na soczystego buziaka?). Podobne działanie mają również kulki, a oponentów, jakich planujemy trzymać na dystans, możemy potraktować kolcami. Podrapiemy ich także pazurkami, dzięki którym również wespniemy się na mury. Słowem, nie psioczcie na Rocksteady za umieszczenie w pudełku swego rodzaju Vip Passa, tylko pospieszcie się z wpisaniem kodu i podziwiajcie to, o czym właśnie Wam powiedziałem, bo naprawdę jest na czym oko zawiesić.

Na koniec słówko o oprawie. Gra hula na mocno zmodyfikowanym Unreal Engine 3, z którego twórcy z pewnością wycisnęli już ostatnie soki. I wiecie co? Nie wiem jak Wy, ale ja twierdzę, że Batman: Arkham City to zdecydowanie jedna z najlepiej wyglądających gier tego roku. Fakt, Uncharted 3 raczej może czuć się niezagrożone, jednak nie oszukujmy się – przygody Drake'a nie oferują nawet połowy wolności, jaką znajdziemy w produkcji Rocksteady. Miasto prezentuje się naprawdę fenomenalnie, na twarzach bohaterów zarysowują się emocje, a ich wygląd i animacja ruchów to czysta profeska. To samo tyczy się warstwy dźwiękowej, która jest re-we-la-cyj-na. Nie będę chwalił Kevina Conroya wcielającego się w Wayne'a, ani Marka Hammila, który gra tu Jokera za to, że odwalili kawał dobrej roboty, bo nie ma to najmniejszego sensu. To mniej więcej tak, jakby stwierdzić, że Johny Depp to świetny aktor. W zamian wspomnę o fantastycznym motywie przewodnim jaki usłyszycie w głównym menu gry, który nucę sobie pod prysznicem od kilku dni.

Nareszcie dobrnęliśmy do końca. Czy dostrzegam jakieś wady Arkham City? Cóż... nie. Być może wynika to z tego, iż jestem wielkim miłośnikiem superbohaterów wszelkiej maści (taka pozostałość z dzieciństwa), a akurat do Batmana mam olbrzymi sentyment. Wydaje mi się, iż w całkiem niezły sposób udało mi się oddać to, jak się w Arkham City gra. Ci, którzy nie widzieli poprzedniej odsłony mogą co prawda mieć pewne problemy z opanowaniem sterowania, którego tajniki nie zostały niestety należycie wytłumaczone, jednak po poświęceniu na to kilkunastu minut wsiąkną na całego. Przejście gry zajmie Wam naprawdę sporo czasu (14-godzinny wątek główny to około 30% zabawy), jednak godziny lecą przy Arkham City niczym woda w wodospadzie Niagara. No dobrze, skoro dotrwaliście aż do tego momentu, to po raz kolejny zachęcę Was do kupna (nie ma mowy byście się zawiedli), a mi nie pozostaje nic innego jak wrócić do tego upiornego miejsca, by skopać jeszcze kilka tyłków. Do zobaczenia na ulicach Gotham!

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Batman: Arkham City

Atuty

  • Oprawa graficzna
  • Fenomenalny dubbing
  • Otwarty świat
  • System walki
  • Długość gry
  • Fabuła
  • Przeciwnicy będący ikonami całego uniwersum
  • Postać Catwoman

Wady

Najlepsza gra o Batmanie. Bez dwóch zdań. Inni superbohaterowie mogą nie wychodzić ze swoich kryjówek. Nie ma po co.

VergilDH Strona autora
cropper