Recenzja: Split/Second: Velocity (PS3)

Recenzja: Split/Second: Velocity (PS3)

Pyszny. | 09.06.2010, 23:25

Power Play, show, zniszczenie oraz C4. Tylko tyle i aż tyle zwrotów wystarczy do opisania sensu rozgrywki Split/Second: Velocity, które na długi czas przed światową premierą ochrzczone zostało mianem konkurencji, może nawet i pogromcy kultowego w pewnych kręgach Burnouta. Mijały miesiące, gra nabierała kształtów i kolorów, aż w końcu ukazała się na światowych rynkach. I co? I to, że porównania z tytułem Criterion były absolutnie bezpodstawne. Zdziwko?

Uczestniczysz w szalonym TV Show, którego celem jest emitowanie jak największego stężenia szeroko pojętej samochodowej rozpierduchy na metr kwadratowy. Wyobraź sobie, że twórcy owego programu zbudowali dla Ciebie i pozostałych kierowców ogromne metropolie. Oddali do dyspozycji lotniska, zapyziałe boczne uliczki lub obszary kipiące gęstwiną drapaczy chmur. Wszystko po to, byś wraz z innymi szajbusami w ciągu kilku minut od rozpoczęcia jazdy obrócił całość w totalną ruinę. Prostota połączona z genialnością, okraszona na dodatek doskonałym sosem Burnouta, z którym wbrew pozorom Split/Second: Velocity naprawdę niewiele łączy. Dlaczego nikt nie wpadł na to wcześniej? Ja się pytam.

Dalsza część tekstu pod wideo

SS:V to zręcznościówka czystej krwi skonstruowana tak, by nawet najwięksi laicy wirtualnej kierownicy mogli czerpać przyjemność z obcowania z grą. Zaznaczyć należy, że obcowania bardzo energochłonnego, gdyż produkcja Black Rock Studio stara się na każdym kroku nagradzać agresywny i bezkompromisowy styl jazdy. Jeśli coś jest w zasięgu maski naszego samochodu, prawdopodobnie służy do zniszczenia, wysadzenia lub też strącenia w przepaść. A im większą prędkością poprzedzimy spacyfikowanie jakiegokolwiek obiektu, tym większą porcję specjalnego paska gra nam wypłaci. Im więcej esencji w owym pasku, tym większa moc Power Play. A im częściej odpalamy Power Play, tym... sami chyba wiecie co mam na myśli. Akcja goni w SS:V reakcję, co z czasem prowadzi do mega smakowitego zamieszania na ekranie Waszych telewizorów.

Power Play to istota rozwałki w SS:V. Dzięki odblokowywaniu kolejnych segmentów magicznego paska możemy używać detonatorów porozmieszczanych na trasach bomb. Każdy ze wspomnianych odcinków paska oznacza możliwość wysadzenia jednego wybranego przez gracza elementu otoczenia. Z kolei naładowanie całego wskaźnika otwiera przed nami możliwość wrzucenia na arenę bomby atomowej wywołującej istny armagedon (dosłownie, i w przenośni). Całość może i sprawia chaotyczne wrażenie, jednak lepiej kilka razy pomyśleć zanim użyje się owej umiejętności. Często bowiem okazywało się, iż lepszym rozwiązaniem byłoby wyczekanie odpowiedniego momentu, naładowanie paska i jednorazowe zmiecenie z powierzchni ziemi kilku oponentów. Gra co chwilę daje nam sto tysięcy okazji do zrobienia naprawdę konkretnej rozpierduchy, jednak z tak ograniczonymi możliwościami musimy zwykle wybierać. Rozprawić się z dwoma przeciwnikami czy może poczekać na helikopter zrzucający łatwopalne substancje na sam środek jezdni? Strącić nadjeżdżający z naprzeciwka autobus i załatwić w ten sposób upierdliwego oponenta, czy może spróbować jakoś wykaraskać się z nieustannego nacisku oponentów i na koniec odpalić bombę? Sztuka wyboru mili państwo. A że całość podbija tym samym i tak niesamowitą intensywność jazdy, to już w ogóle cud, miód i orzeszki ziemne w mlecznej czekoladzie. Moc!

Wnioski po przeczytaniu poprzedniego akapitu przychodzą Wam do głowy same. Nie, w SS:V nie chodzi o to by wrzucić przeciwnika na bandę, bowiem skuteczności owemu zagraniu brak, a i widowiskowości Burnouta tu nie ma. Cel rozgrywki to odpowiednie wykorzystanie rozmieszczonych na planszy ładunków wybuchowych C4. I tylko o to chodzi. Co z tego, że znamy się na prowadzeniu samochodu i w każdy zakręt wchodzimy pod odpowiednim kątem, skoro po kilku sekundach nasz przeciwnik niweluję wypracowaną przez nas przewagę dokładnym pierdyknięciem samolotu lub jakiegokolwiek pojazdu naziemnego? Tym bardziej, że gra oszukuje i w dziwnie magiczny sposób nieustannie otula nas wybuchowym płaszczem kolejnych przeciwników. Bez względu na to co dzieję się na ekranie telewizora, ktoś cały czas przy nas jest. Z jednej strony podbija to oczywiście dynamikę SS:V, z drugiej jednak trąci tanim i nieco archaicznym podejściem do całego tematu. Czy przeszkadza? W mojej opinii nie, jednak spotkałem się z zupełnie innymi zdaniami na ten temat. Jeżeli szukasz więc ścigania i tylko ścigania, Velocity absolutnie nie jest tytułem Tobie przeznaczonym.

Tryb fabularny, o ile możemy o takowym w ogóle mówić, podzielony został na 12 aktów składających się z pięciu wyścigów podstawowych i jednego bonusowego, możliwego do odblokowania tylko przez najbardziej wytrwałych. Jest co robić, bowiem jeśli wszystko przeliczymy to całość składa się z ponad 60 ciekawie zaprojektowanych konkurencji. Musicie bowiem wiedzieć, że pomysłowość projektantów z Black Rock Studio wcale nie kończy się na umiejętnym rozplanowaniu wybuchowych akcji. W SS:V najzwyklejsza jazda dla uzyskania jak najlepszego czasu bez przeciwników upstrzona jest automatycznie detonującym się otoczeniem, wymagającym od gracza małpiej zręczności i umiejętności szybkiego reagowania. Najstarsi polscy górale mówili też coś o pojedynkach z uzbrojonym po zęby śmigłowcem, ale kto by ich tam słuchał.

Rozgrywka upstrzona została mniej lub bardziej fascynującymi mini-gierkami. Opiszę tu jedną, która nosi tytuł "Survivor". W skrócie. Na drodze znajdujesz się tylko Ty i dziesiątki ciężarówek, z których raz po raz wypadają różnokolorowe beczki. Zetknięcie z nimi skutkuje spowolnieniem samochodu lub wysadzeniem go w powietrze. Trzy takie akcje i koniec gry, bowiem do dyspozycji oddano graczowi tylko trzy życia. Cel? Wyprzedzanie ciężarówek, co w istocie stanowi wymagające i zwyczajnie ciężkie wyzwanie. Na pewno ucieszy hardkorowych fanów pędzenia na złamanie karku. Takich mini-gier jest zdecydowanie więcej. Biorąc jednak pod uwagę fakt, że każdy gracz sam powinien odkrywać tajemnice kupowanych przez siebie produkcji, na kolejne konkurencje spuszczę w tym miejscu, irytującą wszystkich czytelników żelazną kurtynę milczenia.

Gra nie jest technicznym majstersztykiem. W sumie oprawie graficznej miałbym wiele do zarzucenia gdyby nie fakt, że cała ta katastroficzna otoczka gry robi naprawdę piorunujące wrażenie. Tekstury w wielu miejscach są naprawdę brzydkie i niewyraźne, podobnie jak modele samochodów, które grają tu przecież pierwsze skrzypce. Ale wiecie co? Przy tak masakrycznej intensywności akcji wady te okazują się być mniej znaczącymi, niż zazwyczaj. Nie bronię w tym miejscu SS:V, ale prawdę powiedziawszy - fotorealizmu w temacie samochodów oczekuję po Gran Turismo 5, nie po recenzowanej w tym miejscu produkcji. Zresztą, sami zrozumiecie o czym mówię w momencie, gdy na Waszych oczach wykolei się pociąg, droga stanie w płomieniach i nastąpi trzęsienie ziemi poprzedzone kilkoma dzwonami z samochodami "neutralnymi". Muzyka? Jeden i ten sam kawałek po kilku godzinach gry niezmiernie razi po oczach. Natomiast odgłosy giętej blachy, wysadzanych w powietrze elementów otoczenia i rozrywającej się w posadach jezdni okazują się być sugestywne i tylko nakręcają nas do jeszcze bardziej widowiskowej jazdy. Można dosłownie odpłynąć słuchając owych dźwięków na dobrych kolumnach podpiętych pod odpowiedni wzmacniacz. Pamiętajcie tylko o biednych sąsiadach.

Czy warto wydać na SS:V ciężko zarobione przez Was pieniądze? Jeżeli tylko przyjmiecie do wiadomości, że to samochodowa rozwałka a nie wyścigi, to jak najbardziej tak. W najnowszej produkcji Black Rock Studio zagrało dosłownie wszystko. Jest szybko, intensywnie i z trybem multiplayer przez internet lub na podzielonym ekranie. Tytuł ten jest wręcz idealny na wszelkiego rodzaju imprezy i spotkania z kumplami. Tym bardziej, że diametralnie różni się istotą rozgrywki od kultowego Burnouta, co w rezultacie czyni go produkcją jedyną w swoim rodzaju. Nietuzinkową. "Skoro zagrało wszystko, to dlaczego nie 10?" - myślicie.

Mimo wszystkich powyższych zalet jestem pewien, że można było więcej, ładniej i zdecydowanie bardziej kozacko. Nie wspominając już o tym, że po pewnym czasie rozgrywka zaczyna zwyczajnie nużyć. Bo umówmy się, trzęsienie ziemi zrobi na graczu piorunujące wrażenie jedynie raz. Niemniej jednak jestem pełen uznania dla Black Rock Studio. SS:V to druga po Pure świetna produkcja na ich koncie. Miejmy nadzieję, że tym razem gracze docenią ten fakt własnymi portfelami. Polecam!

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Split/Second: Velocity

Atuty

  • Dynamika jazdy
  • Power Play
  • Niezliczona ilość wybuchów
  • Ostra jazda bez trzymanki

Wady

  • Trochę niedzisiejsza oprawa A/V
  • Z czasem nużąca

Arkejdowa jazda bez trzymanki. Nic tylko grać!

Pyszny. Strona autora
cropper