Assassin's Creed: Brotherhood

Assassin's Creed: Brotherhood

Mr_Sciera | 30.11.2010, 21:01

xxxxx

Przepaść jakościowa dzieląca Assassin’s Creed i Assassin’s Creed 2 była wyjątkowa, jak na panujące trendy taśmowego wypluwania kolejnych, identycznych kontynuacji. Oczywiście mamy świetnego Uncharted i jego genialny sequel, mamy Mass Effect 2, obydwie serie GoW (tak, mam na myśli zarówno te z PS3 jak i X360 ) oraz wiele innych podobnych perełek. „Asasyna” wyróżnia jednak to, że pierwszy tytuł w serii był po prostu... średniakiem. Assassin’s Creed pretendował co najmniej do tytułu odkrycia stulecia. Miał być unikalny i wiernie odtworzony historyczny świat wraz z realiami, miał być nowatorski i realistyczny „symulator asasyna”, a wyszło co? W moim odczuciu - klimatyczny, ślicznie brzmiący i wyglądający, ale jednocześnie do bólu liniowy i nieprzyzwoicie monotonny miszmasz niewykorzystanych pomysłów i zmarnowanego potencjału. W skrócie: debilne i chamskie uwstecznienie bohatera na samym początku rozgrywki, dzielenie miasta na malutkie dzielnice, ciągle jeden i ten sam schemat wykonywania zadań, dodatkowo zaprawiony manierą tzw. „jedynej i słusznej drogi”; bo ile to razy zdarzało mi się kombinować jak tu obejść problem, starając się – jak to prawdziwy asasyn – ściągnąć cel bez podniesienia alarmu, chociaż i tak wszystko kończyło się totalną rozwałką, ewentualnie desynchronizacją? Co z tego, że na podwórko z ofiarą mogłem wbiec zarówno przez główną bramę jak i przeskoczyć mur, skoro skrypt i tak był mądrzejszy? Dodajmy do tego puste lokacje (brak questów pobocznych i jakiegokolwiek innego wyzwania poza „zbierz 1000 flag”, liniową rzeźnię w finale, skopane AI i kompletnie nie porywający wątek historyczny i mamy gotowy obraz „wielkiego” Assassin’s Creed, udającego sandboxa i starającego się sprawiać wrażenie dającego graczowi jakąkolwiek swobodę. Jedyne rzeczy jakie spodobały mi się w „jedynce”, to możliwość zabawy w beztroski parkour oraz finalne minuty gry, ale tylko te mające miejsce w przyszłości.

Dalsza część tekstu pod wideo

 

No a potem pojawił się Assassin’s Creed 2. Wątek główny został rozbudowany, akcja przeniesiona do malowniczych Włoch, zamiast bezpłciowego Altaira dostaliśmy całkiem sympatycznego Ezio, a cała mechanika rozgrywki została dopracowana i rozwinięta tak, jak tylko na to pozwalały pierwotne założenia gry. „Dwójka” mnie po prostu oczarowała i spędziłem z nią kilkadziesiąt, wspaniałych godzin. Nigdy bym się nie spodziewał, że Ubi zdoła spełnić obietnice składane jeszcze przed premierą AC1, a w AC2 udało się to z nawiązką. Przyszedł czas na Assassin’s Creed: Brotherhood, swoisty sequel sequela. Tym razem nie oczekiwałem żadnych rewelacji, ani skoku jakościowego. Miałem jedynie nadzieję, że Ubi nie zapomni o duchu genialnej dwójki, a jedynie go dopracuje i lekko rozwinie. I kolejny raz zostałem zaskoczony, bo owszem – duch i charakter AC2 zostały... lekko doprawione goryczą jedynki, ale do tego dojdę za chwilę.

 

Assassin’s Creed: Brotherhood to nie dodatek, ani add-on. To pełnoprawny sequel, kontynuacja pełną gębą. Kto wątpił, narzekał na Ubi i odgrażał się, że poczeka na AC3 niech lepiej da sobie spokój. Gra bezpośrednio kontynuuje wątki z Assassin’s Creed 2 (zarówno te historyczne jak i perypetie Desmonda) i właściwie nawet nie ma sensu udawać, że jej znajomość nie jest potrzebna do ogarnięcia i śledzenia historii. Ta nadal gra tu pierwsze skrzypce, a podana jest jeszcze lepiej i ciekawiej niż poprzednio. Postać Desmonda nabrała znaczenia i charakteru już w dwójce, a w Brotherhood posunięto się jeszcze dalej. Wprawdzie 90% czasu i tak spędzimy w skórze Ezio, ale zabawa w przyszłości jest na tyle rozbudowana i ciekawa, że sami niejednokrotnie będziemy chcieli na chwilę odpocząć od Animusa. Tym razem sami decydujemy kiedy i na jak długo chcemy wrócić do rzeczywistości, chociażby po to, żeby podyskutować z Rebeccą, Shaunem i Lucy, poczytać maile, czy poszukać ukrytych artefaktów Sednem zabawy jest jednak akcja w Animusie i dalszy ciąg wojny Ezia z rodziną Borgiów. Konflikt zaczyna się zresztą dość ostro i nasz bohater zmuszony jest wyruszyć do Rzymu, by w nim skompletować małą armię, która pomoże mu wyrównać ostateczne porachunki oraz zdobyć Fragment Edenu.

 

Większość questów kręci się wokół trzech, głównych frakcji – najemników, złodziei i niezastąpionych kurtyzan. Wykonując dla nich zadania zdobywamy nie tylko uznanie, ale przede wszystkim wzmacniamy ich szeregi, co jest konieczne w sukcesywnym eliminowaniu sługusów Borgiów. W mieście znajduje się także kilkanaście budowli, które możemy wynająć wybranej gildii, co skutkuje obecnością jej członków w rejonie. Fundowanie siedzib gildii to oczywiście jedynie mały element wątku ekonomicznego, który od czasu AC2 również doczekał się rozwinięcia. Rzym podzielony jest na kilka obszarów, będących pod władaniem Borgiów. W takiej sytuacji nie ma jednak mowy o wynajmowaniu i remontowaniu przybytków. Najpierw trzeba pozbyć „dzielnicowego”, który w imieniu naszych wrogów włada danym obszarem, a następnie podpalić stojącą w pobliżu wieżę. Tak „oczyszczony” teren możemy postawić na nogi kupując i otwierając punkty lekarskie, sklepy marszandów, kowali, czy stajnie. Profity co 20 min napływają do punktów bankowych, które również należy - niespodzianka - najpierw otworzyć za własne środki. Jako że nic nie może się zmarnować, swoje zastosowanie mają także odbite przez nas wieże. W nich mieszczą się siedziby asasynów, gdzie też możemy zarządzać naszym Bractwem. Tytułowe Brotherhood tworzymy werbując delikwentów, którym wcześniej pomagamy uporać się z atakującymi grupkami strażników. Kiedy mamy już tako taką kompanię, możemy przywoływać jej członków w każdej chwili, aby pomogli nam w walce bezpośrednio, lub zasypali oponentów gradem strzał. Z kolei korzystając z gołębników lub wspomnianych wież, możemy wysyłać członków Bractwa na misje w Europie (prosty system gwiazdek informuje o poziomie trudności zadania), za co oni zbierają punkty doświadczenia koniecznie do awansu, a my dostajemy forsę i rzadkie przedmioty. Najwyższą rangą jest oczywiście Asasyn, a każdemu mianowaniu towarzyszy specjalna ceremonia zakończona, obowiązkowo, skokiem wiary. Zarządzanie własnym bractwa Asasynów to największa i najbardziej zauważalna zmiana w rozgrywce, a jednocześnie najciekawsza i dodająca fajny powiew świeżości. Zwerbowanych kolegów możemy spotkać w każdej chwili w naszej głównej kryjówce, którą na wzór willi Monteriggioni, możemy wyposażać w kolejne dzieła sztuki, zbroje czy modele wynalazków naszego starego przyjaciela.

 

Leondardo powraca w Brotherhood, chowając się w... sami musicie zobaczyć w czym:) Reszta gry, to niemal wyłącznie stary, dobry Assassins Creed 2. Poza zadaniami kluczowymi oraz zlecanymi przez poszczególne gildie, mamy także typowe zlecenia na zabójstwa odbierane w licznych gołębnikach. Jak by komuś było mało, to powracają zagadki na wzór glifów, kolejne dziesiątki flag, skarby, a także pióra (tym razem tylko w ilości dziesięciu). Z kwestią znajdziek jest związane także fajne usprawnienie. Jeśli wejdziemy na wyższy punkt i skorzystamy z eagle vision, to wszystkie okoliczne przedmioty zostaną naniesione na naszą mapę. Jest to szczególne przydatne, kiedy zauważymy taką flagę w czasie wykonywania questa, ale nie mamy aktualnie możliwości jej zebrania – teraz spokojnie można wrócić w to miejsce później, bez zastanawiania się godzinami „gdzie to, kurde, było?”. Później i tak dostajemy możliwość kupna map z zaznaczonymi lokacjami flag i skarbów, więc sprawa jest jeszcze prostsza– no chyba, że ktoś woli zdać się tylko na swój własny instynkt poszukiwacza. Wracają także lokacje ukryte – tym razem w postaci Leży Romulusa, gdzie odnajdujemy pieczęci pozwalające nam na zebranie specjalnej zbroi. Chyba nie trzeba przypominać analogicznego zestawy zadań z AC2.

 

Posiadacze oryginalnego, polskiego wydania gry mają także plusy w postaci ukrytych siedzib Templariuszy, dodatkowej zbroi i postaci do multi. Nie wspominam nawet o ekskluzywnym DLC dla PS3 - kolejne 1,5h roboty. Nie zapomniano też o miłośnikach lootingu - niektórzy kupcy zlecają nam zadania specjalne. Dla przykładu, za uzbieraniu kilku sztuk określonych, rzadkich materiałów (do znalezienie przy zwłokach i w skrzyniach) otrzymuje specjalną, niedostępną w inny sposób zbroję, lub broń. Z innych urozmaiceń dochodzi możliwości latania i jeżdżenia byle czym, dosłownie. Od pra-kuzyna czołgu (genialne!), przez uzbrojoną łódź, po lotnię-bombowiec (porażka). O ile z powyższych cudow techniki korzystamy jednorazowo, tak na stałym wyposażeniu mamy spadochron, który nie raz uratuje nam tyłek z opresji. Rozkładamy go po zeskoczeniu z wyższego obiektu i już możemy rozkoszować się pięknymi widokami. Dla znużonych ciągłym podróżowaniem dochodzi możliwość szybkiego przemieszczania się pomiędzy dzielnicami, dzięki sieci kanałów, a wierny koń przywołany gwizdnięciem, może dostać się teraz wszędzie, dodatkowo pozwalając walczyć na swoim grzbiecie. Oprócz Wiecznego Miasta, z najbardziej znanymi miejscami i zabytkami, zawitamy także na chwilę do Florencji, Wenecji i paru innych ciekawych miejsc. Tym razem będą to jednak króciutkie wypady, niemniej na monotonię narzekać nie mozna.

 

Zaliczenie gry na 100% to jakieś 30-40h. Trochę mniej niż w AC2, ale nadal wystarczająco długo jak na panującą modę. Każde wspomnienie możemy w każdej chwili powtórzyć, aby wykonać opcjonalne zadania i uzyskać 100% synchronizacji. Do tego dochodzą specjalne zadania i wyzwania w wirtualnej rzeczywistości, nagradzane oczywiście medalami, trofeami/osiągnięciami i paroma innymi prezentami. Wcześniej mówiłem o pewnych echach pierwszego Assassin’s Creed, obecnych w Brotherhood. Są to mianowicie głupkowate pomysły developera, na utrudnienia niektórych questów. O jednym z tych elementów wspominał Koso w swojej recenzji – jest to desynchronizacja po tym, jak nasz cel zobaczy nas nawet na ułamek sekundy przed swoim zejściem, albo gdy na kilka sekund „zgubimy” śledzoną osobę. Niestety, to nie jedyne irytujące motywy – w Brotherhood podczas wykonywania pierwszego, lepszego questa, miałem więcej desynchronizacji niż w obydwu poprzednich częściach razem wziętych. Przykłady – mamy zadanie cichego zabicia pewnego bankiera oraz kategoryczny zakaz zdradzenia się. Jeśli ktoś nas zauważy – desynchronizacja. No w porządku. Kluczę za facetem, ciągle trzymając się tłumu, jestem coraz bliżej, wsuwam ukryte ostrze pod żebra i... desynchronizacja! Kilka bluzgów pod nosem, ale gram jeszcze raz – tym razem zauważa mnie strażnik. Dopiero za trzecim razem okazało się, że delikwenta nie powinienem zabijać. A przynajmniej jeszcze nie – najpierw powinienem łazić za nim jak kretyn do miejsca w w którym zatriggeruje się mała scenka, po której to dopiero mogę zabrać się do zabójstwa właściwego! Zaznaczam, treść zadania nie mówiła „śledź, tylko „ZABIJ”. Pomijam również, że ten warunek pozostania w ukryciu to też był z d*py, bo po ubiciu gościa automatycznie włączyła się scenka, gdzie podtrzymujemy jego ciało w tłumie kilkunastu strażników, którzy od razu rzucają się na nas! Podobnych niekonsekwencji pełno było w jedynce właśnie. Po cholerę w takim razie te cyrki ze skradaniem? Kiedy indziej znowu miałem zdjąć, bez wykrycia rzecz jasna, pewnego kupca urzędującego w środku miasta. Ostrożnie kluczyłem po dachach, omijając strażników i kiedy miałem ofiarę jak na dłoni kilka metrów niżej... tak, desynchronizacja! Po kolejnych próbach okazało się, że twórcy przewiedzieli jedyną, słuszną drogę prowadzącą do ofiary. W innym wypadku zdarzało się, że strażnicy widzieli mnie przez ściany (powaga!) i misja zostawała przerywana bez żadnego powodu. Sytuacje takie zdarzały mi się bardzo często i przyznaję, wyprowadzały przy okazji z równowagi. Przysięgam, AC2 w żadnym aspekcie nie frustrował mnie aż tak, jak miejscami Brotherhood. Stąd właśnie te skojarzenia z jedynką. W dwójce praktycznie każde zabójstwo mogłem wykonać na kilka sposobów, bez żadnych udziwnień czy bezpodstawnych desynchronizacji. Jeśli uznałem, że wygodniej będzie mi zaatakować z dachu – robiłem właśnie tak. Jeśli czułem się lepiej podtruwając z tłumu – nic nie stało na przeszkodzie. I nic nie usprawiedliwia odwrotnego faktu w ACB. Niektóre zadania powtarzałem dosłownie kilkanaście razy i udawało mi się je zaliczyć dopiero wtedy, gdy metodą prób i błędów odkryłem o co twórcom chodziło. Straszna szkoda, bo w paru miejscach niesmak pozostał. Wiele razy zdarzało też mi się kląć na skopaną kamerę i pewne problemy ze sterowaniem. W wypadku kamery sytuacja tyczy akcji pościgowych i niektórych zręcznościówek w kryjówkach - często oglądamy akcje z różnych dziwnych kątów i po prostu nie wiadomo w którym kierunku skoczyć, żeby się nie zabić! Innym razem kamera dynamicznie zmienia położenie w momencie wykonywania skoku, a Ezio tym samym zaczyna zbaczać z kursu, lądując na ścianie albo na ziemi. To zresztą przydarza mu się i bez fruwającej na lewo i prawo kamery.

 

Nie do końca też gra innowacja w postaci opcjonalnych celów. Żeby zaliczyć danego questa na 100% należy, powiedzmy, zabić cel korzystając tylko z ukrytego ostrza. Okej, takie opcje są akurat fajne bo zmuszają do kombinowania. Niestety, znowu w większości zadań wymogiem stuprocentowej synchronizacji jest po postu pędzenie na złamanie karku („zabij cel w ciągu 30s”), co jeszcze bardziej obnaża część akcji z finezji i właściwie zachęca do kompletnego olewania taktyki i skradania. Możliwie, że wymienione przeze mnie „wady” komuś innemu nie przeszkadzają. W moich oczach odstawały jednak strasznie, zwłaszcza w porównaniu z cudowną dwójką, gdzie takich cyrków nie było. Graficznie gra wygląda jak Assassin’s Creed 2. Po prostu. Wprawdzie tu i tam można się doszukiwać trochę lepszych tekstur, ale ogólne wrażenia są mniej więcej identyczne – świetne czyli. Jedyne co nieco odstaje, to wygląd wszelkich skał i klifów – zbyt kwadratowe i ociosane, jak na moje oko. Dodatkowy minus to osławiona, jasna poświata na połowie obrazu, o której było głośno na forach. Wprawdzie można do niej przywyknąć, ale w ciemniejszych lokacjach wyraźnie drażni. Niezmiennie genialny pozostaje soundtrack, chociaż tym razem zabrakło trochę większej ilości mocniejszych i dynamicznych kawałków.

 

Multiplayer to z kolei swoista gra w grze. Obecne są tylko trzy tryby, ale klimat i zabawa wynagradzają to z nawiązką. Jako agenci Abstergo śmigamy w Animusie polując na innych, jednocześnie samymi będąc ofiarą. Rozgrywka zmusza do myślenia, bieg na pałę odpada bo stajemy się łatwym celem. Kluczem jest znajomość architektury map oraz umiejętność wtapiania się w tłum i gubienia pościgów. Standardowo, wraz ze zdobywanym doświadczenia odblokowujemy kolejne dopałki dla postaci. Multi zdecydowanie nie dla wszystkich, z wiadomych względów. Assassin’s Creed Botherhood to bardzo dobry sequel i gra. Wprawdzie w moim małym rankingu dwójka nadal prowadzi, ale nie można odmówić ACB uroku, a także wielu usprawnień oraz zmian. Mimo wszystko gra nie szokuje i nie zachwyca już tak, jak swego czasu AC2. O ile wysoka jakość drugiego Asasyna naprawdę była zaskoczeniem i miłym prezentem od Ubi, tak po Brotherhood po prostu tej jakości się już spodziewałem. Trochę szkoda, że zakończenie znowu wyjaśnia tyle samo ile poprzednio, a część questów odstaje jakością od reszty. Jest to jednak pozycja warta swojej ceny, jeśli pokochaliście dwójkę to pokochacie i Brotherhood. O ile nie zrazi was konieczność powtarzania niektórych zadań w nieskończoność ;-)

 

zalety: ciekawie poprowadzona historia; masa drobnych usprawnień i nowości; tytułowe Bractwo; klimat Assassin's Creed 2; oprawa A/V; multiplayer

wady: to nadal nie jest AC3; "desynchronizacja, desynchronizacja, desynchronizacja..."; okazjonalny powrót do korzeni AC1; miejscami kamera; drobne glitche

ocena: 8+

Źródło: własne
Mr_Sciera Strona autora
cropper