Hazbin Hotel (2024) – recenzja, opinia o serialu [Amazon]. Hell is forever?
Niebo straciło jednego ze swoich, ale również zyskało nową, czystą duszę. Czyli co, nic się nie stało, życie po śmierci toczy się dalej? Otóż nie. Nastroje między górą, a dołem są tak napięte, jak nigdy. Serafini, na czele z Serą, uważają, że trzeba szybko odpowiedzieć agresją, zanim piekło zorientuje się, że ma przewagę, podczas gdy na dole trwa spór między pragnącą zachować pokój Charlie i szykującym się na wojnę Voxem.
Pierwszy sezony „Hazbin Hotel” spadł na mnie jak grom z jasnego nieba. Charakterna, pełna stylu animacja, intrygujący pomysł, oryginalne postacie i świetne piosenki natychmiast wywindowały go do pierwszej dziesiątki mojego prywatnego rankingu najciekawszych produkcji tamtego roku, a kawałki takie jak „Hell is forever”, „Loser baby” i „You didn't know” na stałe wleciały na codzienną playlistę na Tidalu. Od tamtej pory cierpliwie czekałem na wieści o kolejnym sezonie. Miesiące mijały, a ja... najwyraźniej kompletnie go przespałem, bo o tym, że oto wreszcie jest dowiedziałem się nie z reklam na YT, nie z banerów, nie z newsów w mediach, a... od Wonder, polskiej wokalistki specjalizującej się w graniu coverów popularnych kawałków z seriali i gier, która zrobiła polską wersję jednego z utworów z drugiego sezonu. Takie olewanie tak dobrych produkcji powinno być nielegalne.
Tak więc, z werwą zabrałem się za pierwsze odcinki sezonu i... Kurde. Jest dobrze, ale chyba liczyłem na coś więcej. Nie chodzi nawet o to, że fabule brakuje pomysłów – główny wątek zbliżającej się wielkimi krokami wojny jest wciągający, a to za sprawą napędzających go Alastora i Voxa. Zastanawiamy się na czym dokładnie polega szatański plan, który powoli, acz ewidentnie wypełnia radiowy demon, w jaką dokładnie grę gra telewizja i dokąd to wszystko zmierza. Mam jednak wrażenie, że sama Charlie Morningstar ginie trochę w tym wszystkim, zepchnięta na bok wraz ze swoim hotelem, który jest w tej chwili właściwie po prostu miejscem, w którym dzieje się część akcji, zupełnie zatracając swoją rolę w szerszej intrydze.
Hazbin Hotel (2024) – recenzja, opinia o serialu [Amazon]. Zbyt ambitny sezon?
Jeszcze z początku, panna córka Lucyfera kombinuje jakby tu siłowo doprowadzić do kolejnego zbawienia, lecz im dalej w las, tym mniejsze ma to znaczenie. W pewnym momencie bardziej ciekawiło mnie jakie nowe imię wybierze sobie Vaggie, niż kto będzie kolejnym zrehabilitowanym demonem. Ostatecznie jednak w obu przypadkach trochę się zawiodłem. Na szczęście, Vivienne Medrano i jej scenarzyści wciąż wiedzą, co robić z pozostałą częścią obsady. No... Z większością. Husk grzeje w tym sezonie ławkę rezerwowych, niby biorąc udział w wydarzeniach, ale gdyby zastąpić go kimkolwiek innym, raczej nic by się nie zmieniło. Trochę lepiej wypada Angel Dust, który zalicza solidny regres w kwestii swojego charakteru, lecz został on solidnie podbudowany, przez co nie irytuje jakoś bardzo.
Bardzo interesujące były spojrzenia w przeszłość części postaci – jak wyglądali i czym zajmowali się, kiedy jeszcze żyli. Jeśli ktoś śledzi kanał Medrano na YouTube, to o części z tych historii już zapewne słyszał, lecz zobaczenie ich w animowanej formie to zupełnie co innego. Podoba mi się, z jaką łatwością autorka przerabia swoje postacie na ludzkie wersje, wciąż jednak zachowując ich najważniejsze cechy, jak ogólny kształt linii. Vox w ludzkiej formie nosił okulary w kwadratowej oprawie, natychmiast przywodzące na myśl telewizor, który służy mu za głowę w piekle. Sir Pentious jakimś cudem wyglądał niemal dokładnie tak samo, jak teraz, a... o reszcie nie opowiem. Trzeba będzie przekonać się na własne oczy, czyją przeszłość jeszcze przyjdzie nam zobaczyć.
Hazbin Hotel (2024) – recenzja, opinia o serialu [Amazon]. Lepiej wygląda, ale czy tak samo również brzmi?
Istotnym elementem sukcesu pierwszego sezonu była niesamowita ścieżka dźwiękowa, pełna wpadających w ucho piosenek zahaczających o przeróżne gatunki muzyczne. Trochę rocka, trochę bluesa, wielkie ballady, wodewil – do wyboru, do koloru. Drugi sezon ma chyba nawet więcej kawałków niż oryginał, ale skłamałbym pisząc, że któryś z nich wżarł mi się w głowę tak kompletnie, jak wspomniane wcześniej utwory z pierwszego sezonu. „Gravity” jest naprawdę dobrą piosenką, „Piss” bezproblemowo wpada w ucho, choć ma też kilka naprawdę krindżowych momentów, „Easy” jest odrobinę zbyt czysto popowy, jak na mój gust, ale czysto produkcyjnie i tematycznie jest to bardzo udany utwór, no i, oczywiście, finałowy „Hear my hope” robi robotę, bo prócz bycia całkiem w porządku kawałkiem, jest również kulminacją historii całego sezonu, więc przeżywamy go znacznie bardziej. 4 z 21 piosenek. Reszta to głównie podawanie fabuły w formie muzycznej. Lecą, później się kończą i chwilę później już o nich nie pamiętam. W pierwszym sezonie nawet te kawałki, których na co dzień nie słucham, wciąż siedzą pozostają bardzo wyraźne w mojej głowie.
Trzeba jednak przyznać, że „Hazbin Hotel” to wciąż bardzo dobry serial. Jego twórcy nie boją się podejmować bardzo trudnych tematów i wcale nie zawsze wybierają słodkie, urocze, najbezpieczniejsze wyjście z sytuacji. Do tego postacie są zwyczajnie porywające – chce się wiedzieć, co stanie się z nimi dalej. Czy Charlie pojedna się ze swoją matką? Jaki jest ostateczny cel Alastora? Czy Lute pozwoli sobie znaleźć spokój po śmierci Adama? Co dalej z Angelem? I, co ważne, Vivienne nie zapomina przy tym, że tylko poważne, dołujące tematy nie byłyby tak skuteczne, jak połączenie ich z przaśnym humorem. Z jednej strony mamy czyjąś osobistą tragedię, z drugiej Władcę Piekieł szepczącego pod nosem „nie widzicie mnie, jestem niewidzialny” i wychodzącego z pomieszczenia po angielsku. Nifty wciąż jest przezabawnym połączeniem uroczego dziecka z psychopatycznym, uzbrojonym w nóż mordercą, a i dla kilku bardziej stonowanych, nieoczywistych gagów znajdzie się miejsce.
Drugi sezon „Hazbin Hotel” nie jest już tak świeży, jak oryginał, lecz to wciąż absolutnie udana, warta uwagi produkcja dla osób lubiących wulgarny humor i niebanalne prowadzenie postaci. Kreska wciąż imponuje, tym razem chyba nawet jeszcze bardziej, regularnie serwując widzowi bardzo szybkie, kinetyczne sceny akcji. Fabuła wciąga i choć nie ze wszystkimi postaciami obchodzi się z należną im uwagą, te wątki, które dostaliśmy, pochłaniają bez reszty. Czekam na więcej – tak samej historii, jak i wysokiej jakości piosenek.
Atuty
- Jeszcze lepsza, bardziej stylowa animacja;
- Alastor kontra Vox;
- Wciąż potrafi szczerze rozbawić;
- Nie boi się poruszać trudnych tematów;
- Intrygujące spojrzenia w dawne życie części postaci;
- Kilka dobrych piosenek.
Wady
- Zabrakło czasu dla części postaci i napoczętych wątków;
- Większość piosenek raczej użytkowa;
- Charlie stała się gościem we własnym serialu.
„Hazbin Hotel” z werwą kontynuuje historię Charlie i jej hotelu dla upadłych dusz. Nie wszystko wyszło idealnie i brakuje tej świeżości, którą czuć było w pierwszym sezonie, ale to wciąż bardzo dobry, godny uwagi serial.
Przeczytaj również
Komentarze (3)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych