Bitwa samurajów (2025) - recenzja serialu [Netflix]. Squid game po japońsku

Bitwa samurajów (2025) - recenzja, opinia o serialu [Netflix]. Squid game po japońsku

Piotrek Kamiński | Dzisiaj, 10:00

Jest rok 1878. Era samurajów dobiegła końca. Ci, którzy wciąż żyją, imają się najróżniejszych zawodów byle przeżyć godnie kolejny dzień. Kiedy do uszu Shujiro Sagi, dawniej zwanego Pogromcą Ludzkości, dociera informacja o wielkim turnieju dla wojowników, którego główną nagrodą jest sto tysięcy jenów, postanawia wziąć w nim udział, by ratować swoją chorą rodzinę. Nie wie, że z własnej woli wchodzi do paszczy lwa. 

Przyznam, że oglądam azjatyckie produkcje dużo rzadziej niż bym chciał. Jeden kolega (cześć, Rychu) praktycznie co miesiąc poleca mi jakąś wartą uwagi produkcję, ale zazwyczaj są to rzeczy już kilkuletnie, których nie mogę recenzować, bo są zbyt nie ma czasie, a nie nadają się jeszcze na przypięcie im łatki retro. I robi się problem, bo nie mam już za bardzo czasu żeby oglądać rzeczy, o których nie będę pisał. Dlatego cieszę się, kiedy od czasu do czasu trafi mi się taki kąsek, jak dzisiejszy serial. Absolutna nowość, na podstawie powieści (chociaż jest i manga), a przy tym tak na wskroś japońska, ze wszystkimi tego wadami i zaletami, że nie sposób się nie zakochać. 

Dalsza część tekstu pod wideo

Podoba mi się, jak bardzo komiksowa i niedorzeczna jest "Bitwa samurajów", nawet mimo bycia serialem live action. Od postaci aż bije typowym dla battle shonenów stylem, wyrażonym zarówno poprzez ubiór, jak i sposób bycia. Ci samuraje to nie są ludzie, a bogowie kroczący wśród śmiertelników. Wyhuśtani, bezkarni, szybsi, wyżsi i silniejsi od wszystkich wokół. I to jest piękne! Miałem wrażenie, że oglądam "Bleacha" w wersji live action, ale skupionego wyłącznie na walkach na miecze. Zresztą, aktor, który w 2018 wcielił się w Renjiego w filmie Netflixa pojawia się i tutaj. 

Bitwa samurajów (2025) - recenzja, opinia o serialu [Netflix]. Widowisko ponad wszystko

Sam pośród tłumu
resize icon

Oczywiście nie mają tu czego szukać entuzjaści historii czy realistycznej szermierki - postacie historyczne pojawiają się regularnie, pewnie, ale prócz bardzo dobrze oddanego wyglądu fizycznego, nie mają zbyt wiele wspólnego z tym, co wiemy o nich ze źródeł historycznych. Ma być ciekawie, a nie realistycznie. Dokładnie tak samo, jak w przypadku walki na miecze. Ostrza trzeszczą jedno o drugie niemal nieustannie, od czasu do czasu walczący zastygają ze skrzyżowanymi mieczami, mierząc się groźnie wzrokiem. Po wszystkim, ich miecze wciąż pozostają nieskazitelnie równe i zabójczo ostre. No nie ma to zbyt wiele wspólnego z tym, jak walczyli dawni samuraje, ale wygląda naprawdę efektownie. 

Jak to zwykle bywa w kinie azjatyckim, choreografia walk stoi na najwyższym poziomie. Kamera zwykle łapie aktorów szeroko, tak żeby można było dobrze przyjrzeć się ich świetnemu przygotowaniu. Nie chodzi nawet tylko o to, z jaką prędkością przechodzą od jednego ciosu do drugiego, jak atak zmienia się w obronę, a ta w szybką kontrę, ale również o cały ten balet wokół walki. Wojownicy zmieniają pozycje, skaczą, robią przewroty - zazwyczaj wygląda to nawet realistycznie (minus fakt, że robiąc takie piruety podczas prawdziwej walki, zaraz byłoby się martwym), ale czasami zdarzy się, że efekciarstwo wygrywa z prawami fizyki i sprytny ninja odbija się od pleców przeciwnika, żeby jednym susem skoczyć na trzymające strop belki albo potężny łowca roninów przebija się swoim mieczem przez drewnianą podłogę jakby to był papier. Widowisko pierwsza klasa, choć trzeba być świadomym tego, na co się piszemy. 

Bitwa samurajów (2025) - recenzja, opinia o serialu [Netflix]. Mnogość postaci, a tak mało czasu 

Pora to skończyć
resize icon

Pod względem dramaturgii również nie można narzekać - zakładając, oczywiście, że akceptujemy przesadną teatralność, charakterystyczną dla regionu. W szczególności Jun'ichi Okada w głównej roli Kokushu Sagi robi robotę. Już od samego początku widzimy jego wewnętrzny ból, jako człowieka, którego jedynym talentem jest mordowanie, czego dogłębnie się wstydzi. A to tylko początek, bo chwilę później musi grać również wściekłość, żal i parę innych emocji. Choć najczęściej jednak jest po prostu stoicko spokojny. Niby nuda, ale zdecydowanie pasuje do jego wizerunku największego madafaki świata. Do pewnego stopnia problematyczny dla części widzów może być również wynikający z tego fakt, że postacie nie są zbyt wylewne w trakcie rozmowy. Łączą ich jakieś tam więzi, ale raczej trudno wciągnąć się w ich wspólne historie, poczuć z nimi głębszą więź.

292 uczestników turnieju oznacza, że przez ekran przewija się cała masa postaci i tak jak znajdziemy więcej niż tylko kilka interesujących kreacji, tak właśnie w tej niebagatelnej liczbie kryje się chyba największy problem serialu - jest ich zwyczajnie za dużo, aby każdemu można było poświęcić wystarczająco dużo czasu. W rezultacie, przez ekran przewijają się postacie, które CHYBA są ciekawe i prędzej czy później staną się istotne, ale w tych pierwszych sześciu odcinkach wpadają tylko po to żeby się przywitać, zaznaczyć swoją obecność - a w jednym przypadku by umrzeć, zanim zdążymy czegokolwiek się o nich dowiedzieć. Liczę na to, że drugi sezon są radę zaradzić temu problemowi. 

"Bitwa samurajów" to taka japońska odpowiedź na "Squid game" - bogaci ludzie urządzili sobie zabawę z patrzenia, jak potężni wojownicy mordują się nawzajem w drodze do Tokyo, w nadziei, że to właśnie oni zdobędą główną wygraną. Sojusze, zdrady i tajemnice mnożą się w zastraszającym tempie, a widz siedzi i nie może się oderwać, ponieważ twórcy doskonale rozumieją, jak zachować balans między akcją, a intrygą, między dramaturgią, a przepychem. Ponieważ to dopiero połowa historii (zakładam), w fabule panuje lekki chaos, ale to i tak serial, który po prostu chce się oglądać. Czekam na więcej. 

Atuty

  • Widowiskowo zrealizowane pojedynki;
  • Ciekawe, wyraziste postacie;
  • Klimat wczesnej ery Meiji;
  • Dobre tempo;
  • Wciągająca intryga;
  • Jakbym oglądał live action anime.

Wady

  • Za dużo postaci, za mało czasu na każdą z nich;
  • Niby używa postaci historycznych, ale podchodzi do nich z mocno przymrużonym okiem, co nie spodoba się historycznym purystom.

"Pojedynek samurajów" doskonale przekazuje o co mu chodzi już samym tytułem. Jest końcówka dziewiętnastego wieku, banda mistrzów miecza morduje się w widowiskowy sposób. Czego chcieć więcej?!

8,0
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper