Lynley (2025) - recenzja i opinia o serialu [BBC First]. Elegancki, wolny i cholernie dobry powrót Lynleya
Gdy po siedemnastu latach na ekranach pojawia się nowa adaptacja powieści Elizabeth George o inspektorze Thomasie Lynleyu i sierżant Barbarze Havers, trudno oprzeć się refleksji, czy brytyjska telewizja nie ugina się pod ciężarem własnej tradycji. Czy ta świeża wersja, dostępna na BBC First, to próba odświeżenia klasyki, czy raczej eleganckie powtórzenie sprawdzonego schematu? Serial stworzony przez Steve’a Thompsona (scenarzystę „Sherlocka” i „Vienna Blood”) i wyreżyserowany przez Eda Bazalgette’a to produkcja, która od pierwszych minut budzi ambiwalentne uczucia.
Z jednej strony mamy tu wszystko, czego można oczekiwać po rasowym brytyjskim kryminale - skrupulatnie wyważoną narrację, aktorów grających z chirurgiczną precyzją czy piękny krajobraz Norfolk. Z drugiej strony pojawia się pytanie o oryginalność. Leo Suter jako arystokratyczny detektyw i Sofia Barclay jako jego partnerka tworzą duet, który ma szansę stać się nowym punktem odniesienia dla miłośników tego gatunku, ale jednocześnie serial ten nie proponuje niczego, czego nie widzieliśmy wcześniej. Właśnie w tym napięciu między tradycją a świeżością ujawnia się prawdziwa wartość tej produkcji.
Lynley (2025) - recenzja i opinia o serialu [BBC First]. Niedopasowani detektywi?
Thomas Lynley, ósmy hrabia Asherton i absolwent Oksfordu, to postać, która w interpretacji Leo Sutera jest zarówno uwięziona w swojej klasie, jak i od niej alienowana. Suter, znany z „Wikingów: Walhalla” i „Sanditon”, gra Lynleya z niespodziewaną wstrzemięźliwością. Jego kreacja to mężczyzna, który nosi ciężar arystokratycznego pochodzenia jak pancerz, ale też jak kajdany. W środowisku policyjnym jest outsiderem, bo współpracownicy widzą w nim jedynie „pana z wielkiego domu”.
Barbara Havers w wykonaniu Sofii Barclay (którą pamiętamy z „Ted Lasso”) to przeciwieństwo Lynleya. Jest bezpośrednia, niezależna, z rodziny robotniczej, dla której praca w policji to nie prestiż, lecz konieczność. Barclay gra Havers z charakterystycznym wigorem, nadając jej więcej „pazura” niż miała Sharon Small w oryginalnej serii z lat 2001-2007. Nie boi się być nieprzyjemna, nie stara się być lubiana. To postać, która pcha śledztwo do przodu instynktem i determinacją, podczas gdy Lynley analizuje i wyciąga wnioski.
Co fascynujące, Thompson nie pozwala, by ich relacja przerodziła się w romans. Ta platoniczność, ta czysto zawodowa więź, która z odcinka na odcinek staje się coraz głębsza. W scenach, gdy Lynley i Havers stoją naprzeciw siebie w jakimś ponurym pokoju przesłuchań w Norfolk, czuć napięcie - nie erotyczne, lecz intelektualne. To jak iskry latające między dwoma umysłami, które dopiero uczą się, jak ze sobą współpracować.
Lynley (2025) - recenzja i opinia o serialu [BBC First]. Estetyka błękitnej krwi i szarego betonu
Edward Bazalgette, reżyser odpowiedzialny za większość odcinków (Stewart Svaasand zakończył serię), to filmowiec, który już wcześniej udowodnił swoją biegłość w gatunku - pracował przy „The Last Kingdom”, „Poldarku” czy „Doktorze Who”. W „Lynleyu” Bazalgette operuje kamerą jak malarz. Każda scena na wybrzeżu Norfolk, każdy kadr z mglistymi mokradłami czy kamiennymi ruinami Mallow Castle w Irlandii to wyjątkowy. Nie jest to może realizm w stylu „The Wire”, lecz raczej wyidealizowany obraz angielskiej prowincji, gdzie nawet morderstwo wydaje się być częścią naturalnego porządku rzeczy.
Bazalgette doskonale rozumie, że brytyjski kryminał to nie tylko zagadki do rozwiązania, ale przede wszystkim wyjątkowy klimat. Każdy odcinek trwa około 45 minut, co daje czas na rozbudowanie nie tylko intryg, ale i psychologii postaci. To błogosławieństwo i przekleństwo jednocześnie. Te kilka odcinków to jednak zdecydowanie za mało, aby w pełni poznać głównych bohaterów. Serial ma tę specyficzną cechę brytyjskich produkcji, źe nie spieszy się, powoli budując napięcie.
Thompson wie, jak budować napięcie i kiedy je rozładować. Nie ma tu gwałtownych zwrotów akcji, a każda wskazówka, każdy twist wynika z charakterów postaci i ich wyborów. Co ciekawe, serial unika pułapki, w którą wpadła oryginalna seria z lat 2000. - przypominała operę mydlaną, a tu Thompson trzyma emocje na wodzy, pozwalając, aby pojawiły się naturalnie.
Lynley (2025) - recenzja i opinia o serialu [BBC First]. Czy warto wrócić do Norfolk?
„Lynley” to idealny serial dla cierpliwych widzów, dla tych, którzy potrafią docenić niuanse gry aktorskiej, subtelność reżyserii i bogactwo literackiego źródła. Leo Suter i Sofia Barclay tworzą duet, który ma potencjał stać się ikonicznym. Ich chemia jest namacalna, a rozwój relacji rozpisany z precyzją godną szwajcarskiego zegarka. Czy to serial, który zasługuje na kolejne sezony? Bez wątpienia. Thompson i Bazalgette stworzyli fundament, na którym można budować przez lata.
„Lynley” jest bezpieczny, komfortowy, przewidywalny w swojej strukturze. Ale czy to wada? W czasach, gdy większość produkcji kryminalnych ściga się w coraz to mocniejszych scenach ukazujących brutalność i przemoc, „Lynley” proponuje coś innego i stawia na inteligencję widzów. To serial, który zakłada, że potrafimy zauważyć subtelność gestu, zrozumieć milczenie, docenić piękno kadru z mglistym porankiem nad Norfolk. Lynley jest pozycją obowiązkową dla fanów brytyjskich kryminałów, głównie ze względu na doskonałe kreacje aktorskie i subtelne odświeżenie formuły, a dla pozostałych będzie to zapewne jedna wielka nuda.
Atuty
- Dobra chemia między głównymi bohaterami
- Świetne zdjęcia - piękny krajobrazy Norfolk i Irlandii
- Elegancka i inteligentna narracja buduje napięcie w sposób subtelny
- Solidna obsada drugoplanowa
- Muzyka buduje nastrój w odpowiednim momencie
Wady
- Czasem zbyt wolne tempo akcji
- Nie ma co liczyć na szybki zwrot akcji
- W połowie staje się przewidywalny i schematyczny
To solidny, inteligentny i świetnie wykonany serial. Nie zmieni waszego życia, ale na pewno spędzicie przy nim kilka miłych wieczorów.
Przeczytaj również
Komentarze (2)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych