![Steve (2025) - recenzja filmu [Netflix] Szanuj nauczyciela swego...](https://pliki.ppe.pl/storage/bf91cb6518c13dc46b89/bf91cb6518c13dc46b89.jpg)
Steve (2025) - recenzja filmu [Netflix] Szanuj nauczyciela swego...
O tym, że Cillian Murphy to aktor o tysiącu i jednej twarzy mogliśmy się przekonać już wcześniej. Artysta ten wcielał się już w tak różne postacie jak brytyjski transseksualista w “Śniadaniu na Plutonie”, astronauta Robert Capa we “W stronę Słońca”, Strach na Wróble w “Batmanie Początek” czy też legendarny Tommy Shelby, przywódca gangu “Peaky Blinders”. Najnowszym przykładem niezwykłej wręcz wszechstronności Irlandczyka jest jego współpraca z belgijskim reżyserem Timem Mielantsem, na którą składa się również udany, netflixowy film “Steve”.
Wydawać by się mogło, że Cillian Murphy — mający dziś status ikony, głównie za sprawą występu w kultowym serialu “Peaky Blinders”, ale także całkowicie zasłużonego Oscara za “Oppenheimera” — na dobre zadomowi się w mainstreamie. Tym bardziej że pojawiły się pogłoski, iż ma zagrać samego Lorda Voldemorta w zbliżającym się wielkimi krokami serialu HBO o Harrym Potterze. Plotkę tę zresztą sam zdementował, przyznając w jednym z ostatnich wywiadów, że trudno byłoby przebić to, co zaprezentował Ralph Fiennes. Tymczasem, zamiast przyjąć jedną z zapewne licznych lukratywnych propozycji płynących z Hollywood, Murphy skupił się na występach w kameralnych dramatach — w obu przypadkach zrealizowanych przez Belga Tima Mielantsa. Wystąpił w nich także w roli producenta, jako współwłaściciel firmy Big Things Films, założonej wraz z Alanem Moloneyem. Najpierw w udanym dramacie “Drobiazgi takie jak te” — ekranizacji głośnej, nagrodzonej Bookerem powieści Irlandki Claire Keegan — wcielił się w cichego, skromnego handlarza węglem, nad którym zdecydowanie góruje siostra Mary, znakomicie zagrana przez nagrodzoną w Berlinie Emily Watson, skrywająca mroczne sekrety zarządzanego przez nią przybytku.
Najnowsza produkcja to jednak nieco inny przypadek. O ile w pierwszym z omawianych projektów Murphy wziął udział za namową Matta Damona – po rozmowie na planie “Oppenheimera” – o tyle tym razem aktor doskonale znał autora literackiego pierwowzoru, powieści “Shy”, czyli Maxa Portera. Obaj od pewnego czasu zastanawiali się, w jaki sposób przełożyć tę historię na język filmu, co okazało się nie lada wyzwaniem. Introspektywna narracja powieści, prowadzona z perspektywy tytułowego bohatera (w którego w filmie wciela się Jay Lycurgo), utrudniała zbudowanie pełnowymiarowej fabuły, obejmującej zarówno nauczycieli, jak i innych nastolatków, przebywających w miejscu określanym w wielu opisach produkcji jako “szkoła poprawcza ostatniej szansy”. Ostatecznie Porter - już jako scenarzysta - zdecydował się uczynić pedagoga Steve’a głównym bohaterem filmu, co okazało się klasycznym strzałem w dziesiątkę, zwłaszcza biorąc pod uwagę to jak znakomitego aktora mógł obsadzić w głównej roli.





Steve (2025) - recenzja, opinia o filmie [Netflix] Popis aktorski Cilliana Murphy'ego
Już sam początek filmu — odwołujący się do angielskiego Euro96, a także momenty, w których wybrzmiewa uchodząca wówczas za szczyt nowoczesności, a dziś właściwie martwa muzyka drum’n’bass — sprawia, że wielu widzom urodzonym w ostatnich dekadach XX wieku może się zrobić cieplej na sercu. Podążamy śladem Steve’a, dyrektora szkoły dla chłopców z poważnymi problemami wychowawczymi. Do samego przybytku trafiamy w przełomowym momencie: z jednej strony właśnie zagnieździła się tam ekipa filmowa, która ma przygotować dla telewizji materiał dotyczący zasadności finansowania tego typu ośrodków, z drugiej zaś pedagodzy dowiadują się, że placówka i tak wkrótce straci dotację. W tle rozgrywają się codzienne dramaty, dotykające tego dnia także nastoletniego Shy’a, który otrzymuje niepokojący telefon od matki.
Na papierze „Steve” przypomina punkt wyjścia wielu filmów klasyka kina społecznego, Kena Loacha — o czym zresztą wspomina sam Cillian Murphy, który miał okazję z nim współpracować. W rzeczywistości jednak film Mielentsa różni się od dorobku Loacha, a także od poprzedniej produkcji samego reżysera. Fabuła jest tu znacznie mniej zwarta, co wydaje się zabiegiem w pełni świadomym. Łatwo można by sobie bowiem wyobrazić film, złożony z dokładnie tych samych elementów, ale skonstruowany w sposób bardziej konwencjonalny, bliższy znanemu wzorcowi. Grono pedagogiczne szkoły decyduje się wpuścić do swojego ośrodka ekipę filmową, która ma pomóc w ociepleniu jego wizerunku i w konsekwencji zwiększyć szanse na dalsze finansowanie. Niestety, podopieczni swoim zachowaniem nie tylko tego nie ułatwiają, ale wręcz mocno to utrudniają, a ostatecznie nauczyciele dowiadują się, że rządowy kurek z pieniędzmi i tak zostanie zakręcony. Mielants i Porter stawiają jednak na narrację znacznie bardziej chaotyczną, co pozwala im wierniej oddać realia życia w tego typu ośrodkach oraz nieustanne zmagania ich pracowników z rutyną i frustracją.

Steve (2025) - recenzja, opinia o filmie [Netflix] Brak jednoznacznego opowiedzenia się po którejkolwiek ze stron
To karkołomne zadanie ostatecznie się udaje — głównie dzięki znakomitemu aktorstwu. O Cillianie Murphym można by pisać bez końca, bo to po prostu kolejny popis tego niezwykle wszechstronnego artysty. Największym atutem Irlandczyka nie jest wcale jego oryginalna, androgyniczna uroda, doskonale pasująca do nietypowych ról, a jednocześnie kontrastująca z kreacjami takimi jak choćby bezwzględny Tommy Shelby. Tym, co naprawdę wyróżnia Murphy’ego, są jego oczy — potrafiące oddać całą gamę emocji i stanów psychicznych granych przez niego bohaterów. Złość, zmęczenie, determinację czy skupienie – wszystko to można wyczytać właśnie z jego spojrzenia, z którego aktor tak często i świadomie korzysta. Pochwały należą się także młodym wykonawcom, dla wielu z nich był to bowiem debiut aktorski. Warto przy tym dodać, że wybrano ich spośród ponad 3,5 tysiąca przesłuchiwanych kandydatów. Wspomnieć należy również o doświadczonych Tracey Ullman i Emily Watson – choć ta druga nie stworzyła tu roli tak sugestywnej, jak w poprzednim filmie Mielentsa.
Jedną z myśli, które pojawiają się po seansie produkcji Netflixa, jest to, że chciałoby się zobaczyć pogłębioną refleksję na temat problemów placówek edukacyjnych dla trudnej młodzieży — w duchu wspomnianego już Kena Loacha. Film Mielantsa, nastawiony na subiektywne doświadczenie, nie daje jednak takiej perspektywy. Jego ogromnym atutem jest za to brak jednoznacznego opowiedzenia się po którejkolwiek ze stron. Reżyser pokazuje zarówno trudności wychowawcze związane z młodymi ludźmi, którym niewiele potrzeba, by sprowokować ostry konflikt, jak i sugeruje, że jeszcze kilka lat wcześniej wystarczyło naprawdę niewiele, by ich życie potoczyło się zupełnie inaczej. Film ogląda się świetnie, także dzięki znakomitym zdjęciom i świetnie dobranej muzyce. Dobrze, że w zalewie drogich superprodukcji przedstawiciele streamingowego giganta wciąż znajdują przestrzeń na finansowanie takich, kameralnych projektów. To jednak w dużej mierze zasługa artystów takich jak Cillian Murphy. Irlandczyk konsekwentnie buduje wizerunek nie-celebryty, doskonale kontrastującego ostatnio w cyfrowych mediach z osobą Taylor Swift, wcale nie uciekającego od mainstreamu, ale jednak skupionego na poruszaniu ważnych społecznie tematów.
Atuty
- świetny punkt wyjścia
- dobrze oddane realia lat 90’
- znakomita kreacja Cilliana Murphy’ego
- udane role drugoplanowe
- świetne zdjęcia i muzyka
Wady
- historia może się wydać nieco chaotyczna
- być może przydałaby się w tym wypadku pogłębiona refleksja nad systemem finansowania tego typu placówek
“Steve” to bardzo dobry kameralny dramat ze świetną rolą Cilliana Murphy’ego i udaną kreacją lat 90’, poruszający ważne kwestie społeczne.
Przeczytaj również






Komentarze (2)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych