Potwór: Historia Eda Geina (2025) - recenzja serialu [Netflix]. Taniec z diabłem w Plainfield

Potwór: Historia Eda Geina (2025) - recenzja i opinia o serialu [Netflix]. Taniec z diabłem w Plainfield

Łukasz Musialik | Dzisiaj, 21:00

Ryan Murphy, niestrudzony kronikarz amerykańskich patologii, powraca z trzecią odsłoną swojej kontrowersyjnej antologii „Potwór”, tym razem kierując obiektyw na postać, która niczym upiorny duch od dekad nawiedza zbiorową wyobraźnię - Eda Geina. Po wiwisekcji umysłów Dahmera i braci Menendez, wybór „Rzeźnika z Plainfield” wydawał się tyleż logiczny, co ryzykowny. Gein to przecież nie tylko historyczny morderca. To archetyp, mroczny materiał genetyczny, z którego zrodzili się Norman Bates, Leatherface i Buffalo Bill.

Pytanie, jakie zawisło nad tą produkcją od samego początku, brzmiało więc czy w tej opowieści, przemielonej przez popkulturę na tysiąc sposobów, można jeszcze odnaleźć coś nowego? Coś więcej niż tylko epatowanie makabrą i odcinanie kuponów od fascynacji złem? Odpowiedź, jaką serwuje nam Netflix, jest złożona, niejednoznaczna i cholernie niepokojąca, głównie za sprawą jednego aktorskiego tour de force, które zapisze się w historii telewizji.

Dalsza część tekstu pod wideo

Potwór: Historia Eda Geina / Monster: The Ed Gein Story / Netflix
resize icon

Potwór: Historia Eda Geina (2025) - recenzja i opinia o serialu [Netflix]. Portret demona w ciele prostaczka

Tym, co wynosi „Historię Eda Geina” ponad poziom zwykłego true crime, jest bezdyskusyjnie rola Charliego Hunnama. Aktor, znany dotąd z ról charyzmatycznych twardzieli, dokonuje tu absolutnej, niemal fizycznej transmutacji, która mrozi krew w żyłach. Stworzony przez niego Gein to nie demon z piekła rodem, lecz żałosna, złamana istota o oczach zagubionego dziecka i niezgrabnych, chłopskich ruchach.

Hunnam buduje swoją postać na subtelnościach, jak nerwowym uśmiechu, który pojawia się w najbardziej nieodpowiednich momentach, cichym, mamroczącym głosie, w którym pobrzmiewa echo zaborczej matki, i spojrzeniu, które zdaje się patrzeć gdzieś dalej, w głąb krainy rozkładu i śmierci. To kreacja totalna, pozbawiona szarży, a przez to autentycznie przerażająca. Twórcy, świadomi siły tej roli, pozwalają kamerze trwać przy Hunnamie, eksplorując jego samotność, jego patologiczną więź z matką (świetna, jadowita Jessica Lange w retrospekcjach) i powolne osuwanie się w obłęd.

Serial unika łatwego psychologizowania, nie szuka prostych usprawiedliwień, ale zmusza do konfrontacji z faktem, że największe potwory rodzą się z ludzkiej nędzy, izolacji i niewyobrażalnego cierpienia. To właśnie w tych cichych, pozbawionych dialogów scenach, gdy Gein w milczeniu „pracuje” w swojej stodole, serial osiąga szczyty psychologicznej grozy, której nie powstydziłby się sam David Fincher.

Potwór: Historia Eda Geina / Monster: The Ed Gein Story / Netflix
resize icon

Potwór: Historia Eda Geina (2025) - recenzja i opinia o serialu [Netflix]. Estetyka zgnilizny i zmęczenie materiału

Niestety, tam, gdzie Hunnam hipnotyzuje subtelnością, Ryan Murphy i jego ekipa zbyt często uciekają się do stylistycznej maniery, która stała się już ich znakiem rozpoznawczym i niestety piętą achillesową. Wizualnie serial jest majstersztykiem. Zapadłe, gnijące gospodarstwo Geina, spowite mgłą pola kukurydzy i przygnębiająca szarość miasteczka Plainfield w stanie Wisconsin lat 50. tworzą klimat tak gęsty, że można go kroić nożem.

Każdy kadr jest precyzyjnie skomponowany, oświetlony w sposób przywodzący na myśl obrazy Andrew Wyetha, gdyby ten malował sceny zbrodni. Problem w tym, że ta wystudiowana estetyka chwilami przykrywa treść, zamieniając dramat w makabryczny spektakl. Murphy nie potrafi oprzeć się pokusie dosłowności. Choć najgorsze pozostaje poza kadrem, kamera z lubością zatrzymuje się na owocach chorej wyobraźni Geina - ludzkich maskach, abażurach, pasach z sutków.

Ta dosłowność, powtórzona wielokrotnie, z czasem traci siłę rażenia, a zaczyna nużyć i budzić podejrzenie o tanią eksploatację. Formuła antologii zaczyna zdradzać objawy zmęczenia. Podobnie jak w „Dahmerze”, narracja bywa chaotyczna, skacząc między przeszłością a teraźniejszością, a wątki poboczne, zwłaszcza te dotyczące śledztwa, wydają się blade i pretekstowe wobec centralnej postaci potwora.

Potwór: Historia Eda Geina / Monster: The Ed Gein Story / Netflix
resize icon

Potwór: Historia Eda Geina (2025) - recenzja i opinia o serialu [Netflix]. Głos ofiar w cieniu legendy

Największym wyzwaniem, przed jakim stanęli twórcy, była próba opowiedzenia tej historii na nowo, tak by nie powielać klisz i nie gloryfikować sprawcy. Trzeba przyznać, że podjęto próbę oddania głosu ofiarom i społeczności Plainfield, co stanowi wyraźny postęp w stosunku do poprzednich części serii. Poznajemy bliżej Bernice Worden i Mary Hogan, nie jako anonimowe pozycje w aktach sprawy, ale jako żywe, oddychające kobiety, których zniknięcie rozrywa tkankę małego miasteczka. 

Serial poświęca sporo czasu na pokazanie, jak zbrodnie Geina zniszczyły lokalną społeczność, zasiewając w niej paranoję i nieufność, która przetrwała lata. To ważny i potrzebny zabieg, który jednak nie zawsze w pełni się udaje. Postać Geina, a zwłaszcza magnetyczna kreacja Hunnama, jest tak potężna, że nieuchronnie spycha wszystko inne na drugi plan. Ostatecznie i tak to jego perspektywa dominuje, a próby zrównoważenia narracji wydają się chwilami wymuszone, jakby dodane w odpowiedzi na zarzuty o bezrefleksyjnym żerowaniu na ludzkiej tragedii, o które były oskarżane poprzednie odsłony cyklu. Mimo to, serial stawia ważne pytanie. Czy skupiając się na psychice mordercy, nieuchronnie nie odbieramy przestrzeni jego ofiarom? I czy nasza kulturowa obsesja na punkcie seryjnych morderców sama w sobie nie jest formą bezczeszczenia ich pamięci?

Potwór: Historia Eda Geina (2025) - recenzja i opinia o serialu [Netflix]. Podsumowanie

„Potwór: Historia Eda Geina” to dzieło nierówne, rozdarte między genialną kreacją aktorską a stylistycznym ekscesem swojego twórcy. Dla samej roli Charliego Hunnama, jednej z najwybitniejszych i najbardziej przerażających ostatnich lat, warto ten serial zobaczyć. 

Jednocześnie jest to produkcja, która potwierdza, że formuła Ryana Murphy'ego zaczyna zjadać własny ogon. Jego fascynacja makabrą i estetyzacją grozy sprawia, że serial chwilami balansuje na granicy eksploatacji. Choć podejmuje próbę nadania historii szerszego, bardziej ludzkiego wymiaru, ostatecznie i tak pozostaje przede wszystkim mrocznym, hipnotyzującym portretem potwora. Portretem, który nie daje łatwych odpowiedzi, ale zmusza do zadania sobie pytania, jak cienka jest granica między człowiekiem a bestią i dlaczego tak bardzo lubimy wpatrywać się w otchłań.

Atuty

  • Absolutnie fenomenalna, hipnotyzująca i przerażająca kreacja Charliego Hunnama
  • Gęsty, mistrzowsko budowany klimat grozy i niepokoju
  • Wizualny majstersztyk - dopracowane kadry, scenografia i zdjęcia
  • Próba oddania głosu ofiarom i pokazania wpływu zbrodni na społeczność
  • Głębokie, psychologiczne podejście do genezy zła, unikające prostych odpowiedzi

Wady

  • Charakterystyczna dla Ryana Murphy'ego maniera i skłonność do epatowania makabrą
  • Chaotyczna, skacząca w czasie narracja, która bywa męcząca
  • Wtórność formuły i poczucie, że serial balansuje na granicy eksploatacji
  • Słabo zarysowane i pretekstowe wątki poboczne, zwłaszcza te dotyczące śledztwa
  • Mimo dobrych chęci, postać Geina i tak dominuje nad historią ofiar

To studium zła tak przenikliwe i fizycznie namacalne, że pozostaje pod powiekami na długo po seansie.

7,5
Łukasz Musialik Strona autora
Pasjonat gier od samego dzieciństwa, kiedy to swoją pierwszą konsolę dostał od rodziców. Od tamtej pory zafascynowany grami i ich światem, ponieważ jako dorosły uważa, że to nie tylko rozrywka, ale także sztuka, która może nas uczyć, inspirować i poruszać emocje. Nieustannie poszerza swoją wiedzę i doświadczenie w dziedzinie gier i konsol, aby móc dostarczać innym jak najbardziej wartościowe treści.
cropper