Blizna (2024) – recenzja po połowie sezonu serialu [Canal+]. Mroki big techu i mroki ludzkiej natury

Blizna (2024) – recenzja, opinia po połowie sezonu serialu [Canal+]. Mroki big techu i mroki ludzkiej natury

Piotrek Kamiński | Wczoraj, 21:00

Simon i jego najlepszy przyjaciel, Tomas, stworzyli wspólnie firmę, której produkt może zrewolucjonizować świat. Ich sztuczna inteligencja potrafi czytać ludzi niczym otwartą książkę z samego tylko wyrazu twarzy, proponując różnorodne, kolejne kroki, aby poprawić nastrój czy też wzmocnić już i tak pozytywne wibracje. Sam Simon jest patologicznie nieśmiałym człowiekiem, lecz pewnego dnia poznaje przez internet sympatyczną Irinę – ładną Ukrainkę z blizną na poliku, które to znamię z początku wydaje się być nieistotne, a ostatecznie zmieni trajektorię życia zarówno jej, jego, jak i jeszcze kilku innych osób.

Canal+ reklamuje swoją nową propozycję jako „nowy projekt twórców 'Domu z papieru'”, co generalnie nie jest kłamstwem – przynajmniej dwóch scenarzystów dzisiejszego serialu maczało palce i przy hicie Netflixa – ale nie powiedziałbym, aby było to zbyt odpowiednie porównanie. Jasne, oba seriale dzieją się w Hiszpanii i od czasu do czasu oferują jakiś zwrot akcji, ale u swoich podstaw są to seriale tak bardzo różne, tak do siebie niepodobne, że ktoś liczący na widowisko podobne do „La Casa de Papel” może się zwyczajnie odbić. Czy byłby to z jego strony błąd? Na ten moment trochę trudno powiedzieć, ale oceniając po obejrzeniu połowy odcinków tego pierwszego sezonu – producenci, z tego co udało mi się dowiedzieć, liczą, że zrobią z „Blizny” całą serię – nie jestem przesadnie pozytywnie nastawiony.

Dalsza część tekstu pod wideo

Nie chodzi o to, że jedną z drugoplanowych, ale istotnych dla całej intrygi ról gra Maciej Stuhr – ja tam lubię go bodajże od czasów pierwszego „Fuksa” i choć jest ode mnie o dobrych 13 lat starszy, to już zawsze pozostanie dla mnie „młodym Stuhrem” i jednym z bardziej niezawodnych aktorów swojego pokolenia. Problem „Blizny” jest znacznie mniej małostkowy, a jest nim fabularne rozwodnienie opowieści. Rozumiem, że książka autorstwa Juana Goemza-Jurado ma w naszym wydaniu dobrych 480 stron, więc zmieści się w niej dobrych kilka wątków pobocznych, które mogą, ale wcale nie muszą jakoś ściśle wiązać się z głównym tematem książki i żadnemu czytelnikowi pewnie powieka nie drgnie, lecz serial – a już zwłaszcza taki wychodzący tydzień po tygodniu – rządzi się swoimi prawami i jeśli oglądasz połowę sezonu i wciąż nie masz pojęcia jak dwa główne wątki są ze sobą w ogóle połączone, to coś tu jest nie tak.

Blizna (2024) – recenzja, opinia po połowie sezonu serialu [Canal+]. Zderzenie dwóch światów

Irina
resize icon

Zawsze istnieje też opcja, że oba te wątki ostatecznie po prostu nigdy nie połączą się ze sobą w żaden satysfakcjonujący sposób, a ich jedynym spoiwem będzie postać Simona – twórcy algorytmu i, hmmm, „chłopaka” Iriny. O co chodzi w tych historiach? Już tłumaczę.

Z jednej strony barykady mamy wątek technologiczny, który, jak mniemam, okaże się być kompletnie nieistotny w szerszym ujęciu. Simon i Tomas sprzedali swój pomysł szefowi wielkiej korporacji, niejakiemu Jakubowi Sandersowi. Rzecz w tym, że ich AI nie jest jeszcze skończona, a termin oddania produktu zbliża się wielkimi krokami. Jest to o tyle istotne, że firma pana Sandersa sama boryka się z niemałymi problemami finansowymi, więc duże zwycięstwo jest jej potrzebne tu i teraz, jeśli mają w ogóle przetrwać na rynku. Do tego dochodzi wątek gangsterów, niezdrowo interesujących się produktem Simona i Tomasa z sobie tylko znanych przyczyn, lęk przed kradzieżą danych i cała boczna historia z niepełnosprawnym bratem Simona.

Po drugiej stronie żelaznej kurtyny mamy natomiast Irinę, dziewczynę z blizną, która z jednej strony mocno naciska na zalegalizowanie swojego pobytu w Hiszpanii, z drugiej spędza swój wolny czas mordując rosyjskich gangsterów. Na przestrzeni kolejnych odcinków dowiemy się skąd wzięła się blizna zdobiąca jej policzek i do kogo ostatecznie stara się dobić nasza bohaterka. Jeśli chodzi o akcję, wątek ten nie jest jakoś specjalnie ambitny, korzystając raczej z formatów i klisz ustanowionych przez kino akcji na przestrzeni ostatniej dekady albo dwóch. Miło, że choreografowie wpletli w jej sceny walki momenty kryzysowe, pokazujące, że drobna Ukrainka nie wygra tak łatwo z wielkimi, nasterydowanymi zakapiorami, choć ostatecznie oczywiście i tak nie mają z nią większych szans.

Blizna (2024) – recenzja, opinia po połowie sezonu serialu [Canal+]. Miłość rośnie wokół nas

Irina w wannie
resize icon

Tym jednak, co sprawia, że jej wątek staje się ostatecznie całkiem interesujący jest jej relacja z Simonem. Z początku jest on dla niej jedynie narzędziem umożliwiającym zrealizowanie jej długofalowych planów, lecz jego dobroć i nieporadność w relacjach międzyludzkich sprawia, że zaczyna dostrzegać w nim coś więcej, zaczyna naprawdę go lubić i dbać o niego i jego brata. To zdecydowanie najbardziej zajmujący i najmniej banalny wątek całego serialu.

A tych banalnych zdecydowanie serialowi nie brakuje. Cała historia przeszłości Iriny jest może i tragiczna, ale przy tym również tak niesamowicie przewidywalna, jak to tylko możliwe. W dzisiejszych czasach Tomas nie ufa Irinie (całkiem słusznie zresztą), więc robi pod nią różnorakie podchody, byle tylko udowodnić przyjacielowi, że jest wykorzystywany. Działająca w Hiszpanii rosyjska mafia zajmuje się dokładnie tym, czego należałoby się po niej spodziewać i jest dokładnie tak zepsuta, jak sobie wyobrażasz po usłyszeniu frazy „rosyjska mafia”. 

Myślę, że gdybym obejrzał wyłącznie pierwszy odcinek i na tej podstawie miał polecić komukolwiek dzisiejszy serial, zapewne powiedziałbym, że nie warto. Wszystko to już widzieliśmy – może w innych kombinacjach, ale jednak – a tych kilka szczerze intrygujących motywów rozwleczonych jest do granic wytrzymałości. Z każdym kolejnym odcinkiem jednak coraz bardziej intryguje mnie postać Iriny, tajemniczo, acz wyraziście zagrana przez Milenę Radulovic i chcę wiedzieć jak dalej potoczy się jej historia, zwłaszcza w kontekście postaci Simona. Reżysersko, „Blizna” nie powala – tu i tam trafi się ciekawe ujęcie czy nawet cała sekwencja, ale nie jest to produkcja, która ma kupić widza swoim artyzmem. Grunt, że montaż przez cały czas pozostaje żwawy, a postacie wyraziste. Trudno mi polecić ci go jednoznacznie i definitywnie, acz sugerowałbym sprawdzenie przynajmniej pierwszych dwóch-trzech odcinków, bo może okazać się, że trudne do docenienia w premierowym odcinku losy postaci jeszcze dadzą radę przykuć twoją uwagę. Moją nawet przykuły. Mam nadzieję, że nie na darmo.

Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper