Koszmar minionego lata (2025) – recenzja filmu [UIP]. Ale to trzeba mieć pecha!

Koszmar minionego lata (2025) – recenzja, opinia o filmie [UIP]. Ale to trzeba mieć pecha!

Piotrek Kamiński | Wczoraj, 21:00

28 lat po tym, jak pierwsza nieodpowiedzialna grupa nastolatków doprowadziła do wypadku, którego uczestnicy obiecali sobie nigdy więcej o nim nie wspominać, po czym zostali wymordowani przez człowieka, który ewidentnie miał problem z ich planem, nowa grupa dzieciaków znajduje się w z grubsza takiej samej sytuacji...

Od pierwszego „Koszmaru minionego lata” minęły już ponad dwie dekady. Film zdążył w tym czasie obrosnąć legendą, stać się częścią klasyki slasherowej kinematografii, lecz powiedzmy sobie szczerze – czy nie jest trochę tak, że po prostu polubiliśmy scenariusz, bo jego autorem był Kevin Williamson (autor scenariuszy do pierwszych dwóch i później czwartego „Krzyku”), niewiele robiąc sobie z faktycznej jakości dialogów i samej fabuły? Nie jest to niemożliwe.

Dalsza część tekstu pod wideo

Williamson dosyć luźno podszedł do materiału źródłowego, napisanego przez Lois Duncan-Steinmetz w 1973 roku. Pani Duncan nigdy nie patrzyła na swoje dzieło jak na slasher, którego bohaterowie są z grubsza zepsutymi ludźmi, karanymi przez kogoś ze względu na błędy przeszłości. Jej Julie, Ray i reszta byli postaciami dramatycznymi, a samo rozwiązanie zagadki bardziej tragiczne, niż jakkolwiek inne. Williamson przerobił jej bazę na coś bliższego jego wcześniejszemu „Krzykowi” i choć czysto finansowo była to zapewne dobra decyzja, artystycznie sprowadziła ona film do poziomu gigantycznie prostackiej sieczki. Kiedy miałem dziesięć lat, byłem fanem tej franczyzy, lecz powtarzając sobie seans po latach, moje oczy dostrzegły całą masę bzdur, na truchłach których zbudowana została fabuła nie tylko pierwszego filmu, ale też całej serii. 

Koszmar minionego lata (2025) – recenzja, opinia o filmie [UIP]. To samo, ale inaczej

Julie i Ray
resize icon

Będący echem z tytułem pierwszej części, dzisiejszy film jest odrobinę kontynuacją, a odrobinę rimejkiem klasycznego „Koszmaru minionego lata”. Nowa grupa znajomych, po grubej imprezie czwartego lipca, przyczynia się do czyjejś śmierci. Rok później, zaczyna ich prześladować człowiek ubrany w rybacki płaszcz. Czy to ponownie Ben Willis? A może ktoś się po prostu pod niego podszywa? O tym przekonamy się dopiero oglądając film.

W przeciwieństwie do poprzednich filmów, tym razem tożsamość mordercy rzeczywiście jest głównym motorem napędowym fabuły. W pierwszych dwóch częściach boleśnie oczywistym było, że pod maską siedzi starszy pan – zapewne ten sam, którego potrącili samochodem. Dosłownie widać było jego siwą brodę, wystającą spod płaszcza. Jasne, film przez z grubsza cały czas podrzucał fałszywe tropy, sugerując, że to inni bohaterowie, z granym przez Freddy'ego Prinze'a Junniora Rayem Bronsonem na pierwszym miejscu, mogą być mordercą, lecz widz przez większość czasu nie miał wątpliwości, że to tylko fałszywy trop. To były inne czasy...

I choć on i Jennifer Love Hewitt pojawiają się w filmie, nie są oni tym razem głównymi bohaterami. Dostajemy zestaw nowych postaci, zaskakująco podobnych, przynajmniej charakterystycznie, do tych, których widzieliśmy wcześniej. Ava (Chase Sui Wonders) to taka nowa Juluie – głos rozsądku i typowa główna bohaterka – jej chłopak tym razem ma na imię Milo (Jonah Hauer-King), podczas gdy jej najbliżsi przyjaciele to Danica i Teddy (Madelyn Cline i Tyriq Withers). Każde z nich idealnie wpisuje się w stereotyp ustalony przez aktorów wcielających się w ich odpowiedniki blisko trzydzieści lat temu, choć nie wszystko jest aż tak banalne, jak mogłoby się wydawać. Miejscami postać, która dawno temu wyzionęłaby już ducha, podczas gdy ktoś inny, kto do tej pory siedział bezpiecznie z tyłu, kończy z flakami na wierzchu.

Koszmar minionego lata (2025) – recenzja, opinia o filmie [UIP]. Tania nostalgia i solidne morderstwa

Rybak
resize icon

Czym, ostatecznie, jest nowy „Koszmar minionego lata”? Odrobinę nowym spojrzeniem na wciąż nie do końca zrealizowany temat przedstawiony w oryginale, a częściowo chamską powtórką ze zgranych już motywów, które zdarzyło nam się oglądać już setki razy. Niektóre wątki powtarzają się niemal jeden do jednego, co ma zapewne połechtać nostalgię widza, lecz tylko w kilku sytuacjach faktycznie im się to udaje. W pozostałych przypadkach jest to jedynie chamska powtórka z tego, co już widzieliśmy, nie oferująca sama w sobie żadnej świeżości. Jasne, miło było zobaczyć dawny sklep rodziny Helen i nową postać uciekającą przed Rybakiem w podobny sposób, co ona blisko trzydzieści lat wcześniej, lecz magia znika, kiedy zaczynamy zastanawiać się nad logiką tego, co widzimy. Czy wjazd na piętro ręcznie operowanym dźwigiem rzeczywiście był konieczny, czy miał jedynie przypomnieć nam scenę z pierwszego filmu?

W ogóle bohaterowie tej nowej wersji regularnie zachowują się jakby nie mieli mózgów, przez co trudniej z nimi sympatyzować. Nie pomaga im też zdecydowanie skopany montaż, przez który ich decyzje wyglądają jeszcze bardziej niemądrze. Bo wyjść z względnie bezpiecznego domu z automatycznymi drzwiami, bo chce się skoczyć po ładowarkę do stojącego na podjeździe samochodu to jedna głupota, ale najwyraźniej odejść od mordercy mając go na glebie, wygrywając, tylko po to, aby chwilę później czołgać się, błagać o pomoc i umrzeć, to już zupełnie nowy poziom absurdu. Miałem wrażenie, że przespałem jakimś cudem całą scenę, która nadałaby temu wszystkiemu sens, ale byliśmy na seansie całą rodziną, więc wiem, że niczego nie przegapiłem. 

O poszczególnych detalach fabuły mógłbym marudzić jeszcze bardzo długo, gwarantuję, lecz tym, co rzeczywiście mogę pochwalić są same morderstwa. W oryginale nigdy nie widzieliśmy zbyt wiele. W większości przypadków zadziałać musiała wyobraźnia, bo albo widzieliśmy tylko sam zamach albo kamera ustawiona była tak, aby za wiele nie pokazać. Tym razem filmowcy postarali się o kategorię wiekową R i korzystają z niej regularnie. A to harpun przebija kogoś przez środek klatki piersiowej czy brzuch, ofiara duszenia ma wielką ranę idącą przez całą szyję, a w jednym wypadku na zbliżeniu podziwiamy hak przebijający czyjąś skórę. Szkoda jedynie, że morderstwom nie towarzyszą dłuższe, lepiej rozplanowane, podbijające napięcie sceny pościgów. Znakomita większość morderstw dzieje się szybko, sprawnie. Z jednej strony szanuję skuteczność mordercy, z drugiej, jego podejście nie jest zbyt... filmowe. A przecież oglądamy film!

„Koszmar minionego lata” może być całkiem przyjemnym w odbiorze slasherem... jeśli mózg zostawisz w kinowej szatni. Jest tu kilka ciekawych pomysłów, morderstwa wypadają pomysłowo i brutalnie, a rozwiązanie zagadki stara się nie być tylko prostym wyciągnięciem dywanu spod nóg, a faktycznie powiedzieć coś na temat ludzkiej psychiki. Zabrakło talentu scenopisarskiego, który pozwoliłby te wszystkie dobre chęci spiąć w satysfakcjonującą całość. Po drodze bawiliśmy się całkiem nieźle, więc jeśli jesteś jednym z tych widzów, dla których droga jest ważniejsza od celu, film Jennifer Kaytin Robinson może ci się spodobać. Dla mnie ważniejsza jest jednak fabuła jako całość, jako kompletne dzieło, a zaproponowany przez twórców finał jest tak przepełniony głupotami i dziwactwami, że retroaktywnie psuje mi resztę filmu.

Atuty

  • Kilka pomysłowych, brutalnych scen morderstw;
  • Teddy i Ava są szczerze sympatycznymi postaciami;
  • Sam pomysł na finał i związany z nim temat są całkiem ciekawe.

Wady

  • Danica jest bardziej irytująca niż zabawna;
  • Stężenie głupot w finale skutecznie psuje odbiór całego filmu;
  • Dziwaczny, torpedujący logikę scen montaż;
  • Miejscami naprawdę okropne dialogi.

“Koszmar minionego lata” nigdy nie był zbyt udaną serią, więc tegoroczna odsłona całkiem dobrze wpisuje się w jej poziom. Pod pewnymi względami jest to najlepsza, a pod innymi najgorsza część cyklu. Jeśli czujesz jakąś tam nostalgię do tych postaci, to możesz sprawdzić. Pozostałym widzom raczej nie polecam.

4,5
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper