Superman [2025] - recenzja filmu [Warner Bros]. James Gunn jak zwykle nie zawodzi

Superman [2025] - recenzja i opinia o filmie [Warner Bros]. James Gunn jak zwykle nie zawodzi

Maciej Zabłocki | Wczoraj, 21:00

Wyszedłem właśnie z kinowej sali po przedpremierowym pokazie „Supermana” i – szczerze mówiąc – wciąż nie mogę uwierzyć w tak dobry seans. Nie spodziewałem się, że najnowszy projekt Jamesa Gunna okaże się aż tak trafiony w punkt. Dwie godziny minęły mi szybciej niż lot Kal-Ela nad Metropolis, a ja, zapatrzony w napisy końcowe, zastanawiałem się, gdzie podziała się cała moja ironia i sceptycyzm.

Pamiętacie ten długi, chaotyczny zakręt, którym jechało Rozszerzone Uniwersum DC (DCEU)? Zaczęło się od „Człowieka ze stali” (2013), potem „Batman v Superman: Świt sprawiedliwości” i „Liga Sprawiedliwości” stopniowo podnosiły poprzeczkę… mroku, jednocześnie obniżając ambicje kasowe. Po drodze mieliśmy jeszcze symptomy zmęczenia materiału: eksperymentalne, lecz niesprzedażowe „Ptaki nocy (i fantastyczna emancypacja pewnej Harley Quinn)”, głośny „Black Adam”, który miał wstrząsnąć hierarchią władzy, a skończył na pasku przewijania w serwisach VOD, wreszcie „Flash” z kategorią „kto bogatemu zabroni cameo”. Studio nie miało spójnej wizji, fandom dzielił się jak kryptonit na frakcje, a każdy kolejny projekt brzmiał jak miękkie „resetujemy, ale jednak nie”.

Dalsza część tekstu pod wideo

W 2022 r. ster przejęli James Gunn i Peter Safran i zapowiedzieli dziesięcioletni plan „Bogowie i potwory”. Filmy miały przybrać lżejszy, bardziej kolorowy ton, ale bez rezygnacji z dramatyzmu – inspiracją były wczesne komiksy z lat 40. Gunn podkreślał, że „nadzieja nie musi być kiczowata, jeżeli jest szczera”. Takie credo czuć w każdej minucie nowego „Supermana”. To wciąż DC – z powagą, brutalnością i moralną szarością – ale kamera potrafi też zatrzymać się na uśmiechu dziecka, które pierwszy raz widzi bohatera lecącego nad Metropolis. W efekcie dostajemy film, który nie ucieka w marvelowską autoironię, a jednak przypomina, że światło i kolor mogą być supermocą samą w sobie. Gunn przyznał, że materiał inspirowany był komiksem "All-Star Superman" wydawanym w latach 2005-2008. Swoją drogą, po ogłoszeniu tej informacji, komiks wyprzedał się na pniu w Europie czy Stanach Zjednoczonych. 

Superman rozpoczyna nową drogę dla DC i robi to bardzo dobrze

Superman 2025
resize icon

David Corenswet (absolwent Juilliard, znany z serialu „Hollywood”) dostał tę rolę po serii przesłuchań, na których – jak zdradził reżyser – „od razu czuć było szczerość i humor”. Aktor w pół roku dorzucił kilkanaście kilogramów masy, a jednocześnie zachował reporterski błysk w oku żywcem wyjęty z ilustracji Wayne’a Boringa. James Gunn jednak zmienia trochę formułę i nie ciągnie za bardzo wątku redakcyjnego. Clark Kent pojawia się tu jedynie w formie krótkich przebitek. Zamiast jąkać się przed Perrym Whitem, dostajemy kilkadziesiąt sekund sceny w newsroomie, gdzie koledzy z „Daily Planet” droczą się z nim o braki warsztatowe – choć nie wszyscy traktują go jak nowicjusza. Gunn nie czyni więc z Clarka klasycznego niezdary w stylu serialu „Lois & Clark: The New Adventures of Superman” z lat 90.; reporter jest tu po prostu rezerwowym wcieleniem bohatera, tłem dla opowieści o Człowieku ze Stali. Dzięki temu film pozostaje historią Supermana, a nie biografią nieśmiałego dziennikarza z Metropolis.

Rachel Brosnahan udowadnia, że Lois Lane może być jednocześnie sprytną dziennikarką z krwi i kości i wyrazistą partnerką, która stawia Supermana do pionu, gdy ten za bardzo buja w obłokach. Brosnahan opowiadała w wywiadach, że „czytała archiwalne wydania Daily Planet”, by złapać rytm newsroomu ‒ i na ekranie słychać ten dźwięk klawiatury. Lois ma chłodny, gazetowy profesjonalizm. Aktorka podkreślała, że szukała w swojej postaci "skoncentrowania na perfekcję i instynkt by być trzy kroki przed resztą” ‒ dokładnie ten głód prawdy bije z każdej sceny. Dzięki temu Lois nie jest dekoracją, lecz równorzędnym graczem; wnosi chłód dziennikarskiej krwi, a jednocześnie ciepło i chemię, którą czuć w konfrontacji z głównym bohaterem. Jest też odważna, a przy tym Brosnahan dodaje jej takiej nieprzewidywalności. Lubię to!

Nicholas Hoult jeszcze dwa lata temu niemal dostał pelerynę Batmana od Matta Reevesa, a dziś nosi perfekcyjnie skrojony garnitur i łysą głowę geniusza zła. Jego Lex Luthor to elokwentny strateg, który każdym zdaniem wbija słuchaczowi szpilkę, a przy tym sprawia wrażenie, jakby od dawna czytał Supermana jak otwartą książkę. Hoult gra głośno i ostro: z przenikliwym spojrzeniem, błyskotliwą ripostą i obsesyjnym skupieniem na celu. Brakuje mu może odrobiny dzikiego gniewu – w chwilach furii nie jest tak przerażający, jak mógłby być – ale nadrabia to lodowatą pewnością siebie i poczuciem intelektualnej przewagi, które dominuje każdą wspólną scenę z Człowiekiem ze Stali.

Akcja kontra oddech

Superman_konczy_sie
resize icon

Film otwiera się potężnym ciosem: Superman spada z nieba po pierwszej, bolesnej porażce, a Krypto – wierny psiak, chociaż może nieco zbyt entuzjastyczny – dosłownie wlecze obolałego bohatera przez polarne pustkowie do ukrytej pod lodem bazy. Już sam projekt Twierdzy Samotności – kryształowy brutalizm połyskujący pod taflą lodu – zapiera dech w piersiach i zapowiada skalę widowiska. Wnętrze zachwyca jeszcze bardziej: kryptoniańskie roboty-sługi prowadzą Kal-Ela do masywnego „tronu” wystawionego na skoncentrowany blask żółtego słońca. Procedura wygląda jak tortura: metaliczne ramiona zamykają się nad bohaterem, wzmacniając siłę promienia, a on wrzeszczy niczym opętany, gdy światło rekonstruuje zmasakrowane kości. Gdy jednak wstaje – z oczu bije już laserowa determinacja. 

Kal-El ledwo staje na nogi, a natychmiast rusza w pościg za Młotem Borawii – opancerzonym, niemal dwumetrowym kolosem, który zrobił wcześniej mielonkę z Supermana. Jak się okazuje, nie był w tym osamotniony. Lex Luthor, obserwujący walkę ze szklanego centrum dowodzenia, dyktuje kolejne „nuty” niczym wprawny dyrygent. Rzuca liczbami na planszy, wydając rozkazy, jakby doskonale wiedział, co Kent za chwilę zrobi. Każdy rozkaz odbija się echem w hełmie Młota, a Superman dostaje kolejne ciosy, aż szyby Metropolis wypadają w promieniu kilkunastu metrów. Dynamika sceny mówi wiele o bohaterach: Kal-El jest jeszcze „tylko” herosem na drodze wzrostu, a Luthor już pełnoprawnym architektem chaosu.

Superman_2
resize icon

W pierwszej połowie filmu Superman obrywa zaskakująco często i może frustrować, że heros o tak szerokim arsenale mocy sprawia wrażenie kruchego. Wiem jednak, że w komiksach bywało podobnie. W „The Death of Superman” kończył nieprzytomny w ramionach Lois, a w „All-Star Superman” najpierw umierał, zanim odkrył prawdziwy potencjał. Gunn sięga więc do tradycji „początków”, budując bohatera krok po kroku – i daje nadzieję, że w kolejnych odsłonach zobaczymy prawdziwie niepowstrzymanego Supermana. W tym filmie stawia raczej pytanie: co czyni go „Super” – i odpowiada, że nie tylko moc, lecz gotowość, by podnieść się po każdym ciosie, a wręcz "mózg, a nie mięśnie". To kluczowe odniesienie w kontekście całej opowieści. 

Przynajmniej na początku wydaje się, że wszyscy wokół są „bardziej super” niż sam Człowiek ze Stali. Hawkgirl fruwa jak kometa z maczugą Nth, Guy Gardner kpi sobie z grawitacji, Mister Terrific hakuje pół świata jednym równaniem – ich pewność siebie kontrastuje z posiniaczonym, osłabionym Kal-Elem. Dla mnie to jasny zabieg Gunna, żeby pokazać młodego, jeszcze nieukształtowanego Supermana, który musi najpierw przyjąć kilka ciosów, by zrozumieć, jak ogromną moc nosi pod skórą. Gdy w finale odzyskuje formę, jego pojedynczy okrzyk ucisza wszystkie poboczne fajerwerki – i nagle widać, kto tu zostaje symbolem nadziei. Nie brakuje łez i ludzkich emocji, co Gunn wyraźnie chciał pokazać. To nie komedia, ale film akcji z mrocznymi nutami. Nie miałem po seansie żadnych głębokich przemyśleń, ale bawiłem się znakomicie i doceniam niektóre teksty. Takich, które psują to widowisko jest tutaj zaskakująco niewiele. Za to Gunn, w swoim stylu, wplata do opowieści niewinne żarty i gagi - świetnie zbalansowane i wręcz wrzucone w punkt. Gość jest mistrzem. 

Trochę przeszkadzała mi zbyt szybka zmiana głównej narracji. Nie chcę jednak zdradzać zbyt wiele, ale uważam, że pewne wątki zostały potraktowane po macoszemu, a niektóre znacznie przyspieszono. Przez to Clark dostaje za mało czasu, by rozwinąć skrzydła (chociaż wywiad z Lois wypada świetnie i naturalnie), za to później brakuje czasu, by nieco rozszerzyć każdą historię. Ale to drobnostki, bo materiał jako taki jest spójny i od samego początku doskonale wiadomo o co chodzi. A przy tym nadal dostajemy taką nutkę niepewności, co będzie dalej i co się wydarzy. 

Superman to znakomity początek, a DC jest w dobrych rękach

James Gunn zaserwował widowisko, które wciąga niczym najlepsze komiksy. Od zaskakująco brutalnego prologu, w którym Superman leczy się w kryształowej Twierdzy Samotności, przez wejście sarkastycznego Krypto (pies inspirowany prywatnym kundelkiem reżysera), aż po orkiestrację starć, gdzie elokwentny, hiper–skupiony Lex Luthor dyryguje opancerzonym Młotem Borawii niczym koncertem na młot i kości herosa. Corenswet daje Clarkowi stalowy błysk dobroci, Brosnahan – lodowaty profesjonalizm Lois, a Hoult – błyskotliwą grozę, choć odrobinę brakuje mu dzikiej furii. Drugoplanowi Hawkgirl, Guy Gardner i Mister Terrific początkowo przyćmiewają pokiereszowanego Kal-Ela, ale to celowy manewr. Film pokazuje narodziny symbolu nadziei, który dopiero się rozkręca i widać to w drugiej połowie widowiska.

CGI potyka się tylko na futrzanym renderze super-psa, natomiast kostiumy Judianny Makovsky – z powracającymi czerwonymi slipami – oraz lodowy brutalizm scenografii Beth Mickle hipnotyzują, a partytura Johna Murphy’ego subtelnie cytuje Williamsa. Mimo drobnych zgrzytów tempa i delikatnego przesytu superbohaterstwa, „Superman” to energetyczne kino i najlepszy start, jakiego nowy plan DC - „Bogowie i potwory” mógł sobie wymarzyć. Praca kamery, ujęcia, akcja - wszystko gra na najwyższym poziomie. 

Atuty

  • David Corenswet to dla mnie idealny Clark/Superman – ujmująca mieszanka harcerskiej szczerości i stalowej charyzmy, która bez wysiłku niesie film.
  • Naturalne ciepło i wyczuwalna (chociaż ostrożna) chemia między Corenswetem, a Rachel Brosnahan sprawiają, że reporterski duet wraca do formy sprzed lat.
  • Lex Luthor Nicholasa Houlta to perfekcyjnie wyważona dawka lodowatej inteligencji i szyderczej pasji; czarny charakter kradnie sceny, nie popadając w karykaturę.
  • Gunn udowadnia, że kolor i optymizm mogą współistnieć z powagą i moralną szarością; ton jest lekki, ale stawki pozostają wysokie.
  • Tempo ani na chwilę nie siada. Momenty akcji przeplatają się z chwilami oddechu, dzięki czemu seans mija błyskawicznie.
  • Żywa paleta barw, dopracowane kostiumy i partytura przywołująca klasyczne motywy sprawiają, że Metropolis znów lśni na wielkim ekranie.
  • Znakomita praca kamery i ujęcia, które podkreślają ważne i trudne momenty, a przy tym zwracają uwagę widza na właściwe elementy. Film po prostu dobrze się ogląda.

Wady

  • Krypto, czyli komputerowy pies wygląda, jakby uciekł z gry wideo. Jest aż za ładny i za płynny, przez co to jedyny wyraźnie odstający element wśród wszystkich CGI.
  • Hawkgirl, Guy Gardner czy Mister Terrific cieszą oko fanów, lecz rozpraszają uwagę od głównego wątku.
  • Kulminacja eksploduje montażowo tak szybko, że kilka emocjonalnych payoffów ginie w huku efektów.
  • Clark i Lois w trzecim akcie zbierają mniej ekranowego czasu niż zasługują, przez co rozwój ich relacji nie wypada aż tak przekonująco.

Superman to zastrzyk szczerego heroizmu, którego brakowało w filmowym DC od lat. Gunn serwuje widowisko pełne akcji, emocji i subtelnego humoru, nie zapominając o ludzkim sercu pod emblemą „S”. Aktorski tercet Corenswet–Brosnahan–Hoult wynosi klasyczne role na świeże wyżyny, a tempo sprawia, że seans mija w mgnieniu oka. Jeśli tak wygląda początek nowego dziesięcioletniego planu, to chcę bilet sezonowy na całe uniwersum. Trzymam mocno kciuki, bo DC też ma multum kapitalnych bohaterów i historii do opowiedzenia.

8,5
Maciej Zabłocki Strona autora
Swoją przygodę z recenzowaniem gier rozpoczął w 2005 roku. Z wykształcenia dziennikarz, ale zawodowo pracujący też w marketingu. Na PPE odpowiada głównie za testy sprzętów i dział tech. Gatunkowo uwielbia RPG, strategie i wyścigi. Uzależniony od codziennego czytania newsów i oglądania konferencji.
cropper