![28 lat później (2025) - recenzja filmu [UIP]. Memento mori, memento amoris](https://pliki.ppe.pl/storage/65ecc99b9aa38c7216dc/65ecc99b9aa38c7216dc.jpg)
28 lat później (2025) - recenzja, opinia o filmie [UIP]. Memento mori, memento amoris
Historia ojca przechodzącego wraz z synem rytuał przejścia w dorosłość, ale również historia chłopca starającego się uratować swoją matkę, no i również opowieść o zombiakach, fetyszu czaszek, kolorowych, brytyjskich dresiarzach i cholera wie co jeszcze. Nie wiem co autor miał na myśli, bo chyba miał na myśli wszystko, co tylko się da.
Danny Boyle powiedział kiedyś w wywiadzie, że "28 miesięcy później" zapewne nigdy nie powstanie, ponieważ jego ekipa twórcza składa się z ludzi, który już ze sobą nie rozmawiają. Czas leczy jednak rany, więc teraz, nie aż 28 lat później, ale mimo wszystko ponad dwie dekady, kiedy chłopaki zakopali wreszcie topór wojenny, możemy dostać kolejny film z serii. Problem w tym że po tylu latach robienie "28 miesięcy później" mogłoby być lekko mylące i niepotrzebnie skomplikowane logistycznie, więc zamiast tego dostaliśmy dzisiejszy film, a ponoć w produkcji już znajdują się dwa kolejne. Tylko czy to na pewno dobra wiadomość?
Nazywanie tych filmów serią to trochę językowe nadużycie - już prędzej antologią, biorąc pod uwagę, że za część drugą odpadała zupełnie inna grupa kreatywna. Prawda jest taka, że prócz tematyki "zombie", nic tych filmów nie łączy. Opowiadają zupełnie różne historie zupełnie różnych ludzi, tematycznie skupiając się na zupełnie innych wątkach. Niby nie ma w tym niczego złego, ale tylko pod warunkiem, że każdy kolejny odcinek ma coś faktycznie do powiedzenia, że to nie jest tylko czyste żerowanie na znanej marce, a jej naturalne, satysfakcjonujące rozwinięcie. No i tutaj wcale nie mam tej pewności.




28 lat później (2025) - recenzja, opinia o filmie [UIP]. Świetni aktorzy i piękne zdjęcia

Zaczynając od garści pozytywów, zdjęcia Anthony'ego Doda Mantle'a są naprawdę piękne – pełno tu doskonale skadrowanych ujęć angielskiej wsi, bardziej dzikiej natury, zieleni odzyskującej swoje tereny, porzucone przez walczących o życie ludzi. Ponoć całość została nakręcona iPhone'em 15 Pro Max, co pozwoliło do jakiegoś tam stopnia odnieść się do zdjęć z oryginalnego "28 dni później", który to film nakręcony został cyfrowo, ale w czasach kiedy sprzęt nie był jeszcze dostatecznie mocny, aby jakkolwiek sensownie to wyglądało. Moim jedynym problemem z kadrami w filmie i jest upór reżysera zdjęć, aby co drugie ujęcie łapać na holenderskim kącie - niejako wymagając od widza kręcenie głową na lewo i prawo żeby móc w ogóle zobaczyć, co się dzieje.
Film zaczyna się od bardzo brytyjskiej sceny, w której grupka dzieci stara się nie słuchać odgłosów z zewnątrz i po prostu oglądać "Teletubisie" gdzieś na angielskiej wsi, chodź oczywiście parę chwil później cała sytuacja zamienia się w istne piekło. Dlaczego Ta scena jest istotna dla fabuły dzisiejszego filmu? Otóż, nie jest... Prawdopodobnie będzie przynajmniej częściowo ważna dla kontynuacji, lecz tu mogłoby jej równie dobrze nie być. Chwilę później przechodzimy jednak do dania głównego. Poznajemy cierpiącą na tajemniczą chorobę Islę (Jodie Comer), jej męża, Jamie'ego (Aaron Taylor-Johnson) oraz ich dwunastoletniego syna, Spike'a (Alfie Williams). Chłopaki mają zaraz opuścić bezpieczną wyspę, na której mieszkają z resztą swojej niewielkiej społeczności i ruszy na ląd, gdzie młodzian ma ubić swojego pierwszego zarażonego. Jest to zdecydowanie najlepsza część filmu. Relacja Taylora-Johnsona i Williamsa zbudowana została pierwszorzędnie - rozumiemy zarówno z jaką dumą i troską podchodzi do swojego syna Jamie oraz jak bardzo młody stara się nie zawieść jego oczekiwań. Ich podróż pełna jest napięcia, pięknych spotkań z naturą i sytuacji, w których ledwo udaje im się ujść z życiem. Poznajemy też nowe reguły rządzące światem i z pierwszej ręki widzimy je w zastosowaniu. Rzecz w tym, że sekwencja ta kończy się po jakieś 45 może 50 minutach i nic później nie jest już tak dobre, a przed nami jeszcze ponad godzina filmu.
28 lat później (2025) - recenzja, opinia o filmie [UIP]. Regres nie tylko społeczny, ale i umysłowy

Gdy tylko Spike postanawia na własną rękę zabrać mamę do tajemniczego doktora Nelsona (Ralph Fiennes), film natychmiast zaczyna tracić w oczach widza, a proces ten trwać będzie praktycznie do samych napisów końcowych. Nie chodzi o to, że w scenariuszu Alexa Garlanda nie ma już dobrych pomysłów – dostajemy piękną przemowę o memento mori, całą postać nerwowego Szweda, Erika (Edvin Ryding), za sprawą którego dowiadujemy się więcej o tym jak wygląda reszta świata, co sprawia że zaczynamy zupełnie inaczej patrzeć na społeczność w której żyją nasi bohaterowie i doceniamy dualizm ujęć średniowiecznych angielskich rycerzy - którzy, mi przynajmniej, do tej pory kojarzyli się z "Monty Python i Święty Graal", ale cała ta ich eskapada i niemalże wszystko co dzieje się dalej jest tak nielogiczne, tak niepotrzebnie niebezpieczne i po prostu bezsensowne, że aż podnosi ciśnienie u widza. Pozwolę sobie przytoczyć jeden fragment. Dosłownie pierwszej nocy po wyruszeniu z chorą matką w tę niebezpieczną podróż, Spike, który jeszcze dobę wcześniej był tak przerażony widokiem biegnących na niego zombie, że nie był w stanie oddać choćby jednego celnego strzału z łuku, a teraz jest już zimnym, zaprawionym w bojach mordercą, zasypia na warcie, co niemalże kończy się brutalną śmiercią ich obojga. I to nie jest nawet jedyna tak niedorzeczna sytuacja w całym filmie – są gorsze.
Ścieżka dźwiękowa tercetu "Young Fathers", którzy wcześniej skomponowali również "Trainspotting 2" Boyle'a, filmowego "Assassin's Creeda" z Michaelem Fassbenberem i bardzo sympatyczny serial Netflixa, pod tytułem "Jedno z nas kłamie", nie jest zła. W paru bardziej emocjonalnych momentach niemalże dosłownie przenosi widza do innego świata, otaczając go dźwiękiem doskonale zgrywającym się z magicznymi obrazami na ekranie – miejscami niemal dosłownie magicznymi, co jednym widzom zapewne się spodoba, podczas gdy inni stwierdzą, że reżyser przesadził. Nie rozumiem jedynie dlaczego w całym filmie ani przez pół sekundy nie usłyszymy ikonicznego motywu przewodniego autorstwa Johna Murphy'ego. To tak jakby Hideo Kojima zrobił "Metal Gear Solid" bez głosu Davida Haytera. Oh, wait...
Nie mogę powiedzieć abym polecał "28 lat później" fanom poprzednich części, ponieważ to wcale nie jest kontynuacja, a zupełnie swój własny, częściowo tylko skuteczny twór. Jeśli lubisz filmy o zombie i nie odstrasza cię widok dziesiątek dyndających fallusów w każdej jednej scenie z ich udziałem, to jest szansa, że coś z tego seansu wyciągniesz. Ostrzegam jednak, że na TO zakończenie nie jesteś gotowy. Strzeż się.
Atuty
- Piękne zdjęcia;
- Dobrze podbijająca klimat muzyka;
- Młody Alfie Williams gra nie gorzej niż Taylor-Johnson i Comer;
- Kilka interesujących metafor;
- Pierwsza połowa trzyma w napięciu.
Wady
- Druga połowa filmu to w większości festiwal absurdów;
- Chwyta się zbyt wielu wątków, nie mając czasu by je w pełni zrealizować;
- Scena otwarcia, która niczego nie wnosi - po prostu chce zrobić wrażenie, zszokować;
- Gdzie się podział motyw przewodni Murphy'ego?!
- To zakończenie...
Danny Boyle chciał w jednym filmie zawrzeć tak dużo, że ostatecznie wyszła mu z tego papka. To bardzo piękna wizualnie i dobrze zagrana papka, ale mimo wszystko wciąż papka. I dresiarze. I siusiaki.
Przeczytaj również






Komentarze (20)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych