Ocaleni (2025) - recenzja serialu [Netflix]. Intryga tylko dla cierpliwych

Ocaleni (2025) - recenzja i opinia o serialu [Netflix]. Intryga tylko dla cierpliwych

Jan_Piekutowski | Wczoraj, 21:00

Piętnaście lat temu australijskim miasteczkiem wstrząsnęła tragiczna śmierć dwójki młodych ludzi. Po czasie wracają do niego bliscy zmarłych, gnani nie tylko niezagojonym poczuciem straty, ale, jak się okaże, kolejnym dramatem wiszącym w powietrzu. 

“Ocaleni” to sprawny kryminał autorstwa Tony’ego Ayersa, w którym wątek tego, kto zabił, nie jest kluczowy, jeśli chodzi o napędzenie fabuły. “Ocaleni” koncentrują się na ludziach i zmuszają do zastanowienia, kto tak naprawdę należy do tej grupy. Czy to nadal życie, jeśli po piętnastu latach nie zdołałeś przepracować traumy? Czy to nadal życie, jeśli powrót do rodzinnego miasta jest nie wytchnieniem, ale koniecznością zmierzenia się z koszmarem? Czy to nadal życie, skoro, różnorako motywowany, chronisz je tarczą ukutą w kłamstwie? Reżyser nowego hitu Netfliksa stara się odpowiedzieć na te pytania poprzez swoich bohaterów. Istne zatrzęsienie bohaterów, którzy spleceni są ze sobą więzami krwi, wątkami romantycznymi, emocjonalnymi.

Dalsza część tekstu pod wideo

W australijskim miasteczku wszyscy znają wszystkich i my też musimy wszystkich poznać. Chociaż fabuła zdaje się koncentrować na Mii (Yerin Ha) oraz Kieranie (Charlie Vickers), to nie dajcie się zwieść – równie ważni, a może ważniejsi – są członkowie ich rodzin, sąsiedzi, znajomi, a także wrogowie. To właśnie te relacje i umiejętne opowiadanie o nich są jednym z największych plusów „Ocalonych”, ale też jednym z nieodzownych problemów serialu. Chociaż produkcję oglądałem uważnie, to czasami zatrzymywałem seans, aby ułożyć sobie w głowie połączenia między bohaterami danych scen. Mimo tego, że fabuła nie pędzi na złamanie karku, a nawet jest stosunkowo powolna, to iście małomiasteczkowa sieć intryg sprawiała pewien problem w swobodnym przetrawieniu.

Czym jest, czym się wydaje

Ocaleni Netflix
resize icon

„Ocaleni” mogą kusić obietnicą rozwiązania zagadek dwóch tragicznych wydarzeń. Do śmierci dwóch osób doszło piętnaście lat temu, do zgonu kolejnej w czasie trwania serialu. Jednak, jako się rzekło, nie na tym rzecz polega. Pominę wątek śmierci sprzed lat, gdyż trudno o nim traktować bez spoilerów. Inaczej jest ze świeżą sprawą, do której zaangażowani zostają lokalni detektywi – Sue (Miriama Smith) oraz Alex (Johhny Carr).

Jej finału nie da się bowiem domyślić. Jeśli jesteście fanami kryminałów, w których poszlaki zostają zręcznie rozrzucone przez autora, a wszystko lepi się w logiczną całość, to „Ocaleni” nie należą do tego gatunku. Żeby trafić w środek tarczy, trzeba strzelać. Mnie takie rozwiązania nie do końca przekonują, tym bardziej, że funkcjonariusze przez większość czasu okazują się bezzasadnie mylni we wnioskach, stawiają nietrafioną tezę za nietrafioną tezą, do aresztu wrzucają nawet ludzi schorowanych, a o sukcesie poszukiwań decyduje skrupulatność ich podwładnego. Coś, co wydaje się oczywistością przy prowadzeniu dochodzenia, zostaje zrobione pod sam koniec opowieści.

Ponadto brakowało mi mroku. Nie zrozumcie tego źle – „Ocaleni” to wciąż klimatyczna opowieść, napięcia australijskiej prowincji skutecznie pomagają w budowaniu odpowiedniego anturażu  – ale zdecydowanie zbyt mało scen tańczyło na ostrzu noża. Zbyt mało ukazywało bezpośrednią konfrontację, pokazywało bohaterów w sytuacji osaczenia, zagrożenia. Gdy już się pojawiały, były zręczne, ale chciałoby się ich więcej, aby częściej i lepiej trzymały widza na krawędzi fotela.

Potrzeba czasu

Ocaleni Netflix
resize icon

„Ocaleni” to nie jest serial idealny do binge-watchingu. Być może wszystko wypadnie wtedy składniej, ale tempo odkrywania sekretów jest na tyle powolne, a bohaterowie tak często drepczą w miejscu, że widz po prostu się zmęczy. Seans lepiej rozłożyć na kilka posiedzeń, przetrawić to, co widzimy, a przede wszystkim dać się ponieść grze aktorskiej.
O ile bowiem snucie się niekoniecznie korzystnie oddziałuje na intrygę kryminalną, o tyle garściami czerpią z niego aktorzy. Niemal każda postać dostaje kilkadziesiąt minut czasu ekranowego. To pozwala na kreacje przekonujące, naturalne. Wszyscy bohaterowie „Ocalonych” są jacyś, a to osiągnięcie tym większe, że wszystkie napędzane są podobnymi emocjami – żalem, bólem i strachem. Mogą one mieć jednak kompletnie inne twarze, co obsada serialu Ayersa wspaniale prezentuje.

„Ocaleni” nie rzucą na kolana swoją oryginalnością, wpisują się w gatunek powolnych kryminałów, w których to relacje międzyludzkie wychodzą na pierwszy plan. Oferują bardzo niespieszne tempo, niewątpliwie odrzucające dla wielu widzów. Ci jednak, którzy dadzą się zaprosić do pogrążonej w cierpieniu Australii, będą zadowoleni, nie ma powodów, aby stało się inaczej. Wszystko wypada sprawnie, zręcznie i skutecznie, ja po prostu nie należę do grona fanów takich opowieści.

Atuty

  • Piękne zdjęcia
  • Scenariusz wypakowany dialogami z serca
  • Świetna gra aktorska

Wady

  • Niewiele kryminału w kryminale
  • Ciągłe poczucie, że można szybciej bez straty dla historii
  • Odkrycie mordercy ma zbyt skromną podbudowę

„Ocaleni” to sześcioodcinkowy miniserial adaptujący powieść Jane Harper. To zaproszenie do świata pełnego intryg, pomówień, plotek i małomiasteczkowych niesnasek. Oferuje nie tempo, ale dogłębne wejrzenie w skomplikowane relacje międzyludzkie. Bardziej dramat niż kryminał.

6,5
Jan_Piekutowski Strona autora
cropper