
Deliver At All Costs - recenzja i opinia o grze [PC]. Zabawa z fizyką i absurdem dawno nie była tak wciągająca
Pierwsze dwie godziny z Deliver At All Costs wystarczyły, by posłać w powietrze kilka domków jednorodzinnych, rozmontować trzy ciężarówki do gołej ramy i — co najważniejsze — roześmiać się przy każdym kolejnym wystrzale amortyzatora. Far Out Games serwuje tu zwarty, 12-godzinny pakiet destrukcyjnej zabawy, który samorzutnie przywołuje wspomnienia GTA 2, szalonej punktacji z Crazy Taxi i fizycznej finezji Teardown.
Kampania jest krótka, ale gęsto naszpikowana pomysłami: w ciągu jednej misji potrafisz zmienić koło pod ostrzałem, w kolejnej holujesz niedożywionego marlina, a gdzieś po drodze sprawdzasz, jak szybko pick-up zapala się od fajerwerków. Konami od kilku lat prowadzi dwutorową strategię: po jednej stronie odświeża klasyki AAA, po drugiej inwestuje w projekty średniobudżetowe, które mogą szybciej trafić na rynek i wypełnić niszę pomiędzy indykami, a blockbusterami. W 2023 r. firma zaraportowała rekordowe wyniki w segmencie Games & Systems i właśnie z tego budżetu finansuje mniejsze przedsięwzięcia — przykładem są Super Bomberman R 2, GetsuFumaDen czy kolekcja TMNT: Cowabunga Collection. Deliver At All Costs idealnie wpisuje się w ten trend: kosztuje 125 zł, wychodzi na PS5, Xbox Series X|S oraz PC i nie rywalizuje o licencje na fotorealistyczne aktorstwo. Zamiast tego stawia na sprawdzoną recepturę „proste zasady + głęboka fizyka + wysoki współczynnik frajdy”.
Szwedzi z Far Out Games to trzydziestoosobowa ekipa wywodząca się z demosceny i firm outsourcingowych. Deliver At All Costs jest ich debiutem w roli głównego developera. Partnerstwo z Konami daje im to, czego małe studio zwykle nie ma, czyli budżet na produkcję i lokalizację (szkoda, że nie ma języka polskiego), obecność w prezentacjach branżowych oraz wsparcie QA, które testowało grę równolegle na Steam Decku i konsolach. W praktyce oznacza to, że choć rozgrywka jest czysto zręcznościowa, a oprawa stylizowana na komiksową, to spece od marketingu prezentują produkcję jako pełnoprawny tytuł AA, a nie kolejną „fizyczną piaskownicę z wczesnego dostępu. Dzięki temu Deliver At All Costs ma szansę trafić do tej samej półki co wspomniane wyżej odświeżone perełki Konami, oferując entuzjastom krótki, ale wyjątkowo radosny seans demolki. Co istotne, Konami dogadało się z Epic Games Store. Gra zadebiutuje już 22 maja i przez tydzień będzie tam dostępna za darmo.




Co urzeka na starcie? Ten klimat dawnej ameryki!

Pierwszy rzut oka na Pacific Boardwalk, gdzie Palm Royal Hotel góruje swoją sepiową fasadą nad szpalerem palm i girlandami biało-czerwono-niebieskich chorągiewek – wystarczy, by w głowie zabrzmiało Mr. Sandman The Chordettes. Całość kąpie się w złotej godzinie rodem z pocztówek „Greetings from California, ’58”, a izometryczne ujęcie wzmacnia wrażenie makiety – jakby ktoś wyjął dioramę z gabloty muzeum historii Ameryki i ożywił ją animowaną pulpową kreską. Neonowy szyld hotelu miga nad drewnianym pomostem, a pastelowe parasole i leżaki wołają, by przysiąść przy szklance sodówki. Nawet ruchome toalety typu porta-potty – pomalowane na odcień mięty – wyglądają tu jak atrakcja wesołego miasteczka.
Drugi plan kipi chłopięcą fantazją motoryzacyjną. Złocisty pick-up z lat 50, białe ściany opon, chromowana atrapa chłodnicy – klimat tak wyjęty z epoki, że łatwo sobie wyobrazić, jak za rogiem parkuje Chevy Bel Air albo Cadillac Series 62. Palmy kołyszą się lekko, cienie wydłużają po bruku w rytm zachodzącego słońca, a całość przypomina skrzyżowanie nadmorskiego Empire Bay z Mafia II i ujmującej retro-futurystycznej pocztówki z Fallouta. W powietrzu wisi obietnica weekendu na plaży: piña colada, orkiestra swingowa w oddali i ten specyficzny zapach benzyny zmieszanej z bryzą.
Oprawa może się podobać - ma swój klimat








No i właśnie dlatego to umiejscowienie akcji w 1958 roku działa jak magnes. Twórcy kreślą obraz Ameryki, za którą tęsknimy – może nie tej prawdziwej z podręczników historii, lecz tej marzycielskiej, filmowej, z Back to the Future czy L.A. Confidential. Neony i palmy kontrastują z rakietową manią bohatera; pastelowa sielanka staje się areną do demolki w stylu Looney Tunes, co tworzy niepowtarzalny koktajl beztroski i ukrytego napięcia. W efekcie każde wysadzone w powietrze molo czy rozjechany turysta tylko podbija urok tego cukierkowego, lecz nie do końca niewinnego świata.
Fabuła jest zaskakująco rozbudowana jak na grę tego typu i nakręca nas do działania

Rok 1959, fikcyjne miasto St. Monique w USA. Winston Green – były mechanik wojsk rakietowych, obecnie kurier bez stałej pracy – przyjmuje zlecenie w firmie Hunter Express po tym, jak usłyszał ogłoszenie w radiu. Gra prowadzi przez trzy akty kampanii. W akcie I Winston doręcza standardowe paczki, poznaje szefa firmy Haralda Huntera i jego syna Donovana, a w tle pojawia się pierwsza wzmianka o „specjalnym ładunku” zamówionym przez anonimowy rządowy wydział. Co jest dalej, nie chcę Wam zdradzać, ale dodam, że na swojej drodze napotkacie między innymi sabotażystów powiązanych ze Związkiem Radzieckim. Fabułę wspierają przerywniki komiksowe z narracją głosową, a opcjonalne notatki i rozmowy z NPC stopniowo odsłaniają wojskową przeszłość Winstona oraz motywy zleceniodawców.
Pierwsze wrażenie po wjechaniu w ścianę przy nadmorskim deptaku to czyste „wow!” – każda cegła, deska czy szyba ma swój ciężar i trajektorię, więc budynki nie znikają po prostu w chmurze pikseli, tylko spektakularnie osypują się niczym makieta z MythBusters. Beton pęka, belki zrywają się ze spoin, a gruz posłusznie reaguje na kolejne uderzenia – można dosłownie kruszyć fasadę po kawałku i podziwiać, jak wszystkie elementy rozsypują się nad nami. To poziom demolki, który kojarzy się z Teardown, tyle że podany w lżejszym, imprezowym sosie. Ani jednej kropli krwi, tylko czysta, odmóżdżająca radocha z niszczenia.
Deliver At All Costs ma w sobie coś urzekającego




Nie gorzej jest z motoryzacją. Każdy pojazd – od dostawczaka po dwuosobowy roadster – da się ukraść i doprowadzić do kompletnej ruiny. Odpadają maski, drzwi wypadają w locie, koła urywają się przy ostrych skrętach, a po mocniejszym dzwonie dach potrafi złożyć się niczym puszka po coli i wystrzelić kierowcę niczym z procy. Ludzie wylatują z kabin, trącają parasole i leżaki, po czym lądują kilkadziesiąt metrów dalej – bez obrażeń, bardziej zdziwieni niż martwi, co podbija kreskówkowy absurd sytuacji. Całość przypomina wspomnienia z pierwszych GTA czy wręcz Carmageddon, tylko w wersji dla dzieci i z jeszcze bardziej zwariowaną fizyką. Gdy odpadnie nam opona, może z impetem poturlać się z górki, uderzając po drodze jakiegoś przechodnia, a ten efektownie odleci na kilkanaście metrów. To wciąga!
Technicznie to wszystko podtrzymuje oprawa graficzna. Modele są wystarczająco szczegółowe, by oglądać odpadające zderzaki i zagniecenia blachy, ale nie na tyle realistyczne, żeby brak ray tracingu czy emocji na twarzach kogokolwiek kłuł w oczy. Nie znajdziesz tu suwaków jakości cieni ani odbić – menu ustawień jest ascetyczne, bo silnik sam dobiera detale. Zero zachwytów typu „next-gen”, za to płynna animacja nawet na słabszych konfiguracjach i przejrzysta, komiksowa stylistyka, która świetnie współgra z fizyką. Gra działa znakomicie na Steam Decku.

W późniejszych zadaniach skala pomysłów rośnie wykładniczo: dowozisz beczkę nitrogliceryny przez strefę robót drogowych, eskortujesz karawanę mini-autek z parady 4 Lipca (każde z własnym AI i tendencją do wpadania w pożar), a w tzw. „Night Shift” musisz zebrać rozsiane po mieście radioaktywne odłamki meteorytu, zanim poziom promieniowania na liczniku Geigera dojdzie do czerwonej strefy. Miasto podzielone jest na pięć dzielnic – nadmorską Pacifica, przemysłowe Iron Valley, śródmiejską Old Plaza, willowe Rosewood Hills i rejon wojskowego poligonu. Każda ma unikalne obiekty do zniszczenia (np. wieża ciśnień, stalowy most, neonowy roller-coaster) oraz własny zestaw aktywności pobocznych - kurier-ekspres, wyścigi „w 60s”, zbieranie ukrytych planów rakiet czy kontrakty demolki „zrównaj z ziemią budki telefoniczne”.
System modyfikacji pojazdu ujawnia pełnię fizycznych żartów dopiero po odblokowaniu ostatniego tieru. Dźwig zamienia furgon w pick-up do przenoszenia kontenerów, sprężynowe amortyzatory pozwalają robić „bunny-hopy” przez ruch uliczny, a moduł kontrolera czasu na 10 sek. spowalnia wszystko poza ciężarówką – idealne, by wcisnąć się między pędzące pociągi albo zgrabnie zaparkować beczkę dynamitu pod posterunkiem policji. Każda część ma parametry wytrzymałości i masy, co realnie wpływa na prowadzenie. Dołożenie stalowego ramienia zwiększa siłę taranowania, ale obniża prędkość maksymalną, więc balansujemy między brutalną siłą, a szybkością.
Radio, które chce się podgłośnić
Oprawa audio trzyma równy poziom z fizyką. Soundtrack miesza licencjonowane hity lat 50. z kompozycjami Far Out Games Audio Team. W jednym momencie leci „Rock Around the Clock”, by po zderzeniu z patrolem policyjnym przejść płynnie w szybszy, instrumentalny surf-rock nagrany specjalnie do gry. System radiowy ma trzy stacje: Highway Hop (rockabilly/doo-wop), Atom FM (instrumental swing + newsy z epoki) oraz Far Out Radio (oryginalny psychobilly i utwory z dynamicznym tempem). Utwory triggerują się kontekstowo – przy dłuższych poślizgach włącza się gitarowe solo, podczas jazdy na wstecznym gra spokojny lounge. Muzyka nie tylko buduje klimat St. Monique, ale też nagradza chaos dźwiękową eskalacją. No i pasuje do klimatu jak ulał!
Czy warto zagrać w Deliver At All Costs? Jak najbardziej!
Deliver At All Costs to kompaktowa, 12-godzinna bomba adrenaliny. Fizyka destrukcji klasy Teardown, misje z fantazją znacznie przebijającą legendarne GTA 2 i radio, które samo zachęca do kolejnego driftu przez neonowe molo. W praktyce można się dobrze bawić, a kreatywny silnik zniszczeń doprasza się kolejnych testów granic wytrzymałości St. Monique. Jeśli szukasz gry, która w kilka sekund wywołuje banan na twarzy i nie zwalnia aż do napisów końcowych, to jest ten adres. Szkoda, że twórcy nie dopracowali trybu co-op, który aż się prosi, by go tu dodać. Niekiedy NPC mają swoje dziwne zachowania, fizyka potrafi szwankować, ale tak poza tym to trudno mieć jakieś większe zastrzeżenia. To po prostu kawał fajnej zabawy! Na Steam już teraz możecie ściągnąć demo.
Ocena - recenzja gry Deliver At All Costs
Atuty
- Komiksowa, stylowa grafika i doskonała fizyka
- Całkowicie destrukcyjne środowisko – demolka daje ogromną frajdę
- Szalone, kreatywne misje z ciągłą eskalacją chaosu
- Otwarte miasto pełne aktywności, znajdziek i sekretów
- Stabilna optymalizacja na PC i Steam Decku
- Przez pierwszy tydzień po premierze (od 22 maja) za darmo na Epic Games Store
Wady
- Sztuczna inteligencja NPC potrafi irytować i złośliwie blokować przejazd
- Czasem wpadasz w pętlę ragdollowej katastrofy bez wyjścia
- Obok znakomitych i absurdalnych zadań trafiają się też bardziej nużące kursy „z punktu A do B”
- brak trybu kooperacji, który aż prosi się o dorzucenie do kolejnych aktualizacji
Krótka, prosta, ale prześmiesznie satysfakcjonująca. Jeśli potrzebujesz gry, która w minutę zamienia ulicę w plac budowy i pozwala robić backflipy dostawczakiem nad lunaparkiem – bierz w ciemno. Zwłaszcza że w pierwszym tygodniu po premierze na Epic Games zgarniesz ją za darmo.
Przeczytaj również






Komentarze (27)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych