Captain Blood – recenzja gry. Nie wiem, co powiedzieć

Captain Blood – recenzja i opinia o grze na PS5. Nie wiem, co powiedzieć

Dagmara PaniFrau | Wczoraj, 22:30

Captain Blood ma długą historię. Tytuł zapowiedziano w 2003 i po paru latach słuch o nim zaginął. Rok temu okazało się, że coś jednak z tego będzie – a na dowód tego twórcy wrzucili do sieci demo. Teraz gra w końcu wychodzi – i wygląda jak banan obrany siekierą. Ma też parę innych zalet.

W 1922 Rafael Sabatini napisał powieść o lekarzu, który wskutek życiowych komplikacji zmuszony był przebranżowić się w pirata. Seawolf Studio postanowiło stworzyć grową adaptację tej historii. Rzecz dzieje się na terenie Imperium Hiszpańskiego w XVII wieku. Najeźdźcy porywają córkę wpływowego delikwenta, który za uratowanie kobiety gotów jest zapłacić każdą cenę. A że kapitan Peter Blood lubi przygody, a jeszcze bardziej złoto, podejmuje się tego wyzwania.

Dalsza część tekstu pod wideo

Fabuła w recenzowanym Captain Blood nie jest specjalnie wyrafinowana, ale na pewno zadbano, by nie zabrakło tu dynamicznych wydarzeń i zwrotów akcji. Tytuł nieustannie zasypuje nas kolejnymi karkołomnymi zadaniami – tu od początku do końca cały czas coś się dzieje i nie ma czasu na odpoczynek. Moment wytchnienia dają jedynie cut-scenki. Generalnie jest ciekawie i trudno się od tego oderwać.

Captain Blood – gameplay i system rozwoju

Podstawę rozgrywki stanowi nieskomplikowana i całkiem przyjemna walka. Po prostu tłuczemy przeciwników tym, co mamy akurat pod ręką – to głównie broń biała, ale też i palna (w tym drugim przypadku nałożono pewne ograniczenia). Mamy do pokonania kilka różnych typów wrogów. Najsłabszych powalamy jednym przyciskiem; więksi wymagają zadania paru ciosów.

Gameplay cechuje nadzwyczajna prostota. Nie musimy tu przyswajać żadnych mechanik czy uczyć się złożonych kombinacji ciosów – po prostu zasiadamy do konsoli i gramy. Oczywiście uznaję to za zaletę. Granie w Captain Blood to sama radość, zręcznościowa rozrywka w czystej postaci. Szkoda, że tak niewiele produkcji może się dziś tym pochwalić.

Na szczęście nie pokuszono się o jakieś dalsze komplikacje w postaci drzewek rozwoju czy edytorów wyglądu bohatera. Na cóż to komu w takiej grze? Owszem, otrzymujemy pewien system progresji, ale szczęśliwie nie jest on przekombinowany. Za eliminowanie przeciwników dostajemy monety, którymi po prostu płacimy za dane ulepszenie umiejętności bohatera czy jego broni.

Był statek, nie ma statku

Poza radosnym wyżynaniem tuzinów przeciwników, Captain Blood oferuje także garść innych atrakcji. To między innymi kilkuetapowe starcia z bossami i zatapianie statków za pomocą wystrzałów z dział. Tu i ówdzie mamy też do czynienia z prostymi sekwencjami Quick Time Events, które tradycyjnie polegają na wciskaniu określonych przycisków na padzie w krótkim czasie.

Pojedynki z bossami stanowią oczywiście najbardziej wymagającą część rozgrywki, ale nie oczekujcie tu trudności rodem z „soulsów”. Równocześnie takie walki całkiem konkretnie urozmaicają gameplay. Mnie natomiast najbardziej przypadło do gustu wspomniane ostrzeliwanie wrogich jednostek działami armatnimi – niby prosta rzecz, a daje najwięcej satysfakcji.

Niemniej uważam, że twórcy niepotrzebnie wprowadzili do tych morskich potyczek elementy zakłócające. Strzał wroga natychmiast odrywa nas od działa, i nie byłoby to jakoś szczególnie irytujące, gdyby nie zdarzało się tak często. Czasem odrzucało mnie po cztery czy pięć razy w ciągu kilkunastu sekund, zanim w ogóle udało mi się dostać do armaty.

Dziury w beczce rumu

Szkoda, że w warstwie gameplayowej nie wszystko działa tak, jak powinno. Największe zastrzeżenie mam do zachowania wrogów. To, co zdarza im się wyczyniać podczas walki, nieraz wprawiało mnie w konsternację. Najczęstszą przypadłością dręczącą szybsze typy przeciwników jest bezsensowne bieganie od jednej przeszkody do drugiej na mapie. Nieraz wygląda to przezabawnie.

I nie myślcie, że pokonanie takiego wroga kładzie kres jego akrobacjom. Czasem po ubiciu zdarza mu się jeszcze dygnąć i przelecieć z jednego miejsca na drugie, zanim zdecyduje się osiąść gdzieś na stałe.

Z kolei nasza postać blokuje się niekiedy pomiędzy otoczeniem i przeciwnikiem. To swego rodzaju pułapka, z której wyswobodzimy się dopiero wtedy, gdy wróg łaskawie się przesunie. Do tego momentu jesteśmy skazani na bierne i szlachetne przyjmowanie fali ciosów. Takie momenty są szczególnie frustrujące podczas starć z bossami.

Drewno, drewno wszędzie

Jeśli chodzi o grafikę, to nie ma co się oszukiwać: Captain Blood wygląda dokładnie tak, jak powinien – to znaczy, jak powinien wyglądać tytuł, który miał wyjść 20 lat temu. Nie ma możliwości wyboru trybu graficznego ani jakiegokolwiek innego parametru związanego z oprawą wideo. Sam styl może się podobać; postacie i otoczenie mają w sobie coś groteskowego i to czyni je na swój sposób atrakcyjnymi. Na początku XXI wieku taka oprawa wideo zrobiłaby furorę. Ale teraz czasy mamy już inne.

Mogłabym nieco popastwić się nad wyglądem sędziwego tytułu, ale jako poważny człowiek na poważnym stanowisku oprę się tej pokusie. Dość napisać, że jakość tekstur nie zachwyca, a i animacje (mimika twarzy postaci, wybuchy i wszystko inne) prezentują się „lekko” archaicznie. O wyglądzie wody nie będę nawet wspominać. Niejedna produkcja mobilna może się obecnie poszczycić ładniejszą grafiką.

Dźwięk natomiast spokojnie daje radę – dotyczy to zarówno muzyki, jak i angielskiego dubbingu. I owszem, Captain Blood oferuje polskie napisy. Jedyne, do czego mogę i powinnam się przyczepić w tym temacie, to krój pisma – już bardziej nieczytelnych napisów nie można było wymyślić. No i szkoda też, że kwestie mówione nierzadko rozjeżdżają się z tekstem, który w danym momencie wyświetla się nam na ekranie.

Captain Blood – czy warto zagrać?

Captain Blood oferuje dokładnie to, czego możemy spodziewać się po grze sprzed dwóch dekad: wartką akcję, kawał porządnego gameplayu i przestarzałą grafikę z drętwymi animacjami. A jeśli chodzi o pytanie z powyższego śródtytułu, to prawda jest taka, że śródtytuł ów zaistniał wyłącznie na potrzeby SEO; ja natomiast nie wiem, jak odpowiedzieć na to pytanie.

Wszystko zależy od tego, czego szukacie w grach. Gamingowym estetom odradzam przygodę z doktorem Peterem – ten statek odpłynął wam już dawno temu. Natomiast Captain Blood na pewno znajdzie swoich zwolenników wśród fanów czystej rozgrywki, to znaczy beztroskiego machania kordelasem bez konieczności ustawiania dziesiątek parametrów i rozgałęziania mało czytelnych drzewek rozwoju. Zresztą na co komu drzewka, gdy drewna tu co niemiara.

Advertisement

Ocena - recenzja gry Captain Blood

Atuty

  • mnóstwo akcji!
  • prosta i przyjemna rozgrywka
  • groteskowy styl graficzny
  • brak zbędnych udziwnień

Wady

  • drewniane animacje
  • jakość tekstur
  • AI wrogów
  • nieczytelne napisy
  • inne wady techniczne

Captain Blood to klasyczna zręcznościówka z dziesiątkami wrogów do ubicia. Gra się w to przyjemnie i ocena byłaby wyższa, gdyby tytuł był sprawniejszy technicznie.

Dagmara PaniFrau Strona autora
cropper