Gwiezdne Wojny: Opowieści z podziemi (2025) – recenzja serialu [Disney]. Nikt nie pytał

Gwiezdne Wojny: Opowieści z podziemi (2025) – recenzja, opinia o serialu [Disney]. Nikt nie pytał

Piotrek Kamiński | Wczoraj, 20:00

Asajj Ventress zaczyna nowe życie, biorąc pod swoje skrzydła młodego chłopaka z akademii Jedi, któremu udało się przetrwać rozkaz 66. Gdzie indziej i kiedy indziej, młody przedstawiciel rasy Duros, znany pod imieniem Colby, stara się przetrwać na ulicach w towarzystwie najlepszego przyjaciela.

Pamiętasz, kiedy „Gwiezdne Wojny” były wydarzeniem? Kiedy każda nowość z tego świata oznaczała małe święto dla fanów? Te czasy już minęły. Definitywnie. To trochę jak w przypadku Marvela – kolejne produkcje wychodzą nawet częściej niż dawniej, ale mało kto wciąż je przeżywa.  Jakość poleciała srogo w dół, mocniejsza eksploatacja marki oznacza, że kolejne premiery nie są już tak wielkimi wydarzeniami, nawet jeśli mowa jest o naprawdę dobrych produkcjach, jak „Andor” czy „Bad Batch”. Wciąż jednak pozostaje nam czwarty Maja, May the fourth (be with you) – dzień „Gwiezdnych Wojen”. To wtedy władze Lucasa zapowiadają największe wydarzenia związane z marką, mają miejsce duże premiery i takie tam. Co dostaliśmy w tym roku? A, weź...

Dalsza część tekstu pod wideo

Kiedy kilka lat temu Filoni wypuścił „Opowieści Jedi”, był to kawał naprawdę dobrych, krótkich opowieści, rozwijających uniwersum George'a Lucasa. Można było zobaczyć co działo się z Dooku przed i w trakcie pierwszego epizodu, początki Ahsoki – generalnie była to odpowiedź na pytania, które fani zadawali od bardzo dawna. Później jednak, mniej więcej rok temu, dostaliśmy „Opowieści z Imperium”, czyli historie Morgan Elsbeth i Barriss Offee, o które nie dość, że nikt nie prosił, to jeszcze nie były one nawet przesadnie ciekawe, do bólu eksploatując zgrane klisze scenariuszowe, które widzieliśmy już milion razy. Czy „Opowieści z podziemi” są krokiem w lepszą stronę? Powtórzę się: a, weź...

Gwiezdne Wojny: Opowieści z podziemi (2025) – recenzja, opinia o serialu [Disney]. Idą, idą, a później dalej idą

Asajj
resize icon

Animowane „Gwiezdne wojny” od pewnego już  czasu reprezentują „swój własny” styl graficzny, czyli kolejne iteracje tego, co wymyślono na potrzeby „Wojen klonów” i nie inaczej jest i tym razem. Mówiąc krótko, serial brzmi i wygląda dokładnie tak, jak się tego spodziewasz, lub też, w prostych słowach, dobrze. I nie będziemy się tu nad tym rozwodzić, bo nie ma nad czym. Nikt nie próbował wyznaczać nowych standardów, nie ma mowy o ujęciach, które zostaną z tobą na dłużej. Jest „tak jak zawsze” i w dodatku, bardzo użytkowo. 

Fabularnie, serial podzielony został na dwie części – podobnie jak zeszłoroczne „Opowieści z Imperium”, co absolutnie nie wróży tej nowej produkcji dobrze. Pierwsze trzy odcinki poświęcono szukającej dla siebie nowej drogi Asajj Ventress, a trzy ostatnie to historia dzieciaka, który kiedyś znany będzie jako Cad Bane. Zacznijmy od dawnej uczennicy hrabiego Dooku, której debiutem była absolutnie zajebista (przepraszam za kolokwializm) animacja autorstwa Gendy'ego Tartakovsky'ego. Każda jedna historia musi mieć jakiś cel. Zaczynamy gdziekolwiek, po czym wprowadzony zostaje konflikt, a rozwiązanie go będzie stanowiło filar rozwoju głównego bohatera/bohaterki, z katartycznym finałem domykającym jego drogę. Prosta sprawa, ale z jakiegoś powodu jest to standard dla opowieści opartych na wiodącym bohaterze. Można od niego odejść, jasne. Trzeba mieć jednak naprawdę mocny pomysł, aby historia wciąż mogła zadziałać. Na czym polegał „hak” autorów tej historii? Na niczym, ponieważ haka owego zupełnie tu nie ma. To po prostu 45 minut podróży Ventress, podczas której poznaje jednego dzieciaka i dalej podróżują razem. Tyle. Chyba że kupić ma mnie pokazanie, że ci dobrzy czasami potrafią być całkiem źli, a w tych złych wciąż znaleźć można dobro. Trochę mało, jak na mój gust.

Gwiezdne Wojny: Opowieści z podziemi (2025) – recenzja, opinia o serialu [Disney]. Skąd Cad Bane wziął swój kapelusz

Cad Bane
resize icon

Druga połowa sezonu to historia Colby'ego, który lata później znany będzie jako Cad Bane. I tak jak naprawdę podobał mi się styl tej historii – bardzo mocno wzorowany na dzikim zachodzie, z odrobiną Gotham City widzianego okiem Chrisa Nolana – tak fabularnie jest to banał i absolutne zero w temacie oryginalności. Widzimy dwójkę przyjaciół, którzy zostają jednak rozdzieleni. Co ciekawe, ten który zostaje aresztowany zostaje później szeryfem - bardzo niskie standardy tam mają, najwyraźniej. Resztę możesz dopowiedzieć sobie sam. Gwarantuję, że trafisz. 

I w tym właśnie znajduje się największy problem z tym serialem. Scenarzyści myślą, że pokazanie znanej opowieści w nowym settingu wystarczy, aby widz krzyczał z radości. Tymczasem jest to nic więcej, jak pudrowanie trupa – daremne próby sprzedania klientowi towaru bardzo niepierwszej świeżości. „Gwiezdne Wojny” są dla dzieci, jasne, ale nie oznacza to, ze można zrobić z marką cokolwiek, bo przecież kilkulatek się nie zna, i kosić hajs. Ludzie JESZCZE wyczekują nowych produkcji dziejących się w świecie Lucasa, ale entuzjazm też gaśnie z roku na rok. Ewenementy, takie jak „Andor”, w pojedynkę nie uratują marki. Producenci wolą jednak udawać, że nic się nie dzieje, że ich pomysły są świetne i trzeba dalej robić swoje. Banda yes-manów potwierdzi im, że podjęli dobrą decyzję, a późniejszy, negatywny odzew od wszystkich innych to po prostu garstka hejterów. Częściowo na pewno, ale bagatelizowanie faktycznego problemu w niczym nie pomoże.

„Opowieści z podziemi” nie są dobrym serialem. Pierwsza połowa odcinków nie prowadzi DO NICZEGO, podczas gdy druga opowiada do bólu sztampową historię, o którą nikt nie prosił. Mógłbym pochwalić coś takiego, gdyby to był czyjś debiut, ale kiedy jedna z największym marek świata wypuszcza tak niedopracowane „coś”, nie mam litości. I uważam, że trzeba takie miernoty punktować, bo tylko w ten sposób możemy wyprosić ostatecznie coś lepszego. Trzymam kciuki.

Atuty

  • Klimat dzikiego zachodu w drugiej połowie sezonu;
  • Pojedyncze dialogi w pierwszej połowie.

Wady

  • Pierwsze trzy odcinki do NICZEGO nie prowadzą;
  • Historia Bane'a jest tak niesamowicie przewidywalna i pozbawiona własnej tożsamości, że trudno aż się w nią wczuć.

Serial, który niczego nie zmienia, niczego nie wprowadza i mógłby równie dobrze nie istnieć. Nie wiem po co coś takiego powstało, ale mam już tego dosyć. Proszę, Lucasfilm, zwolnijcie i skupcie się na dostarczaniu nam naprawdę dobrych, przemyślanych produkcji. Błagam.

4,0
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper