Anora (2024) - recenzja, opinia o filmie [UIP]. Życie to nie je bajka
Trochę "Kopciuszek", ale wymieszany z "Pretty Woman" I do tego mocno podlany prozą życia, charakterystyczną dla autora, Seana Bakera. A zaczynamy od młodej striptizerki w klubie go-go, gdzieś na Brooklynie...
Już od pewnego czasu słyszałem, że "Anora" będzie mocnym pretendentem do tytułu filmu roku, z Mikey Madison goniącą Oscara dla najlepszej aktorki. Nie do końca chciałem jednak wierzyć w te głosy na słowo, bo przecież mam już swój typ i trudno było mi wyobrazić sobie żeby ktoś jeszcze dał radę go w tym roku przebić. Kiedy więc film zaczął się od wybitnie "pod męskie oko" kręconej sceny w klubie Headquarters, gdzie pracuje Anora (Madison), która jednak na co dzień woli żeby mówić jej Ani, zacząłem zastanawiać się od kogo to ja usłyszałem te zachwyty - czy to przypadkiem nie jacyś koledzy po prostu zagapili się na młode ciało głównej bohaterki. Kiedy tylko o tym pomyślałem, reżyser wiedział już, że połknąłem haczyk razem z przynętą, spławikiem i całą wędką i mógł teraz zrobić ze mną co mu się podobało. No i zrobił.
Sean Baker ma na swoim koncie już kilka intrygujących projektów, od "Gwiazdeczki", przez "Mandarynkę" i "Red Rocket", na dzisiejszej "Anorze" kończąc. Co wspólnego ze sobą mają wszystkie te filmy? Wszystkie opowiadają o codziennych, choć pełnych wrażeń życiach głównych bohaterów, zwyczajnych ludzi, starających się jakoś przeżyć. Czasami udaje im się to lepiej, innym razem gorzej, ponieważ prawdziwe życie nie ma za wiele wspólnego ze wspomnianymi "Kopciuszkiem" i "Pretty Woman". Czasami tylko wydaje się nam, że jesteśmy głównymi bohaterami własnej bajki, lecz życie prędzej czy później przypomina nam, że w rzeczywistości możemy zakwalifikować się najwyżej na trzecioplanową rolę w filmie kogoś innego. Ah. No i bohaterowie Bakera zwykle pracują w branży 18+.
Anora (2024) - recenzja, opinia o filmie [UIP]. Wystrzałowa dziewczyna
Ani zdaje się być całkiem zadowolona ze swojego miejsca w świecie. Nie przeszkadza jej, że podniecają się nią stare dziady czy żonaci mężczyźni. Dopóki płacą i nie przeginają, jest ok. Potrafi też zadbać o siebie, odpysknąć szefowi, nie dać sobie wejść na głowę tej jednej koleżance z pracy. Kiedy poznaje Wanię (Mark Eydelshtein), traktuje go jak kolejnego, zwyczajnego klienta, lecz wiedziona lekkością życia w jego towarzystwie, być może chwilą uniesienia, a być może po prostu chęcią spędzenia reszty życia w komforcie, postanawia zgodzić się wziąć z nim ślub. Wbrew pozorom, dzieje się to dobrą godzinę wgłąb seansu, ale nie da się pominąć tego elementu, jeśli mamy rozmawiać o lwiej większości tego, co się tutaj wyprawia. Nawet oficjalne opisy filmu zawierają ten detal. W tym wypadku powiedziałbym jednak, że to zdecydowanie pełna odważnych scen droga jest ważniejsza niż sam fakt.
Druga połowa filmu kompletnie zmienia zarówno tempo, klimat, jak i większość obsady. To dopiero od tego momentu film tak szczerze staje się czarną komedią. Sama sytuacja Ani i trzech "ludzi" rodziców Wanii nie jest w żadnym wypadku zabawna i bez wielu zmian można by spokojnie pokazać ją w dużo bardziej złowieszczy, thrillerowy wręcz sposób. Ale cała czwórka - Mikey Madison i jej nowi, ormiańscy koledzy, Toros, Garnick i Igor - tak idealnie czuję klimat i gra ze sobą, że nie sposób jest się nie śmiać. Absolutną bombą tutaj jest oczywiście główna bohaterka. Madison to istny wulkan energii, rakieta zmieniająca ton w maszynowym tempie, krzycząc kłócąc się, siedząc cicho, drwiąc, piorunując wzrokiem, śmiejąc się - często w obrębie jednej sceny. Sprawia to, że widz zaczyna naprawdę szczerze jej kibicować, nawet mimo świadomości, że najpewniej robi to głównie albo i wręcz tylko dla pieniędzy. "Najpewniej", ponieważ wcale nie jest to aż tak oczywiste, a reżyser nie zamierza mówić widzowi, co ten ma myśleć, pozwalając na własną interpretację.
Anora (2024) - recenzja, opinia o filmie [UIP]. Jeden rabin powie tak, a inny powie nie
Podobnie nieoczywistymi postaciami są wspomniani Ormianie - chłopaki, których poznajemy ze strony Anory jako raczej mało pozytywnych, a którzy, dzięki temu, że zmuszeni jesteśmy spędzić z nimi niekomfortowo dużo czasu, zaczynają powoli zyskiwać w oczach widza - między innymi właśnie dzięki tym zabawnym scenom, o których mówiłem wcześniej. Ale tutaj ponownie reżyser nie mówi widzowi, co ten ma myśleć. Warto mieć z tyłu głowy ich wysoce antagonistyczną rolę na początku i przez nią filtrować resztę wydarzeń. Z drugiej strony można też stwierdzić, że taka to praca i dostrzec te elementy, które świadczyłyby, że nie są oni wcale tacy źli. Jaka jest prawda? Jak to często bywa, odpowiedź na to pytanie zależy od wielu czynników, jest to zbyt skomplikowana sytuacja żeby tak po prostu, kategorycznie stwierdzić prawość jednej opcji nad drugą.
I taki jest cały ten film. Bardzo ludzki, pod pewnymi względami dojmująco smutny, czasami wkurzający albo zabawny, ale to, co z niego wyciągniesz zależy w dużej mierze od tego, kim jesteś ty sam. Baker lubi opowiadać o ludziach możliwie szczerze i prawdziwie, a prawda może mieć odrobinę inny kształt zależnie od tego, z której strony na nią spojrzymy. Dlatego wszystko, co dzieje się po tym pozornie oczywistym wstępie do głównej historii, łącznie z samym jej zakończeniem, jest niesamowicie podatne na interpretację, a ostateczny wydźwięk fabuły może być albo budujący albo dojmująco smutny. Naprawdę świetnie skonstuowana historia, powołana do życia przez grupę perfekcyjnie dobranych aktorów.
"Anora" zachwyca na niemal każdej płaszczyźnie. Ten przeseksualizowany początek wydawał mi się z początku być lekko przesadzony i w sumie nadal z tyłu głowy trochę tak go widzę, choć naprawdę trudno mi mieć wielkie pretensje do tak zgrabnie nakręconych zgrabnych ciał, oświetlonych chamskim striptizerskim neonem. Powiedziałbym jednak, że film jest nieznacznie za długi, nawet jeśli w większości absorbujący, więc coś miłego dla oka, a może niekoniecznie istotnego dla fabuły dało się zapewne z niego wyciąć. To jednak jedyne, co na ten moment mam mu do zarzucenia. Świetnie zagrany, boleśnie prawdziwy portret sex workerki, która przez chwilę uwierzyła, że jest Kopciuszkiem.
No i teraz już nie wiem, czy bardziej kibicuję "Anorze" czy "Substancji". Chyba daruję sobie bukmacherkę przy tegorocznych Oscarach...
Atuty
- Rewelacyjna główna bohaterka;
- Zdjęcia;
- Oryginalny miks humoru i goryczy;
- W większości świetne tempo;
- Nieoczywiste postacie i nieoczywiste zakończenie.
Wady
- Odrobinę za długi.
Modernistyczna wersja klasycznej baśni, zrobiona na ostro i bez słodzenia. I niezbyt baśniowo. Trzeba zobaczyć, choćby tylko dla Mikey Madison.
Przeczytaj również
Komentarze (24)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych