A może chcecie przekonać się jak wygląda wielki Sfinks i wdrapać na słynne piramidy w Gizie? Lub podziwiać kolosalne posagi Ramzesa II w Memfis, jednym z największych miast starożytnego Egiptu? Zakochać w sielskich dorzeczach Nilu pełnych żyznych pól i pracujących chłopów? Zachwycić malowniczą oazą w Fajum, z której niedaleko do Krokodilopolis słynącego z ogromnej świątyni boga Sobka? A może wolicie arenę gladiatorów na obszarze egzotycznej Cyrenajki? To wszystko, jak i wiele więcej, odkryjecie zwiedzając obszary rewelacyjnie zaprojektowanego Egiptu, który na każdym kroku poraża swoimi rozmiarami. Nie bez powodu w grze możemy w każdej chwili odpalić tryb fotograficzny i bawiąc się filtrami pstrykać zdjęcia dzieląc się nimi ze społecznością graczy. Wprawdzie drażni trochę pop-in, niektóre obiekty potrafią się dorysować na naszych oczach, twarze NPCów są zbyt powtarzalne (no chyba, że jedna baba zleca questy w kilku wsiach i raz jest w ciąży a raz nie), a przy większej zadymie i niektórych cutscenkach animacja leciutko chrupie (grałem na PS4 Pro), ale tytuł mimo tych kilku niedociągnięć wygląda naprawdę znakomicie. Efekty promieni słońca, unoszącego się na wietrze piasku, tętniącego życiem Nilu o poranku - to trzeba zobaczyć. Wersja na Xbox One X ma zaoferować natywne 4K, oraz tryb 60 klatek przy 1080p i aż boje się pomyśleć jak to będzie wyglądać. Każdy nowy teren jest na swój sposób unikalny, czymś zaskakuje oferując niezapomniane widoki, które często mają odzwierciedlenie w miejscowych zwyczajach i wierzeniach. Poznacie lokalne bóstwa i boginie, zderzycie się z kulturą Egipską, Grecką i Rzymską, poznacie wielkie nazwiska, legendy, rytuały i zabobony. W tym aspekcie Ubisoft odwalił kawał dobrej roboty. Jedynie do czego mogę się doczepić to stonowanie z erotyzmem. Po trzecim Wiedźminie wymagam więcej jeśli chodzi o gry dla dorosłych. I choć Asasyn robi mały krok w stronę dojrzałego gracza nie stroniąc od naprawdę dosadnej przemocy, używek, alkoholu, wulgaryzmów a nawet małego buzi-buzi, erotyka wciąż zdaje się być tonowana. Miały być cycki i co? I są, przez większość czasu męskie i owłosione. Pierwszą damską pierś ujrzałem po 15 godzinach gry w jakiejś wiosce zabitej dechami u NPCa wychodzącego ze swojej szopy. Widok był tak zaskakujący, że prawie udławiłem się serowo-cebulowym chrupkiem, którego akurat leniwie przeżuwałem.
Piaskownica dla dużych chłopców


Jedną z minigier są wyścigi rydwanów podzielone na kilka lig. Im wyżej podium tym więcej punktów wpada na nasze konto
Origins podobnie jak Wiedźmin stara się od samego początku zasypać nas całą masą pobocznych questów (raz miałem ich aktywnych blisko 30), w których zazwyczaj musimy pomóc ciemiężonej ludności, przeczesać jaskinie, eskortować kogoś w bezpieczne miejsce, zbadać klątwy czy wyciąć w pień bandy rzezimieszków. Zdarzają się też questy humorystyczne jak choćby ochrona pewnego pijaczka, który dał się podejść chciwej niewieście czy opieka nad kapryśną córką pewnego zamożnego jegomościa. Są nawet misje bardziej złożone, jak choćby śledzenie losów rytualnego mordercy, który dokonuje makabrycznych czynów w różnych rejonach Egiptu. O rozwiązywaniu lokalnych konfliktów z poborcami podatkowymi nie wspominając. Zadania tak główne jak i poboczne wzbogacają naszą wiedzę o Egipcie i pozwalają jeszcze mocniej chłonąc unikalny klimat, ale nie są tak angażujące jak w trzecim Wiedźminie. Może to wina sztywnego bohatera, braku jakichkolwiek wyborów moralnych czy momentami uproszczonej narracji. Jest dobrze, momentami nawet bardzo, ale mogło być lepiej. A i w misjach nie mamy już zadań opcjonalnych wpływających na ocenę, co zapewne ucieszy łowców platyn.
Oddajmy grze jedno – czyszczenie mapy ze znajdziek również przypomina Wiedźmina. Znacie to uczucie gdy po nocnym maratonie z grą chcecie iść spać, ale mówicie sobie "zajrzę jeszcze za ten kamień, zaliczę jeden znak zapytania, zwiedzę pobliską jaskinię", i kończycie o 6 rano z przekrwionymi oczami i pełnym pęcherzem? W Origins świat zwiedzamy na grzbiecie Płotki, to znaczy konia. Albo wielbłąda, bo w trakcie gry możemy zdobywać i kupować różne "kobyły", a nawet sprawić sobie własny rydwan. Na konisko wystarczy zagwizdać, by w mig wyskoczyło z krzaków gotowe do drogi. Wierzchowcem steruje się naprawdę bez większych problemów i możemy nawet zmusić go do karkołomnych skoków, które zakończą się utratą zdrowia lub nawet śmiercią. Oczywiście w wodzie zwierze nam się nie przyda, ale od czego mamy łodzie. Zabawny jest fakt, że deweloperzy oszczędzili nam pływania po morzu i rzekach na pieska i gdy tylko znajdziemy się z jakiegoś powodu na głębokiej wodzie zazwyczaj jakiś typ podpływa do nas łódką oferując pomoc. Idąc jednak dalej śladami Wiedźmina - znaki zapytania na mapie świata zmieniają się w legowiska różnych niebezpiecznych zwierząt, pradawne kręgi pozwalające pobawić się gwiazdozbiorami na niebie i przenieść wspomnieniami do starych czasów, pomniki znienawidzonego faraona do zburzenia, obozy bandytów, lokacje z ukrytymi skarbami (czasami niezbędne jest przeprowadzenie śledztwa i badanie obiektów!) o nurkowaniu w celu przeszukiwania wraków oraz uwalnianiu jeńców z klatek nie wspominając. Skąd my to wszystko znamy? Geralt się tylko uśmiecha. Oprócz tego standardowo zaliczamy wspinaczkę na punkty widokowe, które służą następnie za posterunki szybkiej podróży, wykonujemy skoki wiary, szukamy miejsc opisanych na starych papirusach i rozwiązujemy proste zagadki zwiedzając grobowce. Tutaj akurat skojarzenia z Tomba Raiderem są bardziej na miejscu, ale trzeba przyznać, że w tym pożyczaniu pomysłów od innych Asasyn wychodzi obronną ręką. Nudna niegdyś eksploracja stała się w końcu angażująca, bo poza zbieraniem kasy z różnego rodzaju dzbanów (Bayek jest prawie jak Robin Hood, zabiera bogatym i daje sobie) mamy realne korzyści choćby w przypadku odnajdywania unikalnych broni. Te są podzielone na kilka kategorii (miecze, pałki, sztylety, halabardy, buławy, łuki, włócznie) i każda opisana jest stopniem rzadkości. Po raz pierwszy w historii serii uśmiechniemy się pod nosem znajdując purpurowe lub legendarne uzbrojenie w obowiązkowym złotym kolorze. Ba, w kuźniach bronie możemy ulepszać i nie chodzi tu tylko o statystyki, ale dodatkowe atrybuty, jak większa szansa na ciosy krytyczne, możliwość zatrucia wroga (zdycha w wymiocinach) czy dodanie efektu krwawienia. Zresztą - jedną z broni, którą zdobyłem na samym początku gry (Legenda), wykorzystywałem po odpowiednim ulepszeniu również w ostatnich rozdziałach, więc na upartego wcale nie musimy często żonglować orężem. Nasz wybór. Zmiany są jednak na duży plus, a obok przemodelowanego ekwipunku idą też zmiany w systemie walki.
Kto zamawiał mózg na ścianie?


Z pomocą orła zlokalizujemy sekrety, oznaczymy wrogów na mapie oraz znajdziemy materiały potrzebne do craftingu. Ptaszysko wspomoże nas też w walce odwracając uwagę wroga.
Teraz mamy pełną swobodę ruchu. Klepanie uników i oglądanie w kółko tych samych animacji poszło do lamusa. Lekkie i mocne ciosy (te drugie przebijają tarcze) zadajemy za pomocą spustów, a możliwość zalokowania się na przeciwniku i krążenia wokół niego z podniesioną tarczą, jak nic przypomina sceny z Dark Souls. Ciosy są bardziej soczyste, a dużo ważniejsze jest dobre ustawianie się na polu walki, obserwowanie ruchów przeciwnika, kontrowanie tarczą szlagów (co jest trochę za proste - za duże okienko czasowe) oraz unikanie ataków zejściem na bok, co pozwala zaatakować rywala w plecy i zadać większe obrażenia. Gra bez wątpienia zrobiła się bardziej skillowa, bo poza dwoma głównymi broniami, które zmieniamy w locie, mamy też niezależnie dwa łuki oraz tarcze więc często łączymy walkę w zwarciu z dystansową siekając headshoty. Przy większej liczbie wrogów niestety robi się mały chaos i wówczas lockowanie niewiele daje, bo kamera utrudnia nam zabawę. Pojawił się też pasek adrenaliny, po naładowaniu którego możemy wyprowadzić zabójczy atak unikalny dla każdego typu broni. A te są soczyście brutalne, więc czerepy trzeszczą, genitalia bolą, kości chrupią a krew chlapie aż miło. Szkoda, że autorzy gry nie zdecydowali się wprowadzić paska staminy, bo ciosy możemy teoretycznie ciskać bez końca i nie wiąże się z tym żadna kara. Jedynie trzystopniowy pasek zdrowia uzupełnia się w trakcie pojedynku tylko częściowo i dopiero ucieczka lub pokonanie wroga pozwala nam się w pełni zregenerować. Sporą rolę odgrywa też ogień - strzały możemy podpalać wykorzystując ogniska, co oczywiście zada większe obrażenia. Z rozbitych słojów wypływa łatwopalna oliwa, a jeśli akurat w pobliżu znajdują się drewniane konstrukcje możemy wszystko puścić z dymem. Albo po prostu odwrócić uwagę strażników wywołując pożarem chaos. Podobne harce możemy wyczyniać z oliwą na wodzie, wykorzystując odpowiednio jej prądy. Ogień służy też wrogom - rozpalając ogniska wzywają posiłki. Można jednak takie akcje sabotować zawczasu zastawiając wybuchową pułapkę. A wspominałem już o możliwości zatrucia mięsa trupa i przyprawienie o niestrawności okoliczną zwierzynę?