Atari

Test Atari 2600+. Nostalgiczna podróż do początków naszej branży

Roger Żochowski | 03.01, 13:38

Są w naszym kraju gracze tacy jak ja, którzy swoją przygodę z grami wideo zaczynali między innymi od konsoli Rambo, która była tak naprawdę klonem Atari 2600. W USA był to kultowy sprzęt popularyzujący gaming jeszcze sprzed czasów wojny jaką Sega stoczyła z Nintendo, a PlayStation z Xboksem. A sprzedaż blisko 30 milionów egzemplarzy konsoli na całym świecie tylko to potwierdza.  

Wróćmy na chwilę na nasze podwórko. Nasze „rodzime” Rambo to konsola, która przywołuje pięknie wspomnienia z dzieciństwa. Wspomnienia Polski stojącej Pewexami, wycieczkami do Międzyzdrojów Fiatem 125p czy wspólnego grania z bratem w takie tytuły jak „karate", „samoloty", „policjant" czy „żaba". Tak się wtedy nazywało gry, dopiero po latach odkryłem, że samoloty to River Ride, żaba to Frogger a policjant - Keystone Kapers. No i że Rambo to nie Rambo tylko Atari właśnie.

Dalsza część tekstu pod wideo

Gdy więc do mojego domu trafiła reedycja Atari 2600 (o jakże lotnej nazwie Atari 2600+) wiele z tych pięknych chwil z okresu poznawania rodzącej się dopiero branży gier na nowo odżyło. Uprzedzam więc lojalnie, że jest to dla mnie bardzo subiektywna i nostalgiczna podróż. Zacznijmy od tego, że nie jest to sprzęt pokroju NESa Mini czy PlayStation Classic z pakietem wbudowanych gier. To niemalże pełnowymiarowa kopia starego dobrego Atari 2600. Niemalże, bo jest jednak ciut mniejsza, posiada nową płytę główną i elementy, których próżno szukać w pierwowzorze, a które dostosowują urządzenie do współczesnych standardów. Zachowując jednak przy tym charakter oryginału, co należy podkreślić grubą linią.

Test Atari 2600+. Zapach pierwszych bitów 

Test Atari 2600

Test Atari 2600+

Mam tu na myśli wiele smaczków konstrukcyjnych jak choćby imitujący drewno przedni panel z logo Atari, które teraz po włączeniu konsoli zaczyna świecić. Rewelacyjny patent łączący retro stylistykę z nowoczesnym wyglądem. Na górze obudowy znalazły się też charakterystyczne przełączniki „sprężynowe”, które tak jak w oryginale pozwalają na włączenie konsoli, zmianę trybu czarno białego na kolorowy, wybór trybu gry czy resetowanie rozgrywki. Na tylnym panelu znajdziemy też opcję zmiany poziomu trudności gry - w Breakoucie dla przykładu można skrócić lub wydłużyć w ten sposób  platformę odbijającą piłeczkę. Nowością jest z kolei przełącznik pozwalający na zmianę formatu ekranu z 4:3 na 16:9. Tutaj jednak działa to dobrze przede wszystkim z grami, które zostały na nowo wydane i dostosowane do tego trybu. Jeśli korzystamy ze starych kartridży, ekran w opcji 16:9 jest brzydko rozciągnięty.

No właśnie, wspomniałem o korzystaniu ze starych kartridży nie przez przypadek, bo dzięki wbudowanemu portowi na karty, urządzenie jest niejako wstecznie kompatybilne. Możemy zresztą odpalić nie tylko większość kartridży z Atari 2600 (wyciągnąłem z piwnicy trzy i wszystkie działały), ale również część gier z wydanego w 1986 roku Atari 7800 (tutaj nie miałem okazji sprawdzić, ale w sieci jest lista gier, które nie działają i jest ich niewiele). Należy jednak pamiętać, że w konsoli nie znajdziemy żadnych wbudowanych gier. W pudełku z konsolą, poza kablem zasilającym USB-C (ale bez adaptera), kablem HDMI do podłączenia do telewizora/monitora i joystickiem (o nim za chwilę), znajdziemy też kart z 10 tytułami, na którym znalazły się takie kultowe produkcje jak Combat („czołgi" z Pegasusa, ale w surowej jeszcze formule), Adventure (jedna z pierwszych graficznych przygodówek), Video Pinball (kultowy pinball, który mimo upływu lat wciąż cholernie wciąga), Dodge 'Em (samochodowa labiryntówka), Haunted House (kierujemy parą oczu, eksplorując rezydencję z potworami), Realsports Volleyball (siatkówka, w którą na Rambo zagrywałem się jak dzik), Maze Craze (kolejna kultowa labiryntówka), Missile Command (doskonale znany wszystkim shoot 'em up, który przemycał echa Zimnej Wojny), Surround (zręcznościowa i tytuł startowy Atari 2600) oraz Yars' Revenge (walka z insektami). To kawał pięknej historii, choć z pewnością brakuje tu wielu rozpoznawalnych hitów. Szkoda jedynie, że twórcy nie dorzucili drukowanych instrukcji do gier, co nowym pozwoliłoby poznać podstawy gameplayu i łatwiej odnaleźć się w 8-bitowych światach, a starzy doceniliby ukłon w stronę pudełkowych wydań gier. 

Test Atari 2600+. Retro pełną gębą 

własne

Świetnym patentem nawiązującym do oryginału są specjalne plastikowe przełączniki z tyłu karta. Ustawienie odpowiedniego schematu na kartridżu pozwala odpalić konkretne gry, więc nie wybieramy ich z żadnej listy, jak miało to miejsce choćby na karcie 168 in 1 na Pegasusie. Nie ma lekko,  tutaj najpierw musimy rzucić okiem na instrukcję, gdzie pokazane jest jak trzeba ustawić „wajchy" by dana gra wskoczyła na ekran. Pachnie totalnym retro i jest naprawdę fajnym dodatkiem przybliżającym klimat ówczesnych lat. Pewnych rytuałów nam jednak oszczędzono i samo uruchamianie się konsoli jest bardzo sprawne - na ekranie startowym widać nawet logo Atari, choć sama konsola nie ma żadnego interfejsu i po włożeniu kartridża czekamy po prostu chwilę na odpalenie się tytułu.

Niestety, nawet nowo wydane gry mają czasami błędy, które potrafią wywalić nas z gry lub zawiesić progres. Można to potraktować jako wartość dodaną, choć w czasach, gdy prawie każda nowa gra na współczesne konsole jest na premierę zabugowana i wymaga patcha nie wiem czy faktycznie jest to posmak retro. Na pewno część graczy przyzwyczajona do takich elementów jak emulacja ekranu CRT, cofanie i przyspieszanie czasu czy save’owanie w dowolnym miejscu gry będzie zawiedziona, że takich funkcji w Atari 2600+ nie znajdą. Rekordy trzeba będzie zapisywać na kartkach, jak za starych dobrych czasów.  

Test Atari 2600+. Wartość dodana  

Atari 2600

W zestawie recenzenckim zapakowanym w piękne, biało-czerwone pudło z napisem „2023 - An Icon Returns", znalazły się także kartridże z grami Mr. Run and Jump (zupełnie nowa produkcja zręcznościowa wydana przez Atari w 2023 roku), Berzerk (strzelanina, w której możemy rozwalać roboty w kolejnych labiryntach) oraz wkład z czterema produkcjami - Breakout (nie trzeba przedstawiać), Canyon Bomber (rozwalamy bombami kanion), Video Olimpics (wariacje na temat Ponga) i Night Driver (pierwszoosobowe, jak na tamte czasy, wyścigi). Ten ostatni kart pakowany jest komercyjnie w zestawie z dwoma kontrolerami Paddle podłączanymi do jednego z portów z tyłu konsoli. Pokrętłami sterujemy samochodzikiem, paletką do Ponga czy platformą w Breakoucie i sprawdza się to wciąż nad wyraz dobrze, choć samo pokrętło jest bardzo czułe i minie trochę czasu, zanim się przyzwyczaimy.

Do drugiego portu możemy podłączyć wspomniany już, pakowany w zestawie klasyczny dżojstik CX40+ wzorowany na tym oryginalnym - z jednym czerwonym przyciskiem fire i kierunkowym drążkiem. W pudełku jest tylko jeden taki kontroler i nie ma się co łudzić - sterowanie za jego pomocą jest dziś strasznie toporne i nieintuicyjne, ale taki jest urok ówczesnej technologii. Fani na pewno docenią takie detale jak identyczny wręcz opór wajchy na wychylenia podczas gry. Jako że kontrolery wykorzystują złącza 9-pin, do Atari 2600+ bez problemu podłączymy również stare, oryginalne kontrolery wyprodukowane przez Atari, co jest kolejnym ukłonem w stronę sceny retro.

Test Atari 2600+. Cena nostalgii 

Atari 2600+

Atari 2600+ można kupić w zestawie z kartridżem z 10 grami i padem za 469 złotych. Dodatkowy pad to koszt 109 złotych natomiast Paddle Pack z kartridżem ze wspomnianymi 4 grami obsługiwanymi za pomocą pokręteł to kolejne 170 złotych. Sporo zważywszy na fakt, że miniaturową wersję Atari 2600 - Atari Flashback - można wyrwać w pakiecie ze wszystkimi akcesoriami za mniejszą cenę, a dodatkowo z pakietem ponad 100 wbudowanych gier.

Niemniej jednak jakość wykonania Atari 2600+ i wierność oryginałowi zasługuje na duże uznanie i przyznam, że osobiście jestem tym sprzętem zachwycony. Trzeba być jedynie świadomym, że obcujemy tu z grami, które dały początek całej branży, często składającymi się z kilku prostokątów i kwadratów na krzyż. Ale choć oprawa audio-wizualna jest umowna, podobnie jak komfort związany ze sterowaniem, moje dzieci nie mogły oderwać się od takich gier jak Tenis czy Pinball, co pokazuje, że na swój sposób jest to rozrywka ponadczasowa. Atari 2600+ jest więc skierowane do konkretnego typu odbiorcy - przede wszystkim fanów retro, którzy docenią wartość historyczną zestawu i obejdą się bez funkcji znanych z miniaturowych wersji retrokonsolek. A skoro za chwilę odchodzić będziemy 50-lecie powstania oryginalnego Atari 2600, warto przenieść się do tych pionierskich czasów. Ja bawiłem się świetnie.  

Atuty

  • Jakość wykonania
  • Podświetlane logo
  • Wierność oryginałowi
  • Dodanie opcji zmiany formatu ekranu
  • Patent z uruchamianiem gier
  • Kompatybilność ze starymi kartami i kontrolerami

Wady

  • Dla części graczy - brak dodatkowych funkcji znanych z retrokonsolek
  • Przydałyby się instrukcje do gier
  • Cena całego pakietu może wydać się wygórowana

Fanom retro kontakt z Atari 2600+ przyniesie sporo frajdy i przywoła piękne wspomnienia. Dla wielbicieli bardziej współczesnych rozwiązań znanych z miniaturowych retrokonsolek może to być zbyt surowe doświadczenie. Jednak jakość wykonania sprzętu i wierność oryginałowi to elementy, obok których ciężko przejść obojętnie.

8,0
Roger Żochowski Strona autora
Przygodę z grami zaczynał w osiedlowym salonie, bijąc rekordy w Moon Patrol, ale miłością do konsol zaraziły go Rambo, Ruskie jajka, Pegasus, MegaDrive i PlayStation. O grach pisze od 2003 roku, o filmach i serialach od 2010. Redaktor naczelny PPE.pl i PSX Extreme. Prywatnie tata dwójki szkrabów, miłośnik górskich wspinaczek, powieści Murakamiego, filmów Denisa Villeneuve'a, piłki nożnej, azjatyckiej kinematografii, jRPG, wyścigów i horrorów. Final Fantasy VII to jego gra życia, a Blade Runner - film wszechczasów. 
cropper